Quantcast
Channel: Paranormalne.pl - Artykuły
Viewing all 87 articles
Browse latest View live

Ludzie też spadają... "na cztery łapy"...

$
0
0

...czyli

Mój subiektywny ranking szczęśliwych upadków z dużej wysokości

 

 

 

images.jpg

 

 

Wydawać by się mogło, że ciało ludzkie kruche jest niezwykle i mało odporne na zderzenia z twardymi powierzchniami. 

Co i rusz czytamy lub słyszymy o nieszczęśniku, który na skutek upadku z pewnej wysokości, poniósł śmierć na miejscu.

Zdarzają się oczywiście przypadki, noszące znamiona cudu, tak jak słynny przypadek Benno Jacobsa, któremu podczas skoku spadochronowego z wysokości 1 kilometra, w pobliżu miasta Bloemfontein w RPA, nie otworzył się zarówno spadochron główny jak i rezerwowy, na skutek czego Jacobs zaliczył twarde lądowanie na oczach rodziny i przyjaciół. 

link

 

O stewardessie Vesnie Vulowic, która miał przeżyć upadek z wysokości 10 km (sic!) świadomie tu nie wspominam, bo, mimo, że jej historia przeszła już do legendy i trafiła nawet do księgi Rekordów Guinessa, to w ostatnich latach pojawiły się wątpliwości co do przebiegu zdarzenia (zainteresowanych odsyłam do tego tematu.

 

Pomijając więc wypadki spektakularne, chciałby wspomnieć o tych bardziej… „banalnych”, których szczęśliwi bohaterowie, pomimo tego, że szanse na przeżycie mieli niewielkie, wychodzili z całego zdarzenia obronną ręką.

Zaznaczam od razu, że lista, która zobaczycie poniżej, jest moim subiektywnym tworem i nie wykluczam, że jest mocno niepełna.

Tym samy zachęcam do dodawania swoich typów – być może, okaże się, że przypadki wyjścia bez większego szwanku z upadków z dużych wysokości, są częstsze niż nam się wydaje.

Listę zaczniemy od pozycji „najniższych”, czyli przypadków, w których wysokość była najmniejsza ale, jednocześnie wystarczająco duża, żeby uznać, że szczęśliwy finał zdarzenia, wykracza poza naturalne zdarzenie.

 

 

Pozycja pierwsza - Miejsce siódme (upadek z 10 piętra).
W styczniu tego roku, krajowe serwisy podały informację o kobiecie, która w Lublinie wypadła z 10 piętra wieżowca i wprawdzie odniosła obrażenia ale nie na tyle wielkie, żeby zagrażały one jej życiu.

Prawdę mówiąc, nie miała nawet jednego złamania. Jak się okazuje, szczęśliwie dla niej, lecąc w dół, zawadziła o sznury suszarki do bielizny, które nieco wyhamowały jej prędkość. Na dodatek, miejsce, w którym zetknęła się z ziemią, porośnięte były gęstymi krzakami, które zamortyzowały uderzenie.
Lublin: kobieta wypadła z 10 piętra. Przeżyła i była przytomna.

 

Pozycja druga - Miejsce szóste (upadek z 11 piętra).
W listopadzie 2014 r., w jednej z finansowych dzielnic San Francisco, mężczyzna myjący okna, odpadł od ściany budynku i poleciał w dół.

W tym przypadku, zanim zetknął się z matką ziemią, najpierw uderzył w tylną część przejeżdżającego ulicą samochodu, który poważnie uszkodził.

To niewątpliwie miało wpływ na to, że pomimo ciężkiego stanu, przeżył upadek i w stanie stabilnym został odtransportowany do szpitala.
Spadł z jedenastego piętra i przeżył
 

 

Pozycja trzecia - Miejsce piąte (upadek z 13 piętra).
Tym razem, była to próba samobójcza 31 letniej mieszkanki Moskwy, która nie mogąc sobie poradzić z zawodem miłosnym (jej 53 letni kochanek nie zgodził się odejść od żony), w ten spektakularny sposób postanowiła rozstać się z tym najlepszym ze światów na początku września 2014 r.

Pechowo dla niej, na jej drodze ku ziemi, stanął samochód marki mercedes.

To solidne niemieckie auto, na tyle skutecznie zamortyzowało upadek, że odrzucona kochanka musiała zadowolić się wstrząsem mózgu, uszkodzeniem czaszki i połamaniem obu kości udowych.

Fakt, że w czasie skoku znajdowała się pod wpływem alkoholu, chyba nie był bez znaczenia dla szczęśliwego (choć chyba nie z jej punktu widzenia) finału sprawy.
Przeżyła skok z 13 piętra…i poprosiła o szklankę wody.
 

 

Pozycja czwarta - Miejsce czwarte (upadek z  15 piętra).
I znów farciarz pod wpływem procentów (a mówią, że wódka szczęścia nie daje).

Czerwiec 2013 r – Nowa Zelandia. Dwudziestoletni Anglik, po suto zakrapianej nocnej imprezie postanowił dostać się do swojego mieszkania na 14 piętrze w sposób tyleż nietypowy, co oryginalny.

W związku z tym, że nie udało się to drogą tradycyjną, przez drzwi (źródło nie podaje powodu), skorzystał z uprzejmości sąsiadki mieszkającej piętro wyżej, która udostępniła mu swój balkon.

Trudno stwierdzić, czy źle wymierzył odległość, czy też może poniosła go fantazja. Dość powiedzieć, że swój skok zakończył na dachu sąsiedniego budynku, niższego o całe 13 pięter.

Przeżył, choć ze złamanym karkiem (?), plecami(?) i nadgarstkiem. No i z obrażeniami wewnętrznymi.
20-letni Brytyjczyk przeżył upadek z 15 piętra.
 

 

Pozycja piąta - Miejsce trzecie (upadek z 17 piętra).
I znów imprezowicz (bez komentarza :D) - tym razem w Chile.

Lipiec 2015 r. W trakcie imprezy, 23 letni chłopak wychodzi na balkon, gdzie traci równowagę, na skutek czego spada z wysokości 40 metrów.

Również tym razem, nie bezpośrednio na ziemię ale najpierw na blaszaną wiatę, stanowiącą osłonę dla parkujących pod budynkiem samochodów, po przebiciu której, ląduje na dachu jednego z nich.

Po upadku, w stanie krytycznym przewieziono go do szpitala, gdzie, choć lekarze nie dawali mu większych szans na przeżycie, doszedł jednak do siebie.
Ciekawostką akurat w tym przypadku, jest fakt, że ten upadek zarejestrowała kamera zamontowana na budynku z którego balkonu był uprzejmy wypaść Chilijczyk (nagranie można obejrzeć w linku źródłowym).
Chlie: 23-latek przeżył upadek z 17 piętra
 

 

Można powiedzieć, że te pięć miejsc na naszej liście powinno skutecznie ją wyczerpać ale na koniec mam jeszcze dwa absolutne rodzynki.

Przypadki, które deklasują wszystkie dotąd wymienione – bo mówimy nie o piętrach kilkunastu, a o kilkudziesięciu.

 

 

Pozycja szósta - Miejsce drugie (upadek z 40 piętra).
I kolejny na naszej liście samobójca.

Tym razem przenosimy się do Nowego Jorku, w którym na początku września 2010 r. 22 letni desperat postanowił skończyć ze sobą, wyskakując z 40 piętra wysokościowca. 

Można by zaryzykować stwierdzenie, że ryzyko iż jego pomysł na rozstanie się z życiem nie będzie skuteczny, było mniej niż żadne.

A jednak.

Znów na drodze powodzenia przedsięwzięcia stanął pojazd kołowy, a konkretnie samochód, który ze względu na awarię, jego właściciel zaparkował dokładnie w tym miejscu, w które zaplanował uderzyć po wyskoczeniu z budynku 22 latek.

Jak pech, to pech.

Efektem całego zdarzenia były połamane kończyny dolne niedoszłego samobójcy. No i oczywiście, doszczętnie zniszczony pojazd, na którym wylądował.

Przeżył skok z 40 piętra – To dzięki różańcowi.
 

 

Jednak to nie ta (choć imponująca wysokością pięter) pozycja zajmuje pierwsze miejsce na naszej liście (mówiłem, że układam ją odwrotnie :D)

Niewiele, bo niewiele ale zawsze o 7 pięter lepszy był ostatni szczęściarz.

 

 

Pozycja siódma - Miejsce pierwsze (upadek z 47 piętra).
Tym razem mamy do czynienia z faktycznym wypadkiem.

W którym na dodatek, jedna ofiara poniosła śmierć na miejscu. Tym bardziej zadziwiający wydaje się fakt, że druga przeżyła.
Grudzień 2007 r. 37 letni Alcides Moreno, wraz z bratem, myje okna w 49 piętrowym wysokościowcu  Solow Tower, znajdującym się na Manhattanie , ze specjalnej platformy spuszczanej z dachu budynku.

W pewnym momencie, na skutek awarii, liny pękają, a platforma, wraz z nieszczęśnikami leci w dół i rozbija się na ulicy.

Brat Alcidesa ginie na miejscu jednak on sam – żyje.

Fakt - nogi ma połamane w dziesięciu miejscach, poważny uraz mózgu i brzucha, uszkodzony kręgosłup, strzaskane żebra i złamane prawe ramię, a lekarze, żeby go utrzymać przy życiu, zużywają  13 litrów osocza i 9 litrów krwi. Ale żyje.

Nie dość tego, zaledwie kilka tygodni później, jeszcze w grudniu, zaczyna się kontaktować ze światem  i odzyskuje pamięć.

Jak się okazuje, swoje ocalenie zawdzięcza głównie temu, że po zerwaniu lin platformy Alcides nie puścił jej, trzymając się barierek do momentu upadku. Dzięki czemu, „szybował” w powietrzu wraz z nią, co wydatnie przyczyniło się, do zmniejszenia prędkości z jaką uderzył w ziemię.

 

Nie zmienia to faktu, że jak powiedział dziennikowi „New York Post” dr Sheldon Teperman:


- Pięćdziesiąt procent osób, które wypadają z czwartego piętra, ginie.

W przypadku dziesiątego piętra odsetek ten wynosi niemal 100 procent.

Moreno przeżył.

To nieprawdopodobne.

 

Mężczyzna przeżył upadek z 47 piętra

 

Spadł z 47. Piętra wieżowca i żyje.
 

 

 

Opracowanie własne, na podstawie zebranych artykułów.
Źródła z których korzystałem, podlinkowane w treści opracowania.


Szpital Siedmiu Zębów

$
0
0

Szpital Siedmiu Zębów

Z Associated Press News, 12 sierpnia 1980:

Choremu psychicznie pacjentowi we wtorek postawiono zarzut zamordowania chorej psychicznie kobiety, której poćwiartowane ciało znaleziono pogrzebane na terenie szpitala stanowego, jak przekazało do wiadomości biuro Prokuratora Generalnego stanu Michigan.
Śledczy odnaleźli we wtorek ciało Ann Marie Davey, która miała 36 lat, gdy zniknęła z terenów Metropolitan State Hospital w 1978 roku, pogrzebane w "trzech lub czterech dziurach" na terenie szpitala psychiatrycznego, powiedział Kenneth Wayne, rzecznik Prokuratora Generalnego.
Przyczyna śmierci nie została bezpośrednio określona, ale biuro Prokuratora Generalnego sklasyfikowało ją jako zabójstwo, dodał Wayne.
Policja stanowa aresztowała Melvina Willsona, byłego pacjenta Metropolitan State Hospital, obecnie zamkniętego w Bridgewater State Hospital, oskarżyła o zabójstwo i zawiozła do sądu rejonowego.Willson, chory psychicznie pacjent od niemal czterdziestu lat, ma prawie 60 lat, powiedział Wayne, Panna Davey spędziła 18 lat w zakładach psychiatrycznych na terenie Massachusets i Maine.
Zaginięcie kobiety zostało ujawnione zeszłej wiosny w trakcie sprawdzania przez senat stanowy "niewyjaśnionych" zgonów w publicznych i prywatnych zakładach psychiatrycznych na terenie stanu. Senator Jack H. Backman skarżył się w tamtym okresie, iż choć znaleziono u innego chorego psychicznie pacjenta siedem zębów panny Davey, to przedstawiciele stanu nie zbadali tego tropu.
Backman poinformował również o dwudziestu sześciu innych pacjentach, którzy zmarli w stanowych i prywatnych zakładach w Massachusets w okresie ostatnich trzech lat, których okoliczności śmierci uznał za wątpliwe. Wśród nich znajdują się samobójstwa, utonięcia w wannie, zadławienia jedzeniem i zawały serca.










PZ3Crdt.jpg


1. Ptaki
 







2pJ9A0Y.jpg

 
Leżałem na dachu budynku medycznego szpitala. Było około szóstej rano, początek pięknego, letniego dnia, a słońce właśnie wschodziło. Obok mnie leżeli w swych śpiworach moi trzej wspólnicy w eksploracji. Zapadli w głęboki sen godzinę wcześniej, po tym jak wędrowaliśmy po terenie szpitala przez całą noc. Nie mogłem zasnąć. Było za dużo ptaków.
Piętro, na którym odpoczywaliśmy - ostatnie piętro skrzydła chirurgicznego, z wyjściem na dach - było całkowicie opanowane przez gołębie. Każdy pokój miał ich przynajmniej kilka. Zbudowały nawet gniazdo w starej lodówce, obok pojemnika z radioaktywnym barem. Nasza obecność wzburzyła gołębie. Bez przerwy trzepotały skrzydłami, skrzeczały i rzucały się na nasze głowy.
Jedna z klatek schodowych była ich główną toaletą. Gdy nią wchodziliśmy, zobaczyliśmy dwa puszące się gołębie nad drucianą siatką otaczającą klatkę schodową, czekające na nas. Stopnie pokrywały największe sterty ptasiego guana, jakie w życiu widziałem: grzbiety wysokie na niemal stopę (30cm). Lecz to ptasie zwłoki walające się po podłodze odpowiadały za słodko-ostry zapach w korytarzach.
 

omlHkV3.jpg

 

Na tym piętrze budynku medycznego znajdowały się sala operacyjna i gabinet dentystyczny, który mimo fajnej maszyny rentgenowskiej był zbyt zanieczyszczony pozostałościami gołębi, by się w nim bawić w doktora.
 

LK8Y6OD.jpg

 
Było tam też duże ambulatorium pełne szafek i szuflad. wysunąłem jedną z nich i dokonałem zaskakującego odkrycia.
 

Dy7Z9GK.jpg

 
Ten raczej duży ptak drapieżny nie wpadł do szuflady. Otaczający go kurz wskazywał na to, że ktoś umieścił zwłoki po tym jak uległy mumifikacji. Pozbywając się w ten sposób ptaka tajemniczy sprawca szczelnie zamknął szufladę zakładając, iż ktoś w końcu go odnajdzie.
Również zamknęliśmy szufladę po obejrzeniu ptaka.
Leżałem na dachu, próbując zasnąć. Ptaki krążyły nad nami. Ptasie skrzeki i trzepotanie wypełniały pobliskie pokoje. Już zaczynało się robić gorąco, jednakże nie mogłem przenieść śpiwora do środka, bo podłogi należały do gołębi. W każdym razie słońce pomagało wypalić z pamięci co bardziej niepokojące rzeczy, które napotkaliśmy przez noc.

2. Żywot pacjenta
 

f6H77qB.jpg

 
Ze wszystkich szpitali, w jakich byłem, ten wydaje się być najgorszy. Placówka wywołała skandal w 1990 roku, gdy ujawniono poziom znęcania się nad pacjentami.

Z Boston Globe, marzec 1991:

Michael Bogosian, 32-letni śledczy nadzoru dla departamentu, wspomniał przypadek, w którym u jednego pacjenta odkryto tajemnicze blizny wokół ust.
"Pierwszy trop pochodził od przełożonej pielęgniarek," Bogosian wyjaśnił. "Gdy podniosła rękę by wygładzić swoje włosy, pacjent cofnął się w kąt okazując przerażenie." Inni pacjenci w jednostce wykazywali podobne reakcje.
Śledczy dowiedzieli się, że dwóch pacjentów w jednostce cierpiało na chorobę, która zmuszała ich do jedzenia papierosów. Z wywiadów z niechętnymi pracownikami Bogosian dowiedziałem, że kilku pracowników personelu rzucało zapalone papierosy na podłogę i obserwowało pacjentów rzucających się by je połknąć.
Dochodzenie wykazało, że około pół tuzina pracowników było zaangażowanych w bicie i kopanie pacjentów, podczas gdy kolejne pół tuzina wiedziało o nadużyciach, ale nie zgłosiło ich.
W innym przypadku psychoterapeuta zmusił niewidomego pacjenta do rozebrania się do naga i namalował swastykę na jego pośladkach.
W ostatnim bardzo nagłośnionym przypadku znęcania się nad pacjentami, śledczy spędzili około siedmiu miesięcy, wypytując ponad 100 osób, aby dowiedzieć się, kto był zaangażowany w systematycznym wykorzystywaniu seksualnym kobiet w Metropolitan State Hospital. W listopadzie przedstawiciele departamentu ogłosili zwolnienie czterech pracowników szpitala w związku z wykorzystywaniem seksualnym pięciu pacjentek. Departament ukarał dyscyplinarnie również 31 innych pracowników za niezgłoszenie faktu lub podejrzenia nadużyć seksualnych na terenie szpitala.


Były to tylko ostatnio nagłośnione złe zdarzenia, które miały miejsce tutaj. Napotykając maszynerię do elektrowstrząsów, elektrochirurgii i urządzenia, których nie mogłem zidentyfikować, wraz ze stosami smutnych kartotek pacjentów, myślałem o wielu nieopowiedzianych historiach.
 

3p3muMM.jpg

 
Znajduje się tam niezliczona ilość kartotek pacjenta zawierających rysunki oraz wyniki różnych badań - uzupełnienia zdań, testy Rorschacha, symboli numerycznych, oceny inteligencji Wechslera-Bellevue - w komplecie z wykresami "obliczania pogorszenia stanu". Kartoteki są podzielone wedle okresów, a następnie ułożone alfabetycznie. Niektóre sięgają 1940 roku, ale większość z nich wydaje się być z początku lat 60-tych. Szukałem litery "D", dobrze wiedząc, że nie znajdę tego, czego szukałem.
Oprócz przejmujących sprawozdań zawartych w kartotekach, sama obecność tych dokumentów jest oskarżeniem systemu. Otwarte szafki na dokumenty, niedbale ułożone pudełka zachęcają do bliższego ich zgłębienia. Dlaczego te dokumenty nie są bezpiecznie zamknięte lub zniszczone? Jak administratorzy tego szpitala mogli porzucić takie poufne informacje innym do odkrycia? Muszę walczyć z moim poczuciem etyki. Nie mam prawa czytać oświadczeń dotyczących lęków, relacji rodzinnych, seksualnych pragnień, podejrzeń niedopasowania - zwłaszcza, że niektórzy z tych pacjentów muszą wciąż jeszcze żyć. A jednak czuję się zmuszony. Fakt, że muszę walczyć z moim poczuciem etyki zmusza mnie by czytać, i czasami zbaczam na tory obsesji.
Rysunki są zupełnie inne, niż cokolwiek co w życiu widziałem. I jakiego rodzaju rysunek, stworzony podczas badań psychologicznych, zasłużyłby sobie w końcu na leczenie przez jedną z tych maszyn?
 

pgSWogs.jpg

 
3. Tunel pod tunelami
 

NStCm0t.jpg

 
Teren szpitala jest niezwykle duży, a wszystkie budynki są połączone tunelami. Podczas poprzedniej nocy poszukiwań dobrnęliśmy do zalanego fragmentu, gdzie poziom wody sięgał naszych bioder. Tej nocy udało się nam uniknąć kąpieli.
Ale nie udało się nam uniknąć strasznej dezorientacji. Długie, długie tunele. Wąskie schody prowadzące do budynków, które były niemożliwe do zidentyfikowania, dopóki nie wspięło się na górne piętra i wyjrzało przez okno. Tunele pod tunelami. Jamy które były ślepe, zamurowane starymi cegłami i zaśmiecone, czasem tylko samotnym butem. Wydawało się, że zawsze gdzieś są kolejne schody sięgające wgłąb ziemi.
W niektórych tunelach był słaby wiatr, wskazując pobliskie wyjście. Inne fragmenty były wypełnione zanieczyszczonym powietrzem. Okazało się, że nikt nie przemierzał tych ciemnych jaskiń od wielu lat. Nie było sposobu by przewidzieć, co napotkamy. Choć byliśmy bardzo podekscytowani, spodziewaliśmy się dokonać przykrych odkryć. Jeśli to nie była sceneria przygotowana na zamówienie śmierci, nie wiem co mogłoby nią być.
 

faIPDoc.jpg

 
Niektóre szpitale psychiatryczne, takie jak Northampton, mają swoje duchy - ale ten ma krew i flaki. Jest brzydki, jest brudny, brzydko pachnie. Ma tragiczną i złożoną historię. Tutaj ludzie oglądali, jak inni ludzie byli wyzywani, źle traktowani, rozcinani. Tunele zmuszają do myślenia o tych rzeczach.
Pytanie, które ciągle wraca: jakim cudem jeden zamknięty tutaj chory psychicznie pacjent mógł zabić innego, a następnie rozczłonkować i zakopać ciało na tym terenie?
I gdzie dokładnie coś takiego mogło mieć miejsce?
Zauważyłem nawet, że może istnieć ścisły związek między przerażeniem i smutkiem. Chociaż właściwie nie odczuwałem żałoby po pannie Ann Marie Davey, 36, starałem się wskrzesić ją w myślach, przepytując i żałując jej. Tunele były ponure. Były to tunele w których ktoś - nie morderca - bawił się siedmioma zębami pani Davey, i nikogo to nie obchodziło.
Tej nocy mieliśmy nasz cel. W miejscu, gdzie każdy kąt był potencjalnym miejscem zbrodni, szukaliśmy miejsca, gdzie te ofiary ostatecznie kończyły. Większość szpitali posiada tunel prowadzących do kostnicy. Szukaliśmy jej. Kilka razy aparatura medyczna i słoiki zawierające niezidentyfikowaną, zepsutą zawartość prowadziły nas do wniosku, że jesteśmy prawie na miejscu. Jednak sale, które napotykaliśmy nieuchronnie były pozostałościami innych funkcji szpitalnych.

Ale czasami, choć byłem z trzema mężczyznami, czułem fizyczny strach. Tunele były zimne i wypełnione mgłą. Były ciemne, od lat pozbawione kontaktu ze światłem słonecznym. I od czasu do czasu trafiały się skondensowane przestrzenie gdzie resztki czegoś okropnego napierały na moją skórę. Przestrzenie te były niewymownie wręcz straszne. Mokry, wilgotny zapach tunelu, już ciężki i natrętny, tutaj wydawał się być pełen rozkładu i odpadów organicznych, z nutą czegoś słodkiego. W tych miejscach chwile spędzone z dala od innych, gdy na przykład robiłem zdjęcia lub oglądałem jakiś artefakt, zawsze kończyły się rosnącym strachem, przez co pędziłem za oddalającymi się krokami.
Dopiero później, dzień po tym, jak opuściłem szpital, zacząłem czuć się nieco w szoku, zdałem sobie sprawę, iż to miejsce wpłynęło na mnie bardziej niż jakiekolwiek inne kiedykolwiek, a gdy potem wróciłem, znowu śpiąc na dachu, budynki miały niesamowicie znajome zarysy miejsca, które człowiek często odwiedza w swoich snach.

4. Feniks z popiołów

Jednym z dziwniejszych aspektów tego konkretnego szpitala jest to, iż jego korytarze są używane jako strzelnica. Przeszklona ściana biura pocztowego w budynku administracyjnym została przestrzelona. Na terenie całego kompleksu podłogi pokryte są łuskami różnych kalibrów.
 

jeVHjay.jpg

 
Pierwszej nocy odkrywania szpitala, wędrując piwnicą za moimi towarzyszami Aaronem i Mikiem, nagły krzyk zatrzymał mnie w miejscu. Mike znalazł granaty rozrzucone na podłodze w głębi. Okazało się, na szczęście, że są zużyte. Obok ściany ze starą, rzewną pocztówką z Las Vegas te granaty zostały porzucone, by zbierały kurz.
 

xADtCOl.jpg

 

Kilka godzin przed noclegiem na dachu wyszliśmy z tunelu do czegoś, co wyglądało jak czyiś salon. Siany pokrywały drewniane panele, był tam przytulny kominek. W tym miejscu znaleźliśmy faktyczny cel, podziurawiony kulami.
 

rzpKsoG.jpg

 

Obok tego celu było coś, co naprawdę nas zaskoczyło. Para podwójnych drzwi prowadząca do dużego, pustego pomieszczenia, na których ktoś namalował złowieszcze logo.

Alcor.

Alcor jest firmą kriogeniczną z Arizony, świadczącą nietypową usługę swoim klientom. Firma zamraża ludzi po ich śmierci konserwując w ten sposób ich ciała w nadziei, iż kiedyś uda się ich wskrzesić - niczym Feniks z popiołów.
 

yOnUeLr.jpg

 
Założyliśmy, że natknęliśmy się na opuszczony plan filmowy. Za podwójnymi drzwiami kryła się kręgielnia oraz, co ciekawsze, zapasy bardzo starych materiałów i sprzętu medycznego. Ale w przeciwieństwie do innych planów filmowych jakie napotkaliśmy, ten nie miał śladu jakiejkolwiek produkcji filmowej, ani harmonogramów ni porzuconych rekwizytów. Zamiast tego były pudła z respiratorami, strzykawkami i z gazą. To była prawdziwa placówka medyczna, i zastanawialiśmy się nad tym, pamiętając o wielkich zamrażarkach w piwnicy pod nami.
I jeszcze ta beczka "Cryo-tek" przed drzwiami... Częściowo wypełniona gęstą, czerwoną cieczą... Korozja tak dziwnie realistyczna... Etykieta tak subtelnie zadrukowana, z masą pozornie zbędnych szczegółów - było to naprawdę przygotowane tylko dla oka kamery?
 

HoM53EX.jpg


5. Dom na końcu drogi

Leżałem na gorącym dachu, otoczony przez ptaki, nie mogąc spać. Świeży wiatr pomagał zwalczyć ból głowy, którego nabawiłem się od ciężkiego powietrza wewnątrz tuneli. Właśnie zaczynałem drzemać, kiedy inni się obudzili, tylko nieco mniej zamroczeni oniż ja. Pomimo upału i słońca pozostałem w stanie pół-snu.
Nad śniadaniem z batonów proteinowych i płatków owsianych - kończyła nam się woda pitna - stwierdziliśmy, że byliśmy w środku prawie wszystkich budynków. Mimo to nie znaleźliśmy kostnicy.
Później spacerując po kampusie w słońcu, oglądając kaplicę, bibliotekę oraz kwatery pielęgniarek, tajemnica kostnicy stała się jeszcze większa. Gdzie mogła być, jeśli nie w pobliżu skrzydła chirurgii? Wreszcie otrzymaliśmy wskazówkę: jedna piwnica szczególności zawierała plany. I był na nich rysunek małego budynku ukrytego w lesie naprzeciwko budynku medycznego. Został oznaczony "Patologia". Nie było tunelu do niego.
Gdy znaleźliśmy plany, było już po południu. Było gorąco jak w piecu, mieliśmy za mało wody, snu i jedzenia. Z wielkimi emocjami i ciągle myśląc przeszliśmy w kierunku małego domku, który był oznaczony jako "Patologia".
 







kvA2m3v.jpg


6. Pracownia anatomiczna
 







VXeSIpS.jpg

 

Kostnica mieści się w małej willi, wielkości wygodnego domu jednorodzinnego. , Położona jest na wzgórzu, główne wejście znajduje się na szczycie schodów, i prowadzi do laboratorium patologii oraz ciemni. Idąc schodami w dół człowiek napotyka ścianę półek chłodniczych, która oddziela przedpokój z rozsuwanym wejściem od prosektorium. Pokój, który okazuje się być nie tylko kostnicą, ale także pracownią anatomiczną.
Przyznaję się do zbierania zdjęć pracowni anatomicznych. To, jak ten rodzaj pracowni sięga wgłąb mózgu stymulując i wzbudzając niepokój lepiej omówię gdzieś indziej. Ale to był pierwszy raz, kiedy rzeczywiście stałem wewnątrz takiej pracowni.
I jakże była ponura. Mały, ciemny pokój - o wielkości sypialni - zawierał kilkupoziomową platformę dla widzów przed resztkami instalacji odpływowej brakującego stołu sekcyjnego. Ściany były brudne i poplamione, bez standardowych płytek sanitarnych. Podłogi były trochę lepsze niż ubita ziemia.
Trudno było nie czuć klaustrofobii wewnątrz tej przesłoniętej przestrzeni. Wszelkie sugestie klinicznego dystansu rozpraszały wizje ludzi stłoczonych w cienistej stodole, oglądających "lekarza" grzebiącego w czymś martwym przed nimi. Na terenie szpitala znanego ze znęcania się nad pacjentami, ten złowrogi pokój oferował ostateczne upokorzenie. Jednocześnie wizja makabry zabarwionej takim absurdem rozpalała wyobraźnię. To miejsce aż roiło się od różnych rzeczy.
 

YNSwCFz.jpg

 

Jakże niesamowite było odwiedzić takie miejsce. Mieć do czynienia z takim natłokiem emocji, strachu, smutku, takim onirycznym poczuciu nierzeczywistości - wszystko Wzbudzone przez jeden ogromny, rozkładający się szpital. Nie będzie tam na długo.
Kompleks trafi do rozbiórki już wkrótce. Kilka okolicznych budynków może zostać odnowionych do wykorzystania w przyszłości. Co do reszty obiektu ...

Obecne plany zakładają, by ten szpital przekształcić na pole golfowe.

Tylko uważajcie na te dziury.

Tłumaczył Urgon. Tekst i zdjęcia pochodzą ze strony www.DarkPassage.com

Dobre szczepionki czyli rzecz o manipulacji

$
0
0

AVE...

Dziś trafiłem na taką ciekawą stronę, www.Dobreszczepionki.pl
Pozwolę sobie na cytat:
 

Choć prawie wszyscy rodzice uczestniczą w programie szczepień, to tylko nieliczni zdają sobie sprawę, że wiele szczepionek przeciwko popularnym chorobom zakaźnym produkowanych jest w oparciu o linie komórkowe pochodzące z ciał dzieci, które straciły życie w wyniku aborcji (linie MRC-5 i WI-38).

Jest tak w przypadku potrójnie skojarzonej szczepionki przeciwko odrze, różyczce i śwince (Priorix lub MMR II), stosowanej w 13-tym miesiącu i dziesiątym roku życia dziecka, oraz doustnej szczepionki przeciwko poliomyelitis (Polio Sabin Oral), stosowanej w szóstym roku życia dziecka. Tymi preparatami szczepimy nasze dzieci w ramach obowiązkowego kalendarza szczepień.


Nie ma w tym ani krztyny kłamstwa. I treści się nie czepiam. Czepiam się formy i tonu tej strony. Strony, która próbuje namawiać ludzi do rezygnowania z dobrych i skutecznych szczepionek na rzecz gorszych odpowiedników wyprodukowanych z użyciem innej bazy proteinowej. Pora na cytat:
 

W 1964 roku w Wielkiej Brytanii poddała się aborcji 27- letnia kobieta z "przyczyn psychiatrycznych". Życie straciło jej 14-tygodniowe dziecko płci męskiej, z którego tkanki płucnej pobrano komórki i wyprowadzono z nich tak zwaną linię komórkową MRC-5, znajdującą się obecnie w bankach komórek, gdzie jest stale namnażana i wykorzystywana przez koncerny farmaceutyczne produkujące szczepionki.


Gwoli uzupełnienia linia komórkowa WI-38 została stworzona w 1962 roku z 12tygodniowego płodu płci żeńskiej usuniętego z przyczyn medycznych. Obie linie w niezmienionej formie są namnażane i dystrybuowane z niewielkiej ilości komórek bazowych pobranych wtedy. Każdy może sobie kupić taką bazę komórkową i kontynuować jej rozmnażanie, ale średnio uzyska tylko 40-50 podziałów ze względu na działanie telomerów, które to zostało odkryte dzięki komórkom z linii WI-38.
 

Warto zaznaczyć, że pobrania komórek dokonano bezpośrednio po aborcji, wtedy kiedy jeszcze wszystkie ich funkcje życiowe były zachowane. Tylko w ten sposób uzyskane komórki są w stanie dalej rozmnażać się w warunkach labolatoryjnych. Aby tego dokonać, zabieg aborcji musi zostać starannie przygotowany. Rodzice dziecka zostają przebadani pod kątem obciążenia ich ryzykiem wystąpienia chorób nowotworowych. Matka dziecka musi przejść testy wykluczające u niej choroby zakaźne. Cały "zabieg" przeprowadza się z zachowaniem szczególnej sterylności. Chodzi o to, aby komórki były w pełni "bezpieczne" i "użyteczne".


Opis pisany tonem "robią to codziennie", co jest bzdurą. I znów technicznie prawda, ale zarazem manipulacja. Pora na jeszcze jeden cytat:
 

Brak protestów społecznych wobec nieetycznych szczepionek sprawia wrażenie, że są one powszechnie akceptowane. Linie komórkowe MRC-5 i WI-38 pomimo, że tak długo są już reprodukowane, mają ograniczoną długość życia. Nowe linie komórkowe przygotowuje się jednak takimi samymi metodami, jak WI-38 i MRC-5. Ostatnio powstała linia PER C6 (komórki pobrano z gałki ocznej 18-tygodniowego dziecka) na którą licencję wykupiło już kilkadziesiąt firm farmaceutycznych.


To trzecia linia komórkowa na bazie ludzkiego płodu, jaką stworzono. Prawdopodobnie starczy na kolejne 50-60 lat i będzie dalej ratować ludzkie życia. Jeszcze jeden cytat:
 

Holenderska firma farmaceutyczna Crucell z Newady wyprodukowała kolejną linię komórkową PER C6. Została ona pobrana z tkanki gałki ocznej 18-tygodniowego abortowanego dziecka. W oparciu o tę linię komórkową Merc&Co. przygotowuje się do produkcji szczepionki przeciwko HIV i wirusowi Ebola. Licencję na linię komórkową PERC6 wykupiło już kilkadziesiąt innych firm farmaceutycznych, które szykują się do wytworzenia nowych szczepionek.


Szczepionki przeciw HIV i Eboli. Złe, grzeszne i niemoralne szczepionki na bazie komórek z płodu, który i tak trafiłby do kosza, bo aborcja była na życzenie...

Skuteczność szczepionek i ich kompatybilność z ludzkim organizmem związane są z bazą proteinową, na jakiej są produkowane. Dlatego szczepionki robi się na linii ludzkich komórek, bo wtedy są one najbardziej kompatybilne z ludzkim układem odpornościowym. Komórki do stworzenia takiej linii muszą być młode (to jest mieć za sobą jak najmniej podziałów) i pobrane póki jeszcze metabolizm komórkowy działa. Ale takie linie komórkowe są nieetyczne z powodu aborcji, która była dokonana niezależnie od pobrania tych komórek na potrzeby medycyny. Nasuwają się pytania:

1. Czy bardziej etyczne byłoby pobranie komórek z umierającego noworodka?
2. Czy komórki sprzed około 50. lat są nośnikami duszy, że stanowią taki problem etyczny? Jeśli tak, to czy szczepionki na ich bazie też są nośnikami tej duszy, i przez to wszyscy, którzy z nich skorzystali są teraz opętani duszami dwóch płodów?
3. Co ma większą wartość: dwa (teraz już trzy w sumie) płody, które i tak zostałyby usunięte czy miliardy żyć uratowanych do tej pory i które zostaną jeszcze uratowane w przyszłości?
4. Czy walka o godność martwych płodów ma prawo przyczyniać się do śmierci innych płodów, dzieci i dorosłych?


W 1955 średnia śmiertelność wśród dzieci poniżej 5 roku życia dla całego świata wynosiła około 180 na tysiąc dzieci (źródło PDF). W 2011 roku wyniosła już tylko 51 na każdy tysiąc (źródło). Ten spadek to zasługa postępu medycyny i wykorzystania "nieetycznych" szczepionek.

Cofnę się do początku tego tematu. Na wspomnianą stronę obrońców życia (na)poczętego trafiłem za sprawą poniższego artykułu z NaTemat.pl:
 

Podczas niedzielnej mszy świętej, jaką odprawiono w Zwoleniu, wierni usłyszeli od wikarego, że podawane dzieciom szczepionki są wytwarzane z poaborcyjnych płodów. Pod kościołem zbierano zaś podpisy pod petycją domagającą się rozszerzenia lekarskiej klauzuli sumienia na szczepienia dla dzieci.

O wystąpieniu wikarego napisał portal Gazeta.pl, który o sprawie dowiedział się od swojego czytelnika. Sam wikariusz, ks. Adrian Jaksędra, nie chciał rozmawiać z dziennikarzami.

Krótko wypowiedział się natomiast ks. Edward Poniewierski, kanclerz kurii diecezji radomskiej, który zaznaczył, że nie spotkał się z informacjami mówiącymi o produkowaniu szczepionek z płodów. Słowa wikarego były więc dla niego zaskoczeniem. – Pewnie to gdzieś wyczytał i powtórzył – powiedział ks. Poniewierski.

O tym, że szczepionki nie są wytwarzane z płodów, przekonuje poseł Czesław Czechyra (PO), który jest pediatrą. – Niektóre firmy farmaceutyczne mogą wykorzystywać pojedyncze komórki człowieka, na których hodowane są wirusy używane do produkcji szczepionek, ale nie płody ludzkie – zauważył Czechyra.


Czy powinniśmy rozszerzyć klauzulę sumienia jeszcze o leczenie pacjenta w ogóle? Przecież takie leczenie to przeciwstawianie się woli boskiej, tudzież przeznaczeniu...

Nawiedzone Zamki w Polsce

$
0
0

Poniżej przedstawiam państwu krótką listę zamków na terenie Polski, które uchodzą za nawiedzone ;) Zapraszam do krótkiej lektury.

 

  • Zamek w Bobolicach

Zamek_Bobolice_2013.JPG

 

XV-wieczne kroniki mówią o przedstawicielu rodu Krezów, który porwał i więził w bobolickim zamku swoją bratanicę. Podobno do dziś straszy ona na murach warowni jako biała dama.

 

Istnieje także legenda mówiąca o dwóch braciach bliźniakach, właścicielach zamków w Mirowie i Bobolicach. Według ludowych podań wykopali oni tunel między dwoma warowniami, aby móc częściej ze sobą rozmawiać w odosobnieniu, bez udziału świadków. Pewnego dnia weszli oni w posiadanie wielkiego skarbu – ukryli go w tunelu, a na straży postawili odrażającą czarownicę, odstraszającą swym wyglądem potencjalnych złodziei. Bracia doskonale się rozumieli i gotowi byli zrobić dla siebie wszystko. Ich przyjaźń została jednak wystawiona na ciężką próbę, gdy jeden z nich przywiózł z wyprawy wojennej piękną dziewczynę. Podejrzewając brata bliźniaka o podkochiwanie się w kobiecie, zamknął ją w podziemiach obok wspomnianego skarbu. Pewnego razu, pod nieobecność czarownicy, która wieczorami udawała się na sabat na Łysej Górze, nakrył parę kochanków w skarbcu. Rozgniewany zamordował brata, a dziewczynę zamurował w lochach zamku. Do dziś ma ona straszyć na zamkowej baszcie.

W XIX w. w podziemiach warowni znaleziono ogromny skarb. Istnieje przypuszczenie, że jego część może znajdować się we wspomnianym w legendzie tunelu między Bobolicami a Mirowem.

 

  •     Zamek w Ogrodzieńcu

002357-002461.jpg

 

Zdaniem niektórych badaczy zjawisk paranormalnych zamek Ogrodzieniec jest miejscem nawiedzonym, gnieżdżą się tu siły mroczne i potężne. Słynny Czarny Pies z Ogrodzieńca pojawia się niekiedy nocami, biegnąc po murach i wokoło ruin zamku. Wedle relacji osób, które miały okazję widzieć owo widmo, jest to czarny pies, wielkością znacznie przekraczający rozmiary psa, nawet bardzo dużego, jego oczy płoną, a biegnąc ciągnie za sobą ciężki łańcuch. Zjawa ma ponoć być duszą kasztelana krakowskiego Stanisława Warszyckiego. Co ciekawe – kasztelan straszy także niedaleko ruin zamku w Dankowie jako jeździec bez głowy.

 

  •     Zamek w Malborku

 

Panorama_of_Malbork_Castle,_part_4.jpg

 

Ten wspaniały zamek wzniesiony został w kilku etapach – od 3 ćw. XIII w. do połowy XV w. przez zakon krzyżacki. Różne się w nim rzeczy działy, nie oszczędzono mu klątw, tragicznych zdarzeń i rytuałów czarnej magii. Mówi się, że po ogromnych komnatach przechadzają się dwaj rycerze z głowami trzymanymi pod pachami, którzy strzegą wejścia do tajemniczego pomieszczenia. Swoje głowy stracili w bitwie, mimo to strzegą skarbów ukrytych w licznych komnatach. Nie brakuje w nim też różnych duchów i czortów. One zajmują podziemne lochy. Wiele z nich kręci się przy "kręconych schodach", do których zwykli turyści nie mają wstępu. Jest tu też tajemniczy korytarz, przez który boją się przejść psy.

 

  •     Zamek w Niedzicy

zamek-niedzica-jesien-2015-6.jpg

 

Tę posiadłość nawiedza Biała Dama, nie byle jaka, bo to duch pół-Indianki - Uminy, córki Węgra Sebastiana Berzevicy. Wyjechał on do Peru, skąd wrócił po latach z córką, zięciem i częścią legendarnego skarbu Inków. Wszyscy osiedli w tej średniowiecz­nej warowni, lecz sielanka nie trwała zbyt długo. Umina zaszła w ciążę i urodziła syna, jednak niedługo zarówno ona, jak i jej mąż zostali zasztyletowani. Według legendy do dziś pojawia się na zamkowym dziedzińcu ubrana w białe szaty

Potomkiem Uminy, według dokumentu z 1797 roku, miał się zajmować bratanek Sebastiana Berzevicy, Wacław Benesz-Berzevicz. Legenda mówi, iż w tym samym dokumencie zawarty był testament Inków, a także wskazówki dotyczące skarbów ukrytych w jeziorze Tititaca.

 

Tej opowieści tajemniczości dodaje fakt, że po II wojnie światowej faktycznie znaleziono tu inkaskie kipu, czyli zapis o miejscu, w którym ukryty jest skarb Inków.

 

  •     Zamek w Wiśniczu

Zamek_Nowy_Wi%C5%9Bnicz_z_powietrza_1.jp

 

Ten Zamek z kolei ponoć nawiedza duch Barbary Radziwiłłówny. Córka kasztelana wileńskiego (ur. 1520) słynęła z urody. Jesienią 1543 r. uwiodła króla Zygmunta Augusta, wówczas męża Elżbiety Austriaczki. Po śmierci żony król potajemnie ożenił się z Barbarą, co wywołało ostry sprzeciw Zygmunta Starego i Bony oraz części szlachty. Zakochany w młodej żonie Zygmunt August odmówił unieważnienia małżeństwa i w 1550 r. doprowadził do koronowania Barbary na królową. Nie panowała długo. Według legendy, podczas jednego z przyjęć na zamku została otruta przez kasztelana Piotra Kmitę, stronnika Bony. Umierała w męczarniach. Od tego czasu jej duch nadal jest obecny w komnatach pałacu. Mówi się też, że spacerują tu duchy tureckich jeńców, którzy próbowali wydostać się z twierdzy za pomocą skonstruowanych przez siebie skrzydeł. Ginęli jeden po drugim, skacząc z zamkowych baszt, pozostając na zawsze w tych murach.

 

    Zamek w Kórniku

 

IMG_7748_49_50.jpg

 

Tradycyjnie w tym przypadku również mamy do czynienia z historiami o Białej Damie. Ten konkretny zamek to celebryta wśród innych budowli jeśli chodzi o tajemniczą Białą Damę, która to ma w nim rezydować. W pałacu pojawia się nocami widmo Teofili z Działyńskich. To dawna pani tego zamku - córka jednego z właścicieli budowli, dzięki której odzyskał on swoją dawną świetność i stał się wytworną rezydencją. Zmarła 26 listopada 1790 roku i została pochowana w krypcie kościoła w Kórniku. Dziś jej portret w białej sukni autorstwa prawdopodobnie Antoine'a Pesne'a, wisi w sali jadalnej zamku. Gdy Teofila umarła, na jej temat zaczęły szerzyć się plotki, że przywrócenie pałacu i okolic do dawnej świetności było możliwe wyłącznie dzięki skarbowi ukrytemu w zamku, który pozostawili tam dawni właściciele. Ponieważ naruszyła skarb, którego strzegły diabły, po śmierci złe duchy nie pozwalają jej zaznać spokoju. Każdej nocy, tuż przed dwunastą, dama schodzi z portretu i ożywa. Do świtu przechadza się po pałacowych salach. Czasami udaje się do parku, gdzie czeka na nią jeździec na karym koniu.

 

    Zamek w Golubiu

 

golub10.jpg

 

Według legend w czasie wojen polsko-szwedzkich golubski zamek posiadał tajemne, podziemne przejście pod Drwęcą do zamku w Radzikach Dużych. Gdy Szwedzi zajęli Golub, mieszkańcy miasta uciekli tędy przed najeźdźcami, którym drogę odciął potężny kamień, który wpadł w nurt rzeki i załamał sklepienie tunelu. Głaz do dzisiaj można oglądać w nurcie Drwęcy... a jeszcze duch, byłbym zapomniał, Od wielu lat krąży legenda, że zamek nawiedza duch Anny Wazówny, siostry Zygmunta III Wazy. Była właścicielką zamku przez wiele lat. Teraz przechadza się po komnatach, zawsze ubrana w białą suknię, z diademem na głowie. Mówi się, że dogląda swojego dobytku. Jest to zjawa przyjazna dla ludzi. Pojawia się raz do roku, w obecności gości, zaproszonych przez właściciela zamku na słynny bal kostiumowy odbywający się w ruinach. Wypija kielich wina podany jej przez gospodarza i znika na kolejny rok.

 

 

 

 

Źródło:

 

http://turystyka.wp....ce,galeria.html

https://pl.wikipedia.org/wiki/Zamek_w_Kórniku

http://www.zamek-w-niedzicy.pl

http://www.sfora.pl/...e-s59510-slide2

https://pl.wikipedia.../Zamek_Bobolice

http://www.sfora.pl/...e-s59510-slide2

https://pl.wikipedia...ek_Ogrodzieniec

http://www.fakt.pl/w...-polsce/1mspgwp

https://pl.wikipedia...amek_w_Malborku

Keckburski incydent z UFO

$
0
0

Top-10-Kecksburg-UFO-Crash-Secrets-624x2

fot. proofofalien.com

Incydent z UFO w Kecksburgu, jest dosyć dobrze znanym przypadkiem domniemanej manifestacji obcej cywilizacji.  Miał on miejsce 9 Grudnia 1965 roku w Stanach Zjednoczonych, w stanie Pennsylvania. Wtedy to widziano ogromną kulę ognia dobrze widoczną z kilku stanów min. Ohio, Detroit czy Michigan, nad którymi przeleciała. Świetlista kula, którą widzieli mieszkańcy w ich opinii miała być tajemniczym pojazdem w kształcie żołędzia, który jak mówią świadkowie miał awaryjnie lądować, a w zasadzie rozbić się, w pobliskim lesie.

 

W niedługim czasie po katastrofie na miejsce wypadku wysłano wysłane wojsko aby zabezpieczyć teren i wywieźć obiekt z rejonu katastrofy, co też uczyniono. Teren wokół miejsca wypadku został oddzielony tak aby nie miały do niego wstępu ani miejscowe służby, ani cywile. Dopiero z czasem miejskim służbom udało się dostać w pobliże, jednak wraku już tam nie było. Jak wynika z relacji jednej z rodzin, która była świadkiem tych wydarzeń, zaraz po wypadku z lasu zaczął wydobywać się niebieski dym, inni donosili o dziwnych wibracjach czy też huku jaki dało się odczuć będąc w niedalekiej odległości od rozbitego obiektu

 

Czy był to naturalny obiekt kosmiczny? Być może chodziło o ściśle tajny projekt wojskowy, co wyjaśniało by błyskawiczną reakcję armii? Miejscowi jednak mieli na to swoje wyjaśnienie, w ich opinii zniszczony obiekt był w gruncie rzeczy pojazdem pozaziemskim. A rząd i wojsko postanowiły zabezpieczyć wrak i ewentualnych rozbitków. Ten motyw dziś jest dobrze znany. Czy w tym przypadku można go uznać za wiarygodny?

 

450px-SpaceA.JPG

A tak wygląda odwzorowany model pojazdu, który miał rozbić się w lesie w Kecksburgu w Grudniu 1965 roku. / fot. wikipedia

 

Miała miejsce blokada informacji tak wtedy jak i jeszcze do niedawna, doszło nawet do wytaczania procesów sądowych organizacjom rządowym (w tym NASA) za nieujawniania żadnych informacji na temat katastrofy i obiektu. W tym miejscu warto wspomnieć Nowojorską dziennikarkę Leslie Kean, która razem z  Koalicji na rzecz Wolności Informacji otrzymała wskutek wygranego procesu wiele dokumentów na ten temat.

 

cbf051dff5f9.jpg

fot. abovetopsecret.com

Ten etap sagi rozpoczął się jednak względnie niedawno, kiedy Kean stanęła na czele inicjatywy uzyskania rządowych dokumentów dotyczących rzekomej katastrofy UFO w Kecksburgu, a ostatecznie skierowała pozew do sądu przeciwko NASA. Proces odniósł skutek w roku 2007, kiedy to po przegranej batalii sądowej NASA musiała przekazać niezbędne dokumenty pani Leslie Kean, dziś mamy możliwość skorzystania z tych informacji, taport pod tytułem „Wnioski z procesu przeciw NASA dotyczącego przypadku w Kecksburgu z 1965 roku" wyjaśnia, w jaki sposób toczyły się losy tej sprawy.

 

KecksburgGBGHeadline.jpg

fot. pabook2.libraries.psu.edu

Z dokumentów wynika, że tak w tym przypadku jak i w każdym innym, kiedy mowa o obiektach z kosmosu, kluczową rolę odegrała NASA. Jednak dokumenty udostępnione przez Amerykańską Agencję Kosmiczną nie rozwiewają wątpliwości ani sprawy nie wyjaśniają.

 

Pozostaje nam oficjalne wyjaśnienie, iż był to średniej wielkości meteor. Przypadek ten czasem bywał nazywany "Pennsylvania Roswell" (czyli Pensylwańskie Roswell),

 

 

 

Tłumaczenie własne.

 

Źródło: Wikipedia, DailyKos, UFO Evidence

dk-logo-med-03a7590e5058ed6afa14298c6d7e

5 historycznych obrazów przedstawiających UFO

$
0
0

Dołączona grafika

fot. latest-ufo-sightings.net

Nie od dziś wiadomo, że doniesienia o tzw. Niezidentyfikowanych Obiektach Latających od końca II Wojny Światowej stały się czymś normalnym. Jednak faktem jest, że istnienie cywilizacji pozaziemskich było sugerowane już w starożytności, ówcześni ludzie borykali się z trudami odpowiedzi na te same pytania, na które i my dziś nie możemy znaleźć odpowiedzi. Jednym z nich jest, czy jesteśmy sami we wszechświecie. Zaprezentuje wam 10 historycznych obrazów, na których znaleźć można UFO. Czy zostało tak umieszczone celowo czy też nie? Sami oceńcie.
 
#1. Nachdencklich Dreyfaches Wunder-Zeichen, rok 1697.
 

Dołączona grafika

fot. thinkaboutitdocs.com

4 Października 1697 roku nad Hamburgiem w Niemczech zaobserwowano na niebie dziwne białe, kuliste obiekty. Według mieszkańców obiekty miały emitować głośny dźwięk, by nagle zniknąć z oczu kilku tysięcy obserwatorów. Nie zdołano wyjaśnić ówcześnie czym owe obiekty były, dziś również jest to niemożliwe z uwagi na to iż nie dysponujemy wystarczającym materiałem dowodowym poza relacjami ludzi z tamtego okresu.
 
#2. Starożytne malowidła w jaskiniach Tassili-n-Ajer, 10.000 lat p.n.e.
 

 

Dołączona grafika

 

fot. domena publiczna

 
Tassili-n-Ajer to góra znajdująca się w Algierskiej części pustyni Sahara znana z malowideł naskalnych. Czy to możliwe, że u zarania dziejów ludzkości naszą planetę obce cywilizacje, które przekazały prymitywnemu człowiekowi wiedzę i umiejętności, na których zbudował swą cywilizację? W opinii niektórych - tak i ślady na to odnajdujemy w licznych przekazach i dziełach, takich jak mity, legendy i naskalne rysunki, które mają ukazywać przybyszów. Kogo przedstawiają wizerunki z Tassili-n-Ajer? Czy to rzeczywiste świadectwo odwiedzin innych inteligentnych istot, a może tylko odwzorowanie zwyczajnych zjawisk i wydarzeń? Póki co możemy jedynie spekulować.
 

Dołączona grafika

 

fot. domena publiczna

#3. Prodigiorum Ac Ostentorum Chronicon, rok 1557.
 

 

Dołączona grafika

 

fot. domena publiczna 
Prodigiorum Ac Ostentorum Chronicon to księga autorstwa Conrada Lycosthenes'a, która była zbiorem dziwnych i niewyjaśnionych zdarzeń jakie miały miejsce w średniowieczu. Były w niej skatalogowane zdarzenia, których ówcześni ludzie nie potrafili wyjaśnić, a także bardziej racjonalne jak opisy potworów morskich widywanych w tamtych czasach, komety, choroby itd. Najsławniejszą wydaje się być strona 494, na której widnieje coś co przypomina rakietę kosmiczną czy też innego rodzaju obiekt, widziany w roku 1479 nad Arabią...
 Dołączona grafika

 

fot. domena publiczna 
#4. Summer's Triumph Tapestry, rok 1538.
 Dołączona grafika

 

fot. domena publiczna

 
XVI-wieczne dzieło znajdujące się w Niemieckim Muzeum Narodowym, już wielokrotnie padało ofiarą zwolenników teorii o UFO oraz ufologów. Uważają oni, nie bez zasadnie, patrząc na wykonanie, iż w gruncie rzeczy mamy do czynienia z próbą przekazania tego co ludzie w tamtym czasie widywali, próbą przekazania, że widzieli obce pojazdy kosmiczne. I rzeczywiście, jeśli dokładnie przyjrzymy się obrazowi dostrzeżemy wiele obiektów, które jakby nie do końca pasują do całokształtu a które przypominają nic innego jak latające spodki. Zbieg okoliczności? Trudno powiedzieć, ale ten temat będzie jeszcze wracał w kontekście rozważań o życiu pozaziemskim i jego manifestacji na Ziemi.

 

Dołączona grafika

 

fot. domena publiczna

 

Dołączona grafika

 

fot. domena publiczna

 
#5. Cud Śniegu, rok 1430.
 

Dołączona grafika

 

fot. domena publiczna

Nawiązując do legend Bazylika Matki Bożej Większej w Rzymie znajduje się w dosyć specyficznym miejscu, mianowicie w miejscu, w które w pewien upalny, sierpniowy dzień zaczął... padać śnieg. Obraz Masolino da Panicale - "Cud Śniegu" (ang. The Miracle of the Snow") był inspirowany tymi wydarzeniami. Jak wspominałem ludzie w dawnych czasach nie dysponowali kamerami ani aparatami toteż to co widzieli wyrażali za pomocą pism i sztuki. Według ufologów obraz ten, de facto przedstawiający wiele dziwnych obiektów na niebie, w tym świętych znajdujących się na jednym z obiektów, jest jednym z najlepszych dowodów na to, że już setki lat temu ludzie stykali się z manifestacjami UFO. Mamy tu bowiem do czynienia z przesłaniem jakby ci, których uważamy za bóstwa czy też świętych buli w gruncie rzeczy przedstawicielami obcych cywilizacji przybyłych do nas z innych galaktyk.
 
 

Dołączona grafika

fot. domena publiczna

 

Dołączona grafika

 

fot. domena publiczna

 
 
 
 
 
Do napisania tego tematu zainspirował mnie krótki, 10 minutowy filmik znaleziony w serwisie Youtube.com, dostępny jest w źródle.

 

 

Tłumaczenie Własne.
 
Źródło: Youtube.com
Dołączona grafika

14 jak dotąd odkrytych księżyców Neptuna

$
0
0

neptune-new-moon-orbit.jpg?interpolation

Powyższy obraz prezentuje orbity kilkunastu księżyców Neptuna. Wszystkie zostały odkryte w roku 1989 za sprawą psondy kosmicznej Voyager 2, z wyjątkiem księżyca S/2004 N 1, który został odkryty przy pomocy Kosmicznego Teleskopu Hubble'a. Zdjęcia robiono w latach 2004-2009 / fot. NASA, ESA, and A. Feild (STScI)

 

Neptun to najdalsza, ósma planeta od Słońca posiadająca 14 znanych księżyców. To Saturn słynie z największej ilości księżyców ale Neptun również ma się czym pochwalić, o czym wielu nie wie. Zdecydowana większośc z nich została odkryta dzięki programowi Voyager 2 i sondzie kosmicznej wysłanej w roku 1898 z misją zbadania Neptuna. Co ciekawe, jeden z księżców został "ponownie" odkryty w 2013 roku kiedy to ujawnił się astronomom dopiero po 25 latach. Wśród planet Układu Słonecznego jest on czwartą pod względem średnicy i trzecią pod względem masy. Neptun jest ponad 17 razy masywniejszy od Ziemi. 
 
Największy jak dotąd odkryty księżyc Neptuna zwiera około 99% masy na orbicie, jest tak duży, że zasadniczo ma kształt elipsoidy - to Tryton, odkryty całe 17 dni po samym Neptunie (który z kolei został odkryty 23 września 1846r.)  Drugi ze znanych księżyców jest nieregularna Nereida posiadająca jedną z najbardziej wydłużonych orbit satelitów w Układzie Słonecznym. 

 

Voyager_2_Neptune_and_Triton.jpg

Na znajduje się Neptun, na dole zaś Tryton fot/ wiki

 

Drugi co wielkości wielkości księżyc Neptuna to Proteusz znany głównie z tego, że ma największą możliwą wielkość przy jego gęstości, dlatego też nie ma on kulistego kształtu jako. 4 księżyce we wnętrzu to Najada, Talassa, Despina i Galatea. Ich orbity znajdują się blisko pierścieni Neptuna. Jak zapewne zauważyliście, nazwy księżyców wzięły się od Greckich i Rzymskich postaci czy bóstw. 

 

Najdalej wysuniętym księżycem jest Larissa, został odkryty w 1981 roku. Pięć nowych nieregularnych księżyców zostało odkrytych w latach 2002-2003, co zostało oficjalnie ogłoszone rok później.

 

Proteus_%28Voyager_2%29.jpg

Księżyc Neptuna Proteusz / fot. NASA

 

W związku ze sporą odległością jaką dzieli Ziemię od Neptuna sama planeta jest w ogóle niewidoczna dla ludzkiego oka (z pomocą mocnej lornetki lub teleskopu można dostrzec mały niebieki dysk czyli właśnie Neptuna ale nie będzie to zbyt owocna obserwacja). Bezpośrednia obserwacja z Ziemi była możliwa tylko w przypadku dwóch księżyców. Mowa o Trytonie oraz Nereid. Ten drugi jest znacznie mniejszy, ma około 170 kilometrów średnicy, dla porównania Tryton ma 2.700 kilometrów (posiada także rozrzedzoną atmosferę). 

 

Z obserwacji Neptuna w zakresie częstotliwości radiowych wynika, że planeta jest źródłem zarówno ciągłej ich emisji, jak też nieregularnych wybuchów. Uważa się, że oba źródła pochodzą z wirującego pola magnetycznego planety.

 

Neptune-visible.jpg

Neptun w naturalnych kolorach z satelitami:

Proteuszem na górze, Larissą z prawej i Despiną z lewej.

Widok z teleskopu Hubble’a. / fot. NASA

 

 

To Voyager 2 odkrył obecność pola magnetycznego Neptuna, zbadał strukturę jej magnetosfery, odkrył zorze polarne. Dodatkowo udało się odkryć pierścienie otaczające Neptuna. Najbardziej znanymi są oczywiście pierścienie Saturna, wielu jednak nie wie, że Neptun też posiada swoje własne.

 

Ciekawostką jest, że przelot sondy kosmicznej Voyager 2 przez układ Neptuna umożliwił wykonanie pierwszych dokładnych pomiarów masy planety, która okazała się być o 0,5% mniejsza od poprzednich szacunków. Różnica ta, odpowiadająca w przybliżeniu masie Marsa, spowodowała odrzucenie teorii istnienia planety X, której obecność miała odpowiadać za nieregularności w obserwowanych pozycjach orbitalnych Urana i Neptuna.

 

Rings_of_Neptune_PIA01997.jpg

Fotografia pierścieni Neptuna / Fot. NASA

 

Neptune_clouds.jpg

Neptun posiada atmosfere, na zdjęciu widoczne białe chmury w niej zawarte / Fot. NASA

 

 

Warto wiedzieć, że Tryton nie okrążał planety od samego początku jej uformowania się,  został on przechwycony przez pole grawitacyjne Neptuna. To z kolei tłumaczy kształt orbity Nereidy, krążącej dalej od planety niż sam Tryton, który porusza się po orbicie prawie idealnie kołowej. Po przechwyceniu jego orbita przecinała orbity regularnych księżyców i oddziaływał z nimi grawitacyjnie, wytrącając Nereidę na obecną orbitę i przypuszczalnie powodując także zmiany orbit księżyców krążących bliżej Neptuna.

 

Również sama Nereida została prawdopodobnie przechwycona przez Neptuna w taki sam sposób jak Tryton, zwięźlej, może ona być przechwyconą planetoidą lub obiektem pasa Kuipera albo, jej orbita została zakłócona w czasie przechwycenia Trytona.

 

Neptun jest fascynującą planetą, nie mniej niż Saturn, kiedy mówimy o księżycach i pierścieniach. Wydawać by się mogło, że lider jest tylko jeden, nie koniecznie.

 

 

 

 

Tłumaczenie własne. 

 

 

Autor: Elizabeth Howell

Źródło: Space.com

space-com-logo.png

 

Zagadkowe i niezwykłe miejsca na Ziemi

$
0
0

Żelazo, które nie koroduje od tysięcy lat, podwodne piramidy i rzeźby postaci wyglądających jak kosmici. Nasza planeta kryje wiele sekretów, a te miejsca to ich prawdziwy skarbiec!

 

Tarasy w Moray

 

Moray_01.jpg

 

Przeznaczenie tarasów w Moray nie zostało do dziś jednoznacznie określone przez archeologów. Większość teorii zakłada, że Inkowie wybudowali je jako laboratoria rolnicze, w których badali wpływ klimatu na wzrost roślin uprawnych. W skład kompleksu archeologicznego wchodzą trzy naturalne okrągłe zagłębienia w ziemi. Ich zbocza są całkowicie pokryte koncentrycznymi tarasami rolniczymi w kształcie pierścieni wybudowanymi w czasach Imperium Inków. Dwa większe zagłębienia są połączone, zaś najmniejsze jest od nich odizolowane. Różnica wysokości pomiędzy najwyższym i najniższym tarasem wynosi 30 metrów. Ze względu na duże różnice w oświetleniu słonecznym różnica średnich temperatur rocznych pomiędzy nimi sięga 15 °C. Woda dostarczana jest na poszczególne poziomy tarasów za pomocą skomplikowanego systemu nawadniającego.

 

Grób korytarzowy Newgrange

 

Newgrange.JPG

 

To jeden z największych grobowców korytarzowych wzniesionych przez człowieka, należący do kompleksu zwanego Pałacem nad Boyne znajdującego się w hrabstwie Meath w Irlandii. Jest najbardziej znanym ze wszystkich irlandzkich prehistorycznych miejsc. Datowanie radiowęglowe grobu określa czas budowy na ok. 3200 lat p.n.e., czyli Newgrange jest ponad 600 lat starsze niż Wielka Piramida w Gizie i prawdopodobnie starsze niż Stonehenge. Około roku 860 zostało splądrowane przez duńskich najeźdźców.

 

Nasyp mogilny ma ok. 85 m średnicy i ok. 11 m wysokości. Do środka prowadzi długi na 19 metrów korytarz wykopany pod kątem 135° i prowadzący do komory pogrzebowej wybudowanej na planie krzyża. Wewnątrz korytarza znajduje się 22 kamieni po lewej stronie i 21 po prawej. Wysokość korytarza wzrasta od niespełna 1,5 m przy wejściu głównym do prawie dwukrotnie większej przy wejściu do komory. W wewnętrznej izbie o wymiarach 6,5 × 6,2 metra znajdują się 3 wgłębienia, a w każdym stoi czara. Poza grobami znajdują się tam również: 4 lampy, 2 wisiorki, łuski, kościane dłuta oraz fragmenty ludzkich kości. Wnętrze kopca zbudowano z kamieni (o łącznej masie co najmniej 200 000 t) przełożonych gliną i muszlami wydobytymi z rzeki Boyne. Grobowiec z zewnątrz zabezpiecza obstawa z ustawionych dokoła 97 masywnych kamiennych bloków. Głaz przed wejściem pokryty jest pięknym ornamentem w postaci potrójnej spirali (triskel).

 

Wielkie Zimbabwe

 

Great-Zimbabwe-2.jpg

 

Znane także pod nazwą "Domu z Kamieni". Największa budowla okresu przedeuropejskiego w Afryce na południe od równika, kompleks ruin zajmuje powierzchnię ponad 750 ha. W ruinach znaleziono kilkanaście steatytowych figurek ptaków o sokolich dziobach, ale z niby-ludzkimi dłońmi zamiast nóg. Nie jest znany kult jakiemu miały służyć, ani okres, w którym mogły powstać, podobnie jak wiek powstania samych murów.

 

Piramida Kukulkána

 

chichen-itza-el-castillo-piramida-kukulk

 

Choć jest stosunkowo mała, to stała się jedną z najbardziej znanych piramid świata. Zawdzięcza to ogromnej elegancji, którą zapewniła jej symetria (już nie raz uczeni wykazywali, że to co symetryczne uznajemy zazwyczaj za piękniejsze). Jedną z jej niezwykłych cech są schody, które budowniczowie ulokowali ze wszystkich stron. Zazwyczaj lokowano je tylko z jednego boku piramidy. Schody te mają po 91 stopni, co po dodaniu jednego stopnia prowadzącego do wnętrza świątyni daje liczbę 365, czyli liczbę dni w roku.

 

Sima Humbolot, Wenezuela

 

629549af38cf8bbd3573cf663236a1a4.jpg

 

Sarisarinama Tepui to góra o wysokości 3,5 km, którą przebijają dwa zapadliska: Sima Martel i Sima Humbolot. Ten ostatni jest tak duży, że ma własny ekosystem i rodzime gatunki roślin. Biolodzy odkryli je w 1961 roku, ale wciąż prowadzą tam badania. Miejscowi uznają zapadlisko za nawiedzane prze duchy.

 

Kamienne rzędy w Carnac

 

Menhirs_carnac.jpg

carnac_aleja_menhirow.jpg

 

Tajemnicze rzędy kamieni na wybrzeżach Bretanii są jednym z najbardziej tajemniczych miejsc na świecie. W miejscowości Carnac znajduje się największe skupisko megalitów na świecie. Naukowcy spierają się, kiedy mógł powstać ten twór. Przypuszcza się, że są to lata 4500 – 2000 p.n.e.

 

Co jest takiego frapującego w zwykłych kamieniach? Są one ułożone w równoległe szeregi tworząc trzy rzędy o nazwach: Ménec, Kermario i Kerlascan. W skład każdego z rzędów wchodzi blisko 1000 głazów. Tym bardziej tajemniczym miejscem staje się Carnac, gdyż niektóre z głazów ważą kilkanaście ton. Skąd i jak się wzięły właśnie w tym miejscu? Nikt do końca nie potrafi tego wyjaśnić. Według miejscowej legendy kamienne kręgi i kurhany to zaklęte rzymskie legiony.

 

Monumenty Yonaguni

 

Turtleyonaguni.jpg

yonaguni-japan.jpg?itok=2_b8kBzE

 

Kamienne struktury (zwane także „piramidami z Yonaguni”) znajdują się w pobliżu wyspy Yonaguni, położonej na wschód od Tajwanu, w archipelagu Riukiu należącym do japońskiej prefektury Okinawa. Regularny układ skał pod wodą, a także kształty przypominające rzeźby m.in. głów zaintrygowały badaczy. Niektóre teorie powstania monumentów łączą te zagadkowe ruiny z mitycznymi cywilizacjami Atlantydy czy Lemurii. Od 1999 roku badania prowadzi Morien Institute.

 

Biały koń

 

98c96c30c466492163ff9abb759a35ca.jpeg

 

Jednym z bardziej magicznych miejsc jest także biały koń, położony na kredowym wzgórzu nieopodal Westbury, w hrabstwie Wiltshire, w Wielkiej Brytanii. Reverend Wise jest autorem pierwszych zapisków dotyczących tajemniczej podobizny konia na wzgórzu. Sylweta zwierzęcia nie jest jedyną w Wielkiej Brytanii. Na angielskich wzgórzach podobnych rysunków jest ponad dwadzieścia. Dokładne badania wykonane przez brytyjskich archeologów datują wyrycie Białego Konia na drugie tysiąclecie przed naszą erą. Pomimo wielu legend dotyczących historii płaskorzeźb niestety do tej pory nie udało się rozwikłać zagadki ich powstania.

 

Nan Madol

 

nan-madol-12.jpg

83969922_770f5a844a.jpg

 

Wenecja Pacyfiku czyli Nan Madol, położona w Mikronezji, wzbudza wiele emocji wśród podróżników i poszukiwaczy przygód. Są to 92 małe wysepki połączone ze sobą niezliczonymi kanałami. Miejsce to w latach około 500-1450 n.e. było siedzibą dynastii Saudeleur. Z tego okresu zachowały się ruiny, które tworzą kamienne miasto porośnięte tropikalną roślinnością. Do tej pory zagadka opuszczenia wyspy przez mieszkańców nie została wyjaśniona. Poszukiwacze przygód i zapaleni podróżnicy powinni również zobaczyć ruiny na Kosera, kamienne posągi na Babeldaob w Palau czy kamienie Taga na Tinian.

 

 

 

http://www.banzaj.pl...ecie-37785.html

http://cudaswiata.ar...w-chichen-itza/

http://www.ancient-o...g?itok=2_b8kBzE

http://turystyka.wp....ie,galeria.html

http://15858-presscd...es/nan-madol-12


Operacja Highjump. Tajna wojna na Antarktyce

$
0
0

c90544ce2593c5b853248d05eb7e3ab5-d6jxewm

Wiele już dało się usłyszeć o różnych tajnych operacjach prowadzonych podczas II Wojny Światowej. Jednak kryptonim Highjump dotyczy chyba najbardziej tajemniczej i intrygującej operacji jaka była realizowana w tamtych czasach. Przedstawię wam jedną z teorii spiskowych na temat UFO, niektórzy z was zapewne ją znają, fakt, że ją publikuję nie oznacza, że w nią wierzę, daję wam jedynie możliwość zapoznania się z nią i subiektywnego ocenienia jej wiarygodności.
 
Ilość niedopowiedzeń i tajemnic z nią związanych nigdy nie pozwalała na wystarczające zbadanie tej sprawy, wyciekło jednak wiele dokumentów i informacji na przestrzeni wielu ostatnich lat, które rzucają nieco światła na wydarzenia jakie miały miejsce w tamtym czasie.
 
Oficjalna nazwa programu brzmiała The United States Navy Antarctic Developments Program. Wszystko miało swój początek 26 sierpnia 1946, kiedy to Amerykańska Marynarka Wojenna, pod dowództwem Richarda Cruzena, przeprowadziła szereg działań militarnych (choć raczej powinniśmy je uznać zasadniczo za naukowe) na terenie Antarktyki. Oficjalne protokoły mówią o ćwiczeniu personelu i sprzętu w trudnych warunkach strefy podbiegunowej czy też określeniu możliwości w zakresie tworzenia baz i przyczółków na Antarktydzie. Kontradminrał Richard E. Byrd, znany odkrywca i polarnik, który odpowiadał za organizacje tych działań, miał także za zadanie zdobycia wiedzy o warunkach hydrograficznych, geograficznych, geologicznych, meteorologicznych i elektromagnetycznych badanych obszarów.
 
Na misje wysłane zostały znaczne siły wojskowe, transportowce wodnosamolotów; Pine Island oraz Currituck, lotniskowiec typu Essex, USS Philippines Sea (CV-47) wraz ze swoją grupą eskortową. dwa zbiornikowce Cacapon a także Canisteo oraz dwa niszczyciele Brownson i Henderson.
 
Dodatkowo w akcji udział wzięły okręt łącznościowy Mount Olympus, dwa lodołamacze Burton Island i Northwind, dwa okręty zaopatrzeniowe Yancey oraz Merrick, a ponad to okręt podwodny Sennet.
 
W sumie w skład sił TF-68 weszło ponad 40 jednostek pływających, ponad 100 samolotów i śmigłowców, oraz ponad 4700 osób.
 


porta-avious-abastecendo.jpg

fot / brunodemarques.files.wordpress.com

 

Wszystkie jednostki zostały podzielone na grupy; wschodnią, zachodnią i centralną.
 
Całkiem znaczne siły jak na ekspedycję badawczą, prawda?
 
Planowany czas wyprawy obejmował kilka miesięcy, ostatecznie jednak wyprawa dobiegła końca już po ośmiu tygodniach. Siły USA dotary na Ziemię Królowej Maud w połowie grudnia 1946 roku i praktycznie szybko ponieśli pierwsze straty. Pod koniec miesiąca na Wyspie Piotra I rozbił się jeden z wodnosamolotów, Martin PBM Mariner. Tak brzmi oficjalna wersja. Z katastrofy samolotu cało wyszło kilka osób, jednak wszyscy w przeciągu kilku lat zmarli z powodu nowotworów.
 
To nie był koniec nieszczęść amerykanów, po pewnym czasie grupa okrętów została wysłana w rejon Zatoki Wielorybów z zadaniem rozpoczęcia budowy lotniska polowego, które miało pełnić rolę bazy wypadowej i nosić nazwę Little America IV. Po ukończeniu prac w powietrze wzbiły się samoloty typu R4D, aby wykonywać fotografie regionu. Każda z maszyn dysponowała sześcioma zaawansowanymi kamerami szpiegowskimi Trimetricon. Każdy z nich miał również zamontowany magnetometr, wykrywający zmiany zachodzące w polu magnetycznym Ziemi.
 
Po pierwszym przeprowadzonym locie okazało się, że wszystkie samoloty wróciły z tak naświetlonymi kliszami, że nie udało się wywołać żadnego zdjęcia, choć nie można było wówczas jednoznacznie podać przyczyny takiego stanu rzeczy. Szósta maszyna wróciła trzy godziny po planowanym czasie mimo, że nie dysponowała wystarczającą ilością paliwa aby odbyć tak długi lot.
 
Jak miało się okazać Amerykanie w tym rejonie mieli ponieść więcej strat, które w konsekwencji miały zmusić ich do odwrotu po czasie znacznie krótszym niż pierwotnie zakładano.
 
W tym samym czasie sytuacją na Antarktydzie oraz nietypowej misji US Army zainteresowany był nie kto inny niż Józef Stalin. Ówcześnie NKWD oraz wywiad radziecki dysponowały bogatą dokumentacją dotyczącą misji, dostarczoną przez szpiegów działających w Połączonym Sztabie Armii USA. Dokumenty określano jako ściśle tajne, wyłącznie do wyglądu najwyższych rangą oficerów bądź ich przełożonych, nie podwładnych.
 
Z dokumentów wynikać miało, że siły USA napotkały nieznanego wroga, który przypuścił atak niszcząc kilkanaście samolotów oraz pewną ilość jednostek morskich podczas kiedy Amerykanie nie byli nawet w stanie odpowiedzieć na atak. Dokładnych liczb nie poznano. To nie wszystko, już po odwrocie Amerykanów, kiedy zawinęli oni do chilijskiego portu, marynarze opowiadali dziennikarzom o nieznanym wrogu na jakiego się natknęli oraz stratach, które ponieśli. Straty, które relacjonowali żołnierze były znacznie większe od tych, które podano oficjalnie. Mówiły one o kilkudziesięciu samolotach oraz kilkuset zabitych żołnierzach. Rząd Amerykański nigdy nie potwierdził sensacji dziennikarzy chilijskich.
 
I faktycznie, Amerykanie ponieśli pewne straty ale oficjalna wersja mówiła o stratach "nieznacznych" (4 samoloty, kilku ludzi zabitych), wynikających z wypadków. Wtedy oliwy do ognia dolał sam organizator wyprawy, kontradmirał Byrd, mówią o nowym wrogu z jakim przyszło się mierzyć jego ludziom:
 

Wyprawa TF-68 napotkała nowego, nieznanego wroga, i że może on latać od bieguna do bieguna z niesamowitymi prędkościami.

 
Wypowiedź ta wywołała pewną konsternacje, swoją drogą za opowiadanie takich rewelacji, los kontradmirała miał być wyjątkowo niefortunnym, ale o tym później.
 

46de1ab7ccd4d934f7cdb87aa6ec3e1b.jpg

fot / domena publiczna

 
Radzieckie archiwa zawierały relacje dwóch marynarzy USA, Johna P. Szehwacha, radiooperatora z niszczyciela USS Browson oraz porucznika Johna Sayersona, pilota łodzi latającej Mariner.
 
Oto co mówił Szehwach:
 

Ja i inni żołnierze staliśmy na lewej burcie sterówki i obserwowaliśmy przez kilka minut jasne światła, które wyleciały spod wody pod kątem 45 stopni i przeleciały bardzo szybko za horyzont. Nie mogliśmy ich śledzić na radarze gdyż obiekty poruszały się zbyt szybko.

 
Doniesienia o superszybkich pojazdach, które były poza zasięgiem armii USA nigdy nie zostały potwierdzone przez władze.
 
Zdaniem Sayersona natomiast doszło wtedy także do starcia pomiędzy nieznanym obiektem a jednym z niszczycieli amerykańskich. 10 mil morskich od głównych sił ekspedycyjnych jeden z niszczycieli USS Maddox (w innym miejscu oznaczany jako USS Murdoch) został zniszczony jednak nie udało się ustalić co doprowadziło do jego zniszczenia. Niszczyciel po ataku stanął w płomieniach po czym zatonął ciągnąc na dno całą załogę. W tym miejscu jednak mamy do czynienia z pewną niezgodnością gdyż oficjalnie w wyprawie nie uczestniczyła żadna jednostka o nazwie Maddox czy też Murdoch. Jest jednak podejrzenie, że w celach dezinformacyjnych nazwy jednostek zostały zmienione aby ukryć fakty przed opinią publiczną, co nie było problemem w tamtym czasie gdyż było wiele jednostek, które jeszcze nie zostały oficjalnie zwodowane, dzięki temu można było łatwo zamienić numery jednostek tym samym myląc trop. Takie działania były prowadzone już wcześniej. Wygląda więc na to, że żołnierze Amerykańscy trafili na technologię, której nie mogli pokonać.
 
Walka z obcą cywilizacją? Wtedy rozważano taką możliwość. Ale istniały też inne wyjaśnienia.
 
Zaczęto podejrzewać, że ta operacja miała w gruncie rzeczy pozbyć się ostatnich sił nazistowskich jakie przetrwały wojnę. Wiadome jest, że naziści mieli w planach ustawienie placówki na Antarktydzie (co w istocie miało miejsce, dowodem na to mogą być raporty admirała Dönitza z 1943 roku, wysłano ogółem trzy ekspedycje w ten rejon) gdzie po porażce i kapitulacji III Rzeszy w II Wojnie Światowej  część najwyższych dowódców i prominentnych naukowców miało uciec na pokładach okrętów podwodnych przebijając się przez blokady aliantów. Okręty miały ewakuować ocalałych do Argentyny oraz właśnie Nowej Szwabii.
 
W Nowej Szwabii miała się znajdować Niemiecka baza, w której prowadzono badania nad technologiami antygrawitacyjnymi. Tam też rzekomo stworzono pojazdy, z którymi armia Stanów Zjednoczonych nie mogła sobie poradzić, a które wydawały się nie poddawać prawom fizyki. To by wyjaśniało skąd brały się owe tajemnicze obiekty, o których mówili Amerykański marynarze.
 
Wiadome jest, że dla nazistów nie było projektu zbyt futurystycznego aby można go było zrealizować. Dodatkowo najważniejsi ludzie III Rzeszy interesowali się okultyzmem oraz stale pracowali nad rozwojem technologii ofensywnych. Nie trudno zatem podejrzewać, że pojazdy antygrawitacyjne były przedmiotem zainteresowania nazistowskich naukowców.
 

wallpaper-785415.jpg

 

fot / information2share.files.wordpress.com

 

Wkrótce amerykanie wdali się w walkę z niezidentyfikowanym wrogiem ponosząc ciężkie straty, po czym szybko wycofali się z tego regionu. Operacja zaplanowana na 10 miesięcy zakończyła się po ośmiu tygodniach szybkim odwrotem, władze Amerykańskie poza lakonicznymi wyjaśnieniami nie wracały już do tego tematu. Skąd nagła decyzja o szybkim odwrocie? W jakich okolicznościach?
 
Ciekawe, że kontradmirał Byrd próbował opublikować swoje wspomnienia z tej wyprawy. Posiadał on pamiętnik, w którym spisał to co widział podczas operacji Highjump. Jednakże rząd USA nie zgodził się na to, admirał został wkrótce uznany za chorego psychicznie i umieszczony w ośrodku dla psychicznie chorych. Mówił on, że odkryto miejsca na Antarktydzie, które były pozbawione lodu i były porośnięte bujną, zieloną roślinnością ogrzewaną przez ciepłe źródła pochodzenia wulkanicznego wewnątrz pokrywy lodowej. Mówił o życiu, które istnieje pod powierzchnią i ostrzegał też przed niesamowitymi technologiami używanymi w walce przez niezidentyfikowanych wrogów.
 
Udzielił on także krótkiego wywiadu niedługo przed zamknięciem jednemu z dziennikarzy. Wspominał on o tym co widział podczas wyprawy:
 

Konieczne jest, aby Stany Zjednoczone przygotowały się do obrony przed nieprzyjacielskimi myśliwcami, które mogą przylecieć z obszarów polarnych.

- mówił.
 
Również zeznając przed członkami nadzwyczajnej komisji kongresu próbował podjąć dialog na temat tej sprawy:
 

W przypadku wybuchu nowej wojny, nad Stanami Zjednoczonymi będą latać nieprzyjacielskie myśliwce zdolne przemieszczać się z jednego bieguna na drugie z niesamowitą prędkością.

- ostatnie oświadczenie admirała.
 
Dopiero w roku 1953 admirał został zwolniony z zakładu i przywrócony do służby za sprawą osoby gen. Eisenhowera, aby poprowadzić kolejną wyprawę w region Antarktydy o nazwie Deep Freeze.
 
Niewiele wiadomo na temat tej operacji, oprócz tego, że skończyła się ona w roku 1957 i obejmowała test broni atomowej na tym kontynencie. Do czego zresztą, co ciekawe, doszło w roku 1958 kiedy to piloci RPA donosili o zarejestrowaniu dwóch wybuchów nuklearnych w rejonie Nowej Szwabii. Rząd USA nigdy nie potwierdził prowadzenia tam testów toteż nieznane są powody detonacji tam bomb atomowych.
 
Interesującym jest zbieg okoliczności, że rząd amerykański już w roku 1947 prowadził badania nad UFO w ramach Programu Blue Book (Grudge). Tajne materiały (MAJIC) ujawnione przez ludzi, którzy mieli do nich dostęp informują, że od stycznia 1947 roku do grudnia 1952 Stany Zjednoczone weszły w posiadanie co najmniej 16 rozbitych lub zestrzelonych pojazdów „obcych istot”.
 

NaziUFOsCollage.jpg

fot / domena publiczna

 
Opis i parametry znalezionego (zestrzelonego?) pojazdu w 1948 roku nad poligonem White Sands Proving Grounds (poligon rakietowy) w Nowym Meksyku jednoznacznie kojarzą się ze statkiem powietrznym Haunebu-III. Osoby mające dostęp do najtajniejszych materiałów dotyczących zagadnienia UFO twierdzą, że znalezione w pojazdach ciała były zaliczane do obcej rasy określanej jako Nordycy wyglądający jak ludzie blondyni. Wszyscy badacze zjawiska UFO są zgodni co do jednego: rok 1947 był przełomowy dla ufologii. Od tamtej pory obserwacje UFO nasilają się praktycznie po dziś dzień.
 
Czy to nie przypadek? Zaczęło się to 24 czerwca, kiedy to pilot Kenneth Arnold zaobserwował przelot 9 dyskoidalnych pojazdów nad Górami Kaskadowymi w stanie Washington w USA. 7 lipca 1947 roku 120 km od Roswell rozbił się dyskoidalny pojazd (w Roswell znajdowała się baza sił lotniczych, będąca w owym czasie jedyną w świecie bazą bombowców zdolnych do przenoszenia broni jądrowej)…
 
Jeśli chodzi o admirała Byrda, nie wiadomo co tak naprawdę stało po powrocie do USA. Okoliczności jego śmierci nie są tak naprawdę znane. Miał on umrzeć zaraz po powrocie do Stanów, w Bostonie, podczas snu. Jednak nigdzie nie można znaleźć osoby, która widziałaby jego ciało po śmierci. Nigdy też nie udowodniono przyczyny śmierci admirała. Został bardzo szybko pochowany zabierając tajemnice do grobu.
 
I Wraz z admirałem umarła sprawa Highjump. Co dokładnie wydarzyło się w latach powojennych na Antarktydzie? Tego nie wiemy, możemy jedynie przewierać w licznych teoriach i strzępach informacji na temat tamtych wydarzeń. Czy wojska USA walczyły z nazistowskim UFO? Lub z obcą cywilizacją? A może cała ta sprawa to jedynie wielka dezinformacja mająca na celu zmylenie przez Amerykanów ich największych wrogów, ZSRR? Tego się już raczej nie dowiemy.
 

 
 
 
 
Źródło:
 
[1]http://www.ucalgary....uskox/churchill
 
[2] Prawdopodobnie brutalne śledztwo wycisnęło z marynarzy dodatkowe informacje o bazie w Nowej Szwabii (brutalnie prowadzone przez Amerykanów śledztwa załóg U-bootów były wielokrotnie przedmiotem oficjalnych dochodzeń specjalnych komisji US Navy [C.Blair „Hitlera wojna U-bootów…”, Wyd. Magnum, 1999 – przyp. autorów]).
 
[3] Antarktyka to część świata znajdująca się na półkuli południowej, która obejmuje Antarktydę oraz otaczający ją Ocean Południowy i położone na nim wyspy (źródło)
 
[4] UFO Hitler Nowa Szwabia baza 211 na Antarktydzie1/4 czas 2.28
 
[5] http://cbza-jordanow...2,ID180102466,n
 
[6] (J. Machowski „Zdobywcy Białego Lądu”).
 
[7] https://ripsonar.wor...jnie-swiatowej/
 
[8] https://www.youtube.com/watch ?v=97YkOWwUE2Y&list=PL0A35DC1DACBAA2D6
 
[9] https://en.wikipedia...ration_Highjump
 
[10] http://www.bibliotec...antartica11.htm

Dogonowie i bogowie z Syriusza

$
0
0
Dogoni czy też Dogonowie są plemieniem zamieszkującym Afrykę zachodnią. Rejony Bandiagara i Douentza w Mali. Najsilniej skoncentrowana grupa mająca możliwość używania modnych widowiskowych siedzib/domów zamieszkuje w pobliżu miejsca zwanego "Klifami Bandiagara". Dokładnie 200 km od skarpy. Oto jak wygląda ich wioska:
 
Dołączona grafika
(Zaludnienie wynosi ok. 300,000)
 
Na początku 20 wieku.dwóch francuskich antropologów tj. Marcel Griaule i Germain Dieterlen spędziło dużo czasu przebywając wśród Dogonów chcąc zbadać ich kulturę. W 1930 po tym jak spędzili wśród ludu około piętnastu lat - czterech księży Dogońskich zdecydowało, że już czas przyjąć zaufanie do francuzów i zaprosić ich do udziału w najważniejszych wydarzeniach tej kultury i utajnionej tradycji.
 
Dołączona grafika
 
Opowieść jaką ujawnili była sekretnym mitem stworzonym przez przodków. Otóż oddawali oni część do "świętej" ich zdaniem gwiazdy, której nadano nazwę:  Po-Tolo. Iskierka do jakiej się odnoszą to Syriusz. Oddalona o 8.6 lat świetlnych od ziemi.  Jest to też obecnie najjaśniejsze ciało niebieskie na nocnym firmamencie.
 
Dołączona grafika
 
Dogoni powiedzieli naukowcą, że Syriusz był domem bogów, którzy uczynili ich takimi jacy są.Opowiadali, że miał towarzysza. Niewidzialnego dla ludzkiego oka, ale poruszał się w okół Syriusza na eliptycznej orbicie, która miała 50 lat. Mówiono im też, że to najmniejsza i najcięższa rzecz, która jest w białym kolorze. Niewiarygodnie ciężka kula, która obraca się wokół własnej osi i dalej opisując ją jako posiadającą czerwonawy promienny krąg dookoła niej i rozprzestrzenia się lecz zarówno stoi w miejscu. 
 
Dołączona grafika
 
Dołączona grafika
1.2
 
Historie przekazywane z pokolenia na pokolenie tradycje wskazują na to, że lud ten przez tysiące lat wiedział o tym, że Jowisz (dawniej Jupiter)  miał księżyce i Saturn pierścienie wokół nich.
 
Dołączona grafika.
 
Początkowo ten mężczyzna nie dostrzegał znaczenia astronomicznego tego, co zostało powiedziane przez plemię i przez to opublikował bezceremonialnie historię w obskurnym antropologicznym czasopiśmie. Jednakże po jakimś czasie informacja została zauważona przez kilku astronomów i uznana za godną dalszych, bardziej szczegółowych badań.
 
Dołączona grafika
 
Podsumowując co ci francuscy dostojnicy odkryli to to, że Dogońska populacja dokładnie opisała właściwości białego karła: małe, białe i ciężkie. Ponadto stwierdzili, że Syriusz jest binarną gwiazdą, z której teraz wiemy o systemie Syriusza. Są oni również całkowicie poprawni w ich wiedzy na temat obrotu towarzyszy jako: Syriusz-B okrąża Syriusza-A co 49,9 do 50 lat.
 
Wzmianka o czerwonych promieniach, jest również dość niezwykła jak na zdjęciu (1.2) to teleskop objawia i doskonale opisuje wzór typu DNA, który jest wykonany przez eliptyczną orbitę dwóch gwiazd krążących wokół siebie wzajemnie, kiedy podróżują w przestrzeni.
 
Dogonowie również używają bardzo nietypowego kalendarza, który jest oparty na cyklu 50 lat. Cykl ten jest wyjątkowo nietypowy, ponieważ nie wynika z żadnych cykli zbiegającymi się z wszelkimi ruchami naszej ziemi, księżyca i słońca, ale zamiast w całości opiera się na ruchach obrotowych Syriusza B. W rzeczywistości cała kultura Dogonów opiera wszystko o cykl pięćdziesięciu lat Syriusza B.
 
Pokolenie tegoż plemienia z przed 1930 roku nie posiadało teleskopów lub rzeczywistego języka pisanego. Jak to jest, że byli oni w stanie dokładnie opisać rzeczy, o których posiadaliśmy bardzo ograniczoną wiedzę? i wciąż mało wiemy. Lecz skąd ci prości ludzie wzięli te informacje, które znamy i potwierdziliśmy, że się zgadzają?! Oni ujawniają, że byli wielokrotnie uczeni przez ich bogów z rodzimej planety, która okrąża Syriusza B.
 
Określają swoich stwórców również jako desantowe istoty.
 
 
 

Źródło: http://thebiggestsec...rom-sirius.html

Opracowanie i tłumaczenie: Khan

9/11 - śmigłowce nad WTC

$
0
0

W związku z 15-tą  rocznicą zamachów z 11 września 2001 r., postanowiłem nieco odgrzebać ten (zapomniany już trochę) temat, mając przy tym świadomość, że pewnie jestem jedną z niewielu osób na tym forum, które on nadal jakoś tam interesuje :D

 

Od czasu, kiedy pojawiłem się tutaj  (będzie już ponad 4 lata) i ja trochę zbastowałem w kwestii tych zamachów i moi zaciekli "wrogowie" (tu pozdrawiam głównie Mariusha :D) również co nieco odpuścili w tej kwestii - że nie wspomnę o moich "sojusznikach" sprzed lat (tu pozdrowienia głównie dla Robakatorianina :D, który dzielnie towarzyszył mi w moich rozważaniach, nie tylko na forum ale również na PW), którzy w ogóle opuścili to forum (nad czym okrutnie boleję) :/

 

Przyjmijmy więc, że temat ten jest nieco "lajtowy", bez dawnych napięć i zgrzytów - ot, w sam raz taki, żeby na luzie, po latach zmagań,  powymieniać opinie.

 

Do rzeczy więc.

 

Chciałbym zadać pytanie, które chyba w związku z wydarzeniami 9/11 jeszcze nie padło (przynajmniej na tym forum - ja go nie kojarzę), a które wydaje mi się szalenie ciekawe.

 

Tak po prostu - czysto poznawczo.

 

Wczoraj na Canal+ Discovery miała miejsce premiera filmu Dobry Amerykanin (A Good American)

 

Nie oglądnąłem go całego, więc nie bardzo chcę się wgłębiać w szczegóły, napiszę tylko, że opowiada on o jednym z najzdolniejszych analityków NSA - amerykańskiej agencji wywiadu elektronicznego, który wraz z kilkuosobowym zespołem opracował program służący zapobieganiu potencjalnym zamachom terrorystycznym poprzez inwigilację elektroniczną i który to program, gdyby nie został "wyrzucony do kosza" w (sic!) sierpniu 2001 r. najprawdopodobniej pozwoliłby na uniknięcie tragedii z 11 września (oczywiście, przy założeniu, że jej sprawcami było tych 19 zamachowców o nieco bardziej śniadej cerze - o których opowiada wersja oficjalna).

 

Tak czy siak, film sobie nagrałem i mam zamiar go obejrzeć do końca, więc może będzie okazja jeszcze o nim podyskutować (choć jak usłyszałem, że wspomniany analityk, czekając, rankiem, 11 września na swojego teścia w poczekalni u stomatologa, oglądał na ekranie telewizora jak PIERWSZY Boeing wbija się w Wieżę Północną, to pomyślałem sobie, że był chyba drugą i jedyną,  po prezydencie Bush'u osobą w USA, która tego dnia miała okazję to oglądnąć w telewizji - i to mnie jakoś na dystans ustawiło do całego filmu).

 

Mniejsza, bo zbytnio się rozgadałem - wracam więc do meritum.

 

W filmie tym puszczono nagranie z jednego ze śmigłowców latających nad Manhattanem - już po zaatakowaniu obu wież.

 

W śmigłowcu tym siedziała reporterka / dziennikarka, relacjonująca dziejące się na ziemi wydarzenia z jego pokładu.

I w trakcie tej relacji (chyba jednej z najbardziej dramatycznych jakie kojarzę z tego dnia), była uprzejma wyrazić zdziwienie, że (cytuję z pamięci) tylko śmigłowcom "reporterskim", czyli telewizyjnym, z poszczególnych stacji, pozwolono w tym czasie latać nad późniejszą Strefą Zero.

 

Oczywiście, wiemy, że to nieprawda, bo nad obiema wieżami latał wtedy (co najmniej jeden) śmigłowiec policyjny (a pewnie też jakieś z nowojorskiej straży pożarnej, również były tam obecne) z którego przecież też mamy nagrania z tamtych wydarzeń.

 

Tym niemniej, sam fakt, że w tak dramatycznym momencie, kiedy płonęły obie wieże i nikt nie miał już wątpliwości, że jest to najbardziej spektakularny atak terrorystyczny XX wieku nawet ona zwróciła na to uwagę, świadczyć może, że było to dość dziwne.

 

Warto to więc zapamiętać.

 

Musimy też pamiętać, że tuż po zaatakowaniu Wieży Południowej, kiedy wiadomo już było, że nie ma mowy o przypadkowej katastrofie (co podejrzewano jeszcze w przypadku ataku na Wieżę Północną), cały ruch lotniczy na terenie USA został uziemiony.

 

Służyło to oczywiście próbie wyłuskania spośród setek, czy nawet tysięcy samolotów rejsowych, tych, które ewentualnie mogłyby jeszcze nie zostać rozpoznane jako porwane i stanowiłby potencjalne zagrożenie dla innych obiektów w USA.

Nie zmienia to jednak faktu (i tak naprawdę zdałem sobie z tego sprawę dopiero teraz właśnie), że co najmniej dziwnym jest to, że nad miejscem tak spektakularnego zamachu terrorystycznego, mogły bez przeszkód latać sobie śmigłowce stacji telewizyjnych.

 

Dlaczego dziwne?  Z kilku co najmniej powodów.

 

 

Powód pierwszy - kwestie bezpieczeństwa.

Skoro terrorystom udało się bez przeszkód porwać samoloty rejsowe, to nikt nie mógł dać nikomu gwarancji, że nie porwą oni na przykład śmigłowców (z natury rzeczy dużo słabiej chronionych , łatwiej dostępnych i wymagających niepomiernie mniejszych umiejętności w pilotażu niż Boeingi) i nie będą z nich na przykład zrzucać na nowojorczyków ładunków wybuchowych chociażby. Albo próbować je rozbijać o co pomniejsze cele.

 

Czy wszystkie te ekipy telewizyjne były sprawdzane przez odpowiednie służby zanim się wzbiły w niebo? Wątpię. czy w związku z tym istniało ryzyko, że na pokładach śmigłowców wcale nie muszą znajdować się dziennikarze? Jak najbardziej.

Czy w związku z tym, coś z tym zrobiono? Z relacji tej reporterki wynika, że nie - bo nagranie z jej śmigłowca trwa co najmniej godzinę (jak nie lepiej - i to wiem już materiałów dostępnych na YT), i miała ona czas podczas jego trwania, nie tylko opowiadac o pożarach ale też komentować upadek obu wież.

 

 

Powód drugi - akcja ratunkowa.

Wiemy (bo dowiedzieliśmy się o tym już po atakach), że ewakuacja pracowników obu wież z ich dachów była niemożliwa.

Jako główny argument podaje się dwa zasadnicze powody - zadymienie tych dachów i cała masa 'infrastruktury technicznej" znajdująca się na nich, która połączona ze wspomnianym zadymieniem, mogła stanowić przeszkodę przy próbach podejmowania z tych dachów ludzi.

 

Jest jednak jeszcze jeden, zasadniczy powód, który uniemożliwiał ewakuację ludzi uwięzionych powyżej stref uderzenia samolotów, a mianowicie taki, że w obu wieżach, dostęp do dachów był zamknięty. Inaczej mówiąc, nikt, kto znalazł się na piętrach powyżej stref, w które uderzyły samoloty, nie miał szans na dach się wydostać - ergo, nie miał szans z nich być śmigłowcami ewakuowany.

 

Tego dowiedzieliśmy się już PO zamachach.

Pytanie brzmi - na ile ta wiedza była powszechna w trakcie rozgrywania się tragedii?

 

Tak, wiem. Uwięzieni pracownicy kontaktowali się telefonicznie z dyspozytorami (policji, straży, czy ochrony budynków), więc pewnie przekazywali też informację, że wyjścia na dachy są zamknięte.

 

Pamiętać jednak należy, że panował wtedy STRASZLIWY chaos informacyjny - tak duży, że nawet działania strażaków, trudno było skoordynować z działaniami policjantów (pisałem o tym w jednym z tematów tym dziale pt "Wstydliwa tajemnica" 9/11 ?)

 

Podejrzewam, że min. innymi z tego powodu było tak wiele ofiar wśród ratowników, bo informacje o zawaleniu się Wieży Południowej, zbyt późno dotarły to tych, którzy próbowali ratować ludzi w Wieży Północnej.

 

Można więc chyba przyjąć, że na tamtą chwilę (kiedy obie wieże jeszcze stały) KAŻDY śmigłowiec, który znajdował się w powietrzu w ich bezpośredniej okolicy, a którego celem nie było ratować uwięzionych w wieżach pracowników, stanowił tylko i wyłącznie przeszkodę dla służb ratowniczych.

A pomimo tego, latało ich tam (co najmniej) kilka.

 

 

Powód trzeci - obserwacja.

Ten powód łączy się z powodem drugim, bo sprowadza się do problemu przeszkody, który musiały generować śmigłowce latające wokół obu wież, a które w ten sposób, przeszkadzały służbom ratowniczym tak w ocenie sytuacji, jak i próbach działań mających na celu zminimalizowania skutków tych zamachów.

 

Tu sprawa jest bardzo prosta, bo ze względu na wysokość obu budynków oraz na miejsce uderzenia obu samolotów, miarodajna ocena sytuacji z ziemi była po prostu niemożliwa. Jedynym więc racjonalnym działaniem było wysłanie obserwatorów służb ratowniczych śmigłowcami "na poziom" pożarów i przekazanie tych obserwacji do sztabu działań, który na ich podstawie mógł spróbować je "ocenić'' i odpowiednio zareagować.

 

Swoją drogą, i to jest też dość ciekawe, nie natknąłem się na tego typu relacje - jedyne, które znalazłem pochodzą od strażaków, którzy NA PIECHOTĘ dotarli kilkadziesiąt pięter nad poziom chodnika i dopiero wtedy relacjonowali o tym, jak zachowują się pożary, jaki jest stan budynku i ilu ludzi czeka na ewakuację.

 

 

Ale mniejsza.

Tak czy siak, przyjmując, że "działania obserwacyjne" miałyby sens, trudno chyba zaprzeczyć, że wszelkie jednostki latające (czyli śmigłowce "reporterskie"), które nie brałyby w nich udziału, stanowiłby w nich przeszkodę.

 

Czy więc zrobiono coś, żeby ta przeszkodę usunąć - czytaj, zabronić lotów "reporterskich"? Moim zdaniem - nie.

 

 

 

Stawiam więc pytanie.

 

Skoro loty śmigłowców stacji telewizyjnych wokół palących się wież nie przynosiły żadnego pożytku, a służyły TYLKO I WYŁĄCZNIE dokumentacji całej tragedii, to kto i dlaczego podjął decyzję o zezwoleniu na nie?

 

Bo gdybym chciał być jakimś strasznym spiskowcem w przypadku 9/11 (a wszyscy, którzy czytali moje wpisy w tym temacie, wiedzą, że tak przecież nie jest :D), to postawiłbym śmiałą tezę, że JEDYNYM ich powodem był fakt, żeby relacja z tych dramatycznych wydarzeń, które rozegrały się 11 września miała na celu tylko podbicie bębenka tragedii narodowej - pokazania z bliska, jak dramatyczne są skutki pobłażania islamskim terrorystom.

 

Z czym oczywiście nie ma obowiązku się zgadzać, bo tylko i wyłącznie moje zdanie.

Z okazji 15 rocznicy 11 września.

 

Dziękuję za uwagę.

Starożytna Ram Inn

$
0
0

Ram Inn

 

Dołączona grafika

 
Starożytna Ram Inn znajduje się w miejscowości Wotton-under-Edge, w hrabstwie Gloucestershire. Wiele osób uważa, że jest to jeden z najbardziej nawiedzonych budynków w kraju, jeśli nie na świecie! Zajazd jest własnością Johna Humphriesa. Pan Humphries, jegomość po 80-tce, mieszka obecnie sam w domu. Dom odkupił w 1968 roku od miejscowych browarów za śmieszną kwotę 2.600 funtów i postawił sobie za cel honoru, aby budynek przetrwał i nie popadł w kompletną ruinę. Po zdjęciach można ocenić czy mu się udało ;)
 
Wcześniej zajazd był własnością Kościoła Mariackiego. Ze względu na wielokrotne zgłaszanie różnego rodzaju zjawisk paranormalnych, budynek i obejście było badane przez różnych specjalistów, wielokrotnie kręcono tam odcinki popularnych serii o dziwnych zjawiskach, m.in.: "Ghost Adventures ".
 
Zajazd został zbudowany w 1145. Początkowo zajmowali go księża i robotnicy a w zasadzie niewolnicy, którzy budowali w pobliżu kościół Świętej Maryi. W 1930 roku pensjonat kupił Maurice de Bathe. Później jeszcze kilkukrotnie przechodził z rąk do rąk prywatnych właścicieli. 
 
Dom został wybudowany na przecięciu dwóch linii geomantycznych (więcej o nich samych tutaj: http://www.swietageo...pl/?topic=331.0). Ludzie wierzą, że takie miejsca mają w sobie dużą zawartość energii duchowej. Jeśli prześledzi się linie na odpowiedniej mapie, można dojść aż do Stonehenge. Niektórzy wierzą, że to właśnie stamtąd płynie cała magiczna energia, która wpływa również na ludzi mieszkających i przebywających w Ram Inn.
 

Dołączona grafika

 
Najpopularniejszym duchem nawiedzającym Ram Inn, jest duch kobiety, która została spalona na stosie w 1.500 roku. Uznana za wiedźmę, długo ukrywała się w jednym z pokoi pensjonatu a kiedy ją w końcu znaleźli zaciekle broniła się przed oprawcami i uważa się, że jej emocje, gniew i zemsta osiedliły się na stałe w domu, po jej śmierci. Pokój w którym kobieta się ukrywała, nazywa się "pokojem wiedźmy" i można tam nocami usłyszeć szlochy i płacz, wielokrotnie również badacze spotkali się w nim z "zimnymi punktami".
Obecny właściciel domu, również wielokrotnie spotykał się z różnego rodzaju przedziwnymi i niewytłumaczalnymi zjawiskami. Pierwszej nocy został obudzony, bo coś złapało go za ramię i silnym szarpnięciem wyciągnęło z łóżka.
John znalazł również wiele dowodów, że w domu czczono jakieś bóstwa czy może samego diabła. Pod schodami znalazł kości dzieci oraz sztylety, którymi je prawdopodobnie zamordowano. Twierdzi też, że jego dom jest systematycznie nawiedzany a on sam niepojony i atakowany przez nieznane siły. 
Oprócz "pokoju wiedźmy" jest także inny, który duchy sobie wyjątkowo upodobały. Znajduje się on na pierwszym piętrze i kiedy jeszcze dom funkcjonował jako zajazd i pensjonat, ludzie wynajmujący tenże pokój uciekali z niego w nocy, słychać tam bowiem krzyki, drzwi zamykają się same a atmosfera w nim panująca jest nie do zniesienia. 
 
Widywany jest tam również duch setnika na koniu. Podobno kiedyś zobaczył go hydraulik naprawiający instalację, kiedy duch jakby nigdy nic, wynurzył się ze środka ściany i przepłynął przez środek pomieszczenia. Zgłaszano także pojawianie się sukkuba, który podczas snu atakował mężczyzn. 
 

Dołączona grafika

 

Dołączona grafika

 

 

Źródło: tłumaczenie własne

Riddle House

$
0
0

Riddle House

 

176adf.jpg

 

Budynek został zbudowany w 1905 roku, przez budowniczych sieci hoteli Henry'ego Flaglera. Oryginalnie mieścił się na 327 Acacia Street w West Palm Beach, później został rozebrany i przeniesiony do wsi Yesteyear mieszczącej się na terenach należących do Florydy Południowej. Przez okolicznych mieszkańców, dom nazywany był "malowaną panienką", ze względu na bardzo jasne kolory, na jakie został pomalowany. Pierwotnie został zbudowany jako dom pogrzebowy i przez wiele lat jako taki funkcjonował. "Obsługiwał" pierwszy cmentarz w West Palm Beach - Woodlawn Cemetery. W domu mieszkał również zarządca cmentarza, którego zadaniem było pilnowanie porządku i dbanie o groby.

 

W 1920 roku dom został kupiony przez Karola Riddle'a, który razem ze swoim bratem bliźniakiem zajmowali się budową domów. Był on też pierwszym burmistrzem miasta i nadzorcą robót publicznych. 

 

W trakcie jego kadencji, jeden z jego pracowników imieniem Józef popadł w długi i miał poważne problemy finansowe. Nie mogąc sobie z nimi poradzić Joseph popełnił samobójstwo przez powieszenie się na poddaszu domu Riddle'a. Od tamtej pory dom podobno wielokrotnie był nawiedzany przez ducha Józefa, którego widzieli inni pracownicy i goście domu. Doszło do tego, że wszyscy pracownicy Karola Riddle'a zrezygnowali z pracy i więcej nie pojawili się na jego ziemi.

 

Właściciel wraz z rodziną także go opuścił. Kilka firm i rodzin próbowało w nim mieszkać, ale nie trwało to długo i finalnie wszyscy się wyprowadzali. W pewnym momencie budynek został przejęty przez Uniwersytet w Palm Beach i przerobiony na żeński akademik. W 1980 roku jednak i Uniwersytet z niego zrezygnował i dom zaczął popadać w ruinę. Dom chciano zburzyć, ale w końcu nie doszło do tego i został on przekazany rodzinie Karola Riddle'a, a konkretnie jego bratankowi Janowi. To on właśnie, w sierpniu 1995 roku rozebrał go i przeniósł do wsi Yesteryear, gdzie stoi do dziś.

 

Mimo, że belki i część stropu na których powiesił się Józef zostały wymienione, jego duch nadal pojawiał się na strychu domu. Atakował każdego, kto wszedł lub próbował wejść na strych. 

Innym duchem, które podobno nawiedzał dom, był Buck, pracownik cmentarza, który został zamordowany podczas sprzeczki w miasteczku. Później Buck był widywany na ganku domu Riddle'a, spacerował po nim i tak jakby wykonywał swoją pracę, którą miał za życia. 

 

Robotnicy, którzy zajmowali się przeniesieniem domu w 1995 także opowiadali o niewyjaśnionych zjawiskach. Podobno pękały szyby w oknach, mimo, że nikt ich nie dotykał, przemieszczały się narzędzia, a jeden z pracujących ludzi został uderzony kawałkiem drewna, kiedy przebywał sam na klatce schodowej domu. 

 

Jako ciekawostkę dodam, że dom był sprawdzany przez ekipę łowców duchów z serii "Ghost Adventures" a odcinek został wyemitowany w Travel Channel w 2008 roku. Do obejrzenia poniżej :)

 

 

2rg2y5y.jpg

 

Źródło: tłumaczenie własne

Mandy the Doll - dusza zamknięta w porcelanie

$
0
0

Dołączona grafika

 

Mandy to lalka, która została oddana przez nieznanego człowieka do Quesnel & District Museum w 1991 roku. Właściciel nie dał rady znieść lalki, która w czasie oddania do muzeum miała już 91 lat. Skarżył się na płacze dziecka (którego nie posiadał) u siebie w domu oraz na znikające przedmioty. Na początku Mandy była ustawiona przy głównym wejściu by witać gości, ale później została zamknięta w gablotce w głównej sali. Podczas swojego pobytu w muzeum odnotowano wiele dziwnych zdarzeń. W nocy słychać płacz dziecka, małe przedmioty znikają, a jedzenie znika z lodówek i zostaje odnalezione w szufladach komód. Chodzi plotka, że Mandy nie może przebywać z innymi lalkami, ponieważ może je "skrzywdzić", ale mimo to pracownicy muzeum dali jej do gablotki zabawkowego baranka, żeby nie czuła się samotna. Baranek czasem leży na podłodze po nocy w zamkniętej gablotce.
 

Dołączona grafika

 

Goście zeznają, że czują się nieswojo w otoczeniu lalki oraz, że Mandy porusza rączkami albo głową w ich kierunku. Mandy lubi bawić się urządzeniami elektronicznymi. Są donosy, że urządzenia elektryczne wyładowują się bardzo szybko oraz świrują w pobliżu lalki. Pracownicy muzeum nie sądzą jednak, że Mandy jest zła. Mówi się, że lalka była zamknięta wraz z małą dziewczynką w piwnicy, a kiedy dziewczynka umarła z wycieńczenia znaleziono Mandy roniącą krwawe łzy. Niestety jedynym potwierdzeniem tej historii może być tylko to, że płacze w nocy znacznie się nasilają kiedy lalka jest zamknięta w piwnicy. Pracownicy muzeum chcą jednak pomóc Mandy. Normalnym widokiem jest, że pracownicy noszą lalkę na rękach jak małe dziecko kiedy słyszą płacz albo znajdują porozrzucane przedmioty. Właściciel muzeum nawet czasem trzyma Mandy na kolanach podczas pracy. Nie mniej jednak wygląd lalki jest dość drastyczny. Stare ubranka i pęknięta przy oku porcelana nadają jej wyglądu niczym z horroru. Pracownicy jednak bronią lalki mówiąc, że wszystkie akcje, które wykonuje mają na celu tylko zwrócenie uwagi. A jak wy sądzicie? Zagubiona dusza czy przebiegły demon?
 

 

Dołączona grafika

 

Komentarze na forum

The Black Orlov - Klątwa Czarnego Diamentu

$
0
0

Legenda i pierwsze udokumentowane żniwa

 

Diament "The Black Orlov" znany również jako "Eye Of Brahma" mający obecnie 67.50 karata był częścią o wiele większego 195 karatowego nieoszlifowanego i pochodzi z dziewiętnastowiecznych Indii. Legenda mówi, że nieoszlifowany diament służył tam jako oko w statuetce Brahma, boga stworzenia, w hinduizmie członka trzech "Aspektów Boga" (tzw. Trimurti) wraz z Wisznu i Śiwą. Podobno statuetka stała w świątyni w mieście Pondicherry, aż diament został skradziony przez podróżnego mnicha. Podobno też wtedy został przeklęty. Historia podróży diamentu od tego momenty pozostaje tajemnicą i nie wiadomo dokładnie jakie żniwo zebrała klątwa. W 1932 roku został on importowany do Stanów Zjednoczonych przez europejskiego handlarza diamentami J.W. Parisa. Przyjechał on do Nowego Jorku by znaleźć kupca na to nieoszlifowane cudeńko i znalazł go zaledwie tydzień po przyjeździe do miasta. Niedługo po sprzedaży diamentu, siódmego kwietnia tego samego roku odebrał sobie życie skacząc z manhattańskiego drapacza chmur na 5th Avenue. Znaleziono u niego w domu dwa listy, jeden zaadresowany do jego żony, a drugi do jednego ze współpracowników.

 

V7INwza.jpg

 

Rosyjsko-rzymska tragedia

 

Na przełomie dwudziestego wieku diament trafił do rosyjskiej spadkobierczyni tronu księżniczki Nadii Vygin-Orlov (od której diament zyskał swoją nazwę). Podczas rewolucji w Rosji w roku 1917, księżniczka uciekła z rodzinnego państwa, żeby skryć się w bezpiecznym Rzymie we Włoszech. Nie było to jednak tak bezpieczne miejsce. Drugiego grudnia 1947 roku, piętnaście lat po fatalnej śmierci J.W. Parisa księżniczka popełniła samobójstwo skacząc z budynku w Rzymie. Najpewniej było to samobójstwo. W tym czasie Nadia była żoną rosyjskiego jubilera, ale nie wiele wiadomo o okolicznościach jej śmierci. Zaledwie kilka miesięcy później kolejna członkini rosyjskiej rodziny królewskiej, księżniczka Leonila Viktorovna-Bariatinsky, żona dowódcy rosyjskiej marynarki księcia Andre Glinstine także popełniła samobójstwo skacząc z budynku. Nie wiele wiadomo o tym co popchnęło ją do takiego czynu. Wiadomo jednak, że w czasie swojej śmierci była posiadaczką diamentu Black Orlov.

 

 

 

Przełamanie klątwy

 

W roku 1950 postanowiono złamać klątwę kamienia. Charles F. Wilson poprosił australijskiego jubilera o pocięcie diamentu na mniejsze kawałki i oszlifowanie go. Szlifowanie trwało dwa lata, ale opłaciło się. Kamień stał się częścią naszyjnika stworzonego z 124 diamentów. Od czasu szlifowania nie było żadnych przypadków śmierci właścicieli. Naszyjnik miał być nawet noszony przez aktorkę Felicity Huffman na rozdaniu Oskarów w 2006 roku jednak nie była widziana z kamieniem na szyi. Obecnym właścicielem jest Dennis Petimezas.

 

ERhgjvB.jpg

 

Komentarze na forum

 


Od 75 lat USA pracuje nad globalnym ociepleniem

$
0
0
Jeszcze kilka lat temu ludzie sprzeczali się, czy mamy do czynienia z globalnym ociepleniem, czy nie. Obecnie nie mamy już wątpliwości, że temperatura na Ziemi wzrasta i to z taką prędkością, że jeśli jej nie wyhamujemy, to gatunek ludzki zginie w ciągu jednego czy dwóch najbliższych pokoleń. Obecnie, w oparciu o rządowe dokumenty, dowiadujemy się także, iż globalne ocieplenie było celem tajnych programów prowadzonych przez amerykański rząd, wojsko i korporacje od 75 lat.
Dołączona grafika
Sporządzony przez Harolda Saive’a i agencji Intel Hub obszerny raport szczegółowo opisuje historię poszukiwania przez ludzkość sposobów na podniesienie temperatury naszego globu. Większość z tych programów nie jest już żadną tajemnicą. Wśród nich znajdują się projekty rządowe czy militarne, a także prywatne badania naukowe czy programy korporacyjne. Wszystkie łączył jeden cel – wzrost średniej temperatury panującej na Ziemi.
Wiek XV – Nostradamus
Znany fizyk i uzdrowiciel jest pierwszą osobą w historii, która wspomina o ludzkości tworzącej broń i urządzenia zaprojektowane do kontroli światowej pogody. W opisie przyszłej wojny światowej zdominowanej przez technologię kosmiczną, w Centurii 6, Czterowiersz 44,
 
Nostradamus pisze:
 

„Nocą dla Nantes ukaże się Tęcza,
Morskimi kunsztami wywołają deszcz
W Zatoce Perskiej ogromna flota pójdzie na dno
W Saksonii narodzi się potwór z niedźwiedzia i maciory.”

Wers „Morskimi kunsztami wywołają deszcz” z niesamowitą wręcz dokładnością opisuje program, który aktualnie realizuje amerykańska armia.
1889 – Juliusz Verne

Sławny pisarz, naukowiec i marzyciel – Juliusz Verne, jest jedną z pierwszych znanych osób, którzy sugerowali, że człowiek nauczy się i zacznie ocieplać klimat Ziemi. W jego pracy z 1889 zatytułowanej: „Zakup bieguna północnego” Verne opisuje fikcyjną próbę podjętą przez bogaty amerykański Country Club, którzy chcą zmienić zamarznięty biegun północny w tropikalny raj i miejsce wakacyjnych wyjazdów.
Jednak ten bestseller z gatunku science-fiction nie był pierwszą publikacją, która opisała ten pomysł. 12 lat wcześniej, w 1877, geolog z Uniwersytetu Harvarda Nathaniel Shaler, zaproponował przekierowanie ciepłych wód Oceanu Atlantyckiego na Arktykę, chcąc w ten sposób stopić lód i podnieść temperaturę.  Dodam jeszcze, że kiedy Juliusz Verne jako pierwszy napisał o człowieku na księżycu, wszyscy myśleli, że zwariował. A jednak jego bestseller „Z Ziemi na Księżyc” okazał się całkiem proroczy.
Nowy Jork tropikalnym rajem?
 
Dołączona grafika
Przesuńmy się o kolejne dwie dekady naprzód, na początek kolejnego wieku. W owym czasie, podobnie jak bogaci inwestorzy, którzy marzyli o zmianie klimatu i czerpaniu zysków z wakacji na biegunie północnym, politycy z Nowego Jorku mieli podobne marzenie odnośnie do Big Apple. Senator Nowego Jorku w latach 1917-1923, William Calder, próbował przywłaszczyć i przeznaczyć 100 000 dolarów właśnie na ten cel. A Washington Post tak pisał wtedy o Nowojorczykach i ich programie globalnego ocieplenia:
„Ludzie będą zbierali pomarańcze z drzew  w Central Parku, zrywali kokosy z palm rosnących wzdłuż Battery i polowali na krokodyle w pobliżu Statuy Wolności.”
W 1912 inżynier z Nowego Jorku, Carroll Livingston Riker, zaproponował budowę czegoś w rodzaju „falochronu” wzdłuż wybrzeża Nowej Funlandii, który to przesunąłby oś obrotu Ziemi i stworzyłby tropikalny raj w Nowym Jorku. W tamtych czasach gazeta New York Times określiła tą propozycję jako: „coś niesamowitego”.
Idea ocieplenia klimatu zaczyna się rozprzestrzeniać

Dzięki opisom Nostradamusa, Juliusza Verne i wielu innych wizjonerów rządy, przemysłowcy i naukowcy ruszyli do wyścigu o wynalezienie metody lub maszyny, która podniosłaby temperaturę panującą na Ziemi. Kierowały nimi zarówno pogoń za bronią militarną lub pieniędzmi, a nawet pobudki humanitarne.
W 1929 fizyk i inżynier pochodzenia niemiecko-węgierskiego, Hermann Oberth, zaproponował jeden z bardziej realnych pomysłów, choć wtedy uważano, że jest on szalony. Naukowiec postulował, aby wybudować ogromne lustra na stacji kosmicznej, które kierowałyby promieniowanie słoneczne na biegun północny. W konsekwencji na dalekiej północy można by było zamieszkać, a po wcześniej zamarzniętych wodach arktycznych pływałyby komercyjne statki.
II Wojna Światowa i osiągnięcia nazistów
Tuż po zakończeniu II Wojny Światowej każdy z wygranych krajów alianckich próbował z rekrutować, kupić lub zwyczajnie porwać naukowców z nazistowskich Niemiec. Od samolotów odrzutowych i pocisków manewrujących po rozszczepienie jądrowe i podróżowanie w czasie – przez ponad nazistowscy naukowcy pracowali nad najbardziej szalonymi pomysłami, jakie mógł wymyślić człowiek. Wyścig po
naukowców objął także tych, którzy badali kwestię kontrolowania pogody i globalnego ocieplenia. Chciano sprawdzić, jak daleko zaszli oni w swoich pracach.
W 1945 Sekretarz Generalny Unesco, Julian Huxley, dodał głos rządu światowego do tej debaty. Zaproponował on, by Stany Zjednoczone odpaliły bomby atomowe nad biegunem północnym i w ten sposób podniosły temperaturę Oceanu Arktycznego, co wpłynęłoby na temperaturę całej półkuli północnej. Artykuł z 1946 w New York’s Village Voice pisze, że propozycja Huxley’a była jedną z wielu propozycji dotyczących globalnego ocieplenia w tym czasie.
W 1958 do badań przystąpili naukowcy ze Związku Radzieckiego. Rosjanie zaproponowali wiele rozwiązań, które podniosłyby temperatury na świecie i uczyniłyby półkulę północną bardziej przystępną do zamieszkania i bardziej dochodową. Roszcząc sobie prawo do bieguna północnego i jego ogromnych zasobów surowców energetycznych, radzieccy uczeni zaproponowali wprowadzenie cząstek metalicznego potasu na orbitę Ziemi. Inżynier M. Gorodsky i meteorolog Valentin Cherenkov uważali, że w ten sposób wzrośnie promieniowanie słoneczne w rejonie Arktyki, co podniesie temperatury panujące w Rosji, Kanadzie i na Alasce. Inna ich propozycja dotyczyła budowy tamy, która kierowałaby ciepłe wody z Zatoki do wybrzeży Arktyki.
Do akcji wkraczają koncerny energetyczne
Jeszcze w 1958 przedsiębiorstwa paliwowe dołączyły do amerykańskich i radzieckich naukowców szukających sposobu na podniesienie temperatury na świecie, co otworzyłoby biegun północny dla przemysłu i biznesu. W tym samym roku rosyjski inżynier naftowy, P. M. Borisov, zaproponował pokrycie Grenlandii czarnym pyłem, który przyciągnąłby promienie słoneczne i, w efekcie, podniósłby temperaturę. W tym samym czasie firma Atlantic Richfield zaproponowała eksplozje 100 bomb nuklearnych w Kanadzie, które stopiłyby roponośne piaski w Albercie. Wybuchy miały spowodować popękanie terenu, co ułatwiłoby dostęp do maleńkich złóż ropy naftowej.
4 lata później, w 1962, meteorolog Harry Wexler z MIT zmarł na atak serca a wyniki jego badań udostępniono innym naukowcom. Wexler eksperymentował z innym, wtedy kontrowersyjnym, tematem, tj. wprowadzeniem  chloru i bromu do warstwy ozonowej. W tamtych czasach uważano bowiem, że likwidacja lub zmniejszenie warstwy ozonowej zwiększy promieniowanie i ilość ciepła docierających do naszej planety.
Do akcji włącza się armia USA
Podczas gdy amerykańskie i radzieckie korporacje próbowały podnieść temperaturę na świecie po to, by następnie czerpać z tego zyski, to celem rządu radzieckiego było zdobycie kolejnych terytoriów i zwiększenie strefy swoich wpływów. Rząd Stanów Zjednoczonych kierował się w jeszcze inną stronę – amerykańskie wojsko chciało wykorzystać opracowane technologie zmieniające pogodę do stworzenia broni masowego rażenia.
Na posiedzeniu amerykańskiej Komisji Senackiej z 1958 potwierdzono, że amerykańska armia prowadziła wiele tajnych programów mających na celu zmianę światowych temperatur i pogody. Tytuł posiedzenia brzmiał: „Komisja ds. Handlu Międzystanowego i Międzynarodowego, Badania nad kontrolą pogody.”
W raporcie z tego posiedzenia cytuje się starszego doradcę Białego Domu ds. modyfikacji pogody, kapitana Howarda Orville’a, zeznającego, że
 

„Departament Obrony badał techniki kontroli wyładowań na ziemi i na niebie oraz ich wpływ na pogodę za pomocą wiązki elektronów w celu jonizacji i dejonizacji atmosfery na określonym obszarze.”

 
Opisując sposób, w jaki wojsko wykorzysta te programy Orville wyjaśnił, że „opary sodu wypuszczane przez odrzutowce przechwytujące promienie słoneczne” będą rozpylane nad terytorium wroga.
Kiedy wojsko amerykańskie publicznie przyznało się do brania udziału w próbach podwyższenia temperatury panującej na świecie, do projektu oficjalnie dołączyli naukowcy. Niemalże zaraz po tym, jak odtajniono programy ZSRR i Stanów Zjednoczonych, Państwowa Akademia Nauk zaleciła stworzenie „Panelu ds. modyfikacji pogody i klimatu”.
Nagły zwrot akcji
Do wyścigu, którego celem było podwyższenie temperatury na Ziemi, a na który rządy i korporacje wydały dotychczas miliony dolarów, dołączyli naukowcy w liczbie większej niż kiedykolwiek dotychczas. To doprowadziło do niespodziewanego odkrycia w 1966, które wstrzymało pracę większości światowych badaczy i meteorologów. Jednakże wojsko i korporacje zamierzały kontynuować swoje eksperymenty, przenosząc je do podziemia.
Wyniki badania, opublikowane w 1966 wskazywały, że średnia temperatura na Ziemi już wzrasta i to od momentu rozpoczęcia masowej industrializacji. Międzynarodowy klimatolog i przewodniczący Panelu ds. Modyfikacji Pogody i Klimatu, dr Gordon J.F. MacDonald, ujął to tak:
 

„Dwutlenek węgla, wprowadzany do atmosfery od wybuchu rewolucji przemysłowej, już spowodował wzrost temperatury dolnej atmosfery o kilka dziesiątych stopnia Fahrenheita.”

 
Do wniosku, że spalanie paliw kopalnych doprowadziło do podgrzania temperatury na Ziemi, doszedł także oceanograf Roger Revelle. Revelle był weteranem II Wojny Światowej i brał udział w tajnych programach, które pomogły amerykańskiej armii przeprowadzić podwodne detonacje ładunków nuklearnych. On także przewodził Komisji w Państwowej Akademii Nauk.
Tajne operacje mające na celu ocieplenie klimatu
Kiedy w 1966 naukowcy odkryli, że emisja CO2 powoduje globalne ocieplenie w zabójczym tempie, większość naukowców i rządów natychmiast zaprzestało swoich prac w tej materii – ale nie rząd amerykański. Ze swoimi krótkowzrocznymi, a nawet ślepymi ambicjami, główne agencje rządowe i organizacje naukowe uruchomiły tajne programy, które miały przyspieszyć proces ocieplania grobu.
Pochodzące z 1966 raporty, dokumenty i programy świadczą o zaangażowaniu rządu Stanów Zjednoczonych w pracach nad podniesieniem temperatur globu. Poniższa lista stanowi jedynie część z nich:
 
  • „Obecne i przyszłe plany agencji federalnych w kwestii modyfikacji pogody i klimatu” – sporządzone przez Międzywydziałową Komisję ds. Nauk o Atmosferze
  • „Rekomendowany Narodowy Program ws. Modyfikacji Pogody” – raport sporządzony przez NASA dla Międzywydziałowej Komisji ds. Nauk o Atmosferze
  • „Zespół ds. Modyfikacji Pogody i Klimatu do Komisji ds. Nauk o Atmosferze BAS-NRC – zalecenia dotyczące członkostwa.”
  • „Specjalna Komisja ds. Modyfikacji Pogody – Państwowa Fundacja Nauk
  • Memorandum dla dr Homer E. Newel’a od J. Herberta Hollomon, Przewodniczącego ICAS „Dotyczy: Narodowego Programu Modyfikacji Pogody, z dn. 21.06.1966.”
  • „Zespół NASA ds. Badań nad Modyfikacją Pogody – działania, członkostwo, chronologia spotkań oraz kompilacja materiałów pomocniczych.”
  • „Trendy i zalecenia do budżetu dla Narodowego Programu Modyfikacji Pogody.”
Wszystkie wyżej wymienione pochodzą z 1966, co oznacza, że jeszcze przed końcem tego roku rząd Stanów Zjednoczonych tak się zorganizował, aby usunąć swoje badania nad globalnym ociepleniem z pola widzenia społeczeństwa. Ze struktury i planów opisanych w w powyższych dokumentach widać, że całością kierować ma NASA. Nowa tajna grupa rządowa została dokładnie określona w liście z amerykańskiej agencji kosmicznej do Państwowej Akademii Nauk. Jednym z zaleceń było, by każda z agencji dzieliła się swoimi odkryciami, ale by finansowano je osobno, po to, by uniknąć zdemaskowania.
Dzisiejsza broń pogodowa – broń masowego rażenia
Przez ostatnich 40 lat prace amerykańskiego rządu na rzecz opracowania broni pogodowej i podniesienia temperatury na Ziemi były tajne.
Jakiekolwiek pytania ze strony społeczeństwa dotyczące tych projektów spotykały się z wściekłymi atakami ze strony mediów należących do korporacji. Jednak w 1996 niespodziewanie armia amerykańska przyznała się do tego procederu.
W tym roku Amerykańskie Siły Powietrzne opublikowały dokument zatytułowany „Pogoda jako czynnik zwiększający potencjał militarny: posiadanie pogody do roku 2025.” Ten 52-stronicowy raport jest częścią ogólnej strategii rządowej przyjętej mającej na celu unowocześnianie technologii militarnej jako części projektu „Siły Powietrzne 2025.”
Dołączona grafika
We wstępie do raportu podsumowano ostatnie 40 lat zleconych przez rząd tajnych eksperymentów wojskowych. A co do planów mających urzeczywistnić cel zaplanowany na 2025 czytamy:

„Obecne technologie, które zostaną dopracowane w ciągu następnych 30 lat, zaoferują wszystkim posiadającym potrzebne środki możliwość wpływania na pogodę i osiągania dzięki temu pożądanych efektów, przynajmniej na skalę lokalną. Obecne trendy demograficzne, ekonomiczne i środowiskowe będą tworzyć globalne napięcia, które spowodują, że wiele państw czy grup uzna możliwość modyfikacji pogody za swoją konieczność”.

W Stanach Zjednoczonych modyfikacja pogody stanie się prawdopodobnie częścią bezpieczeństwa narodowego, wykorzystywaną zarówno na użytek wewnętrzny jak i na arenie międzynarodowej.  Nasz rząd będzie korzystał z tej broni zależnie od swoich potrzeb i w różnym stopniu. Może to być  działanie jednostronne, udział w strukturach bezpieczeństwa takich jak NATO, członkostwo w międzynarodowych organizacjach takich jak ONZ czy uczestnictwo w koalicjach. Zakładając, że w 2025 nasza strategia bezpieczeństwa narodowego będzie obejmować modyfikację pogody, naturalnie pojawi się możliwość korzystania z niej przez naszą armię. Poza innymi korzyściami dostarczy nam ona zdolności operacyjnej, w tym możliwość powstrzymania i przeciwdziałania naszym potencjalnym wrogom.
W niniejszym raporcie udowadniamy, że właściwe korzystanie z modyfikacji pogody może dać nam przewagę na polu bitwy w stopniu, o jakim nawet nie marzyliśmy. W przyszłości takie operacje wzmocnią naszą przewagę powietrzną i kosmiczną oraz dostarczą nowych opcji w kształtowaniu i świadomości pola bitwy. Ta technologia już jest, czekając byśmy złożyli jej elementy. W 2025 możemy „Posiąść pogodę”.
 
Dołączona grafika
Angels Don't Play This HAARPTak więc podczas gdy świat spiera się  co do zasadności idei globalnego ocieplenia, a naukowcy desperacko walczą, by je zatrzymać, amerykański rząd aktywnie pracuje nad tym, aby podnieść temperaturę na naszym świecie i opracować technologie, które wykorzystają zjawiska pogodowe jako broń masowego rażenia.
W swojej książce pt. „Anioły nie grajcie w HAARP„, autorzy Jeanne Manning i Nick Begich przedstawiają chronologiczną listę oficjalnych rządowych programów i projektów, których celem jest kontrola pogody. Te działania nie ucichły podczas prezydentury Baracka Obamy, co udowadnia wyszczególniony w książce program z 2009 prowadzony przez amerykański Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatytułowany:
 

„Operacja HAMP – operacja Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego mająca na celu modyfikację i sterowanie huraganami i geoinżynieryjnymi aerozolami.”

 
Źródło: http://www.whiteoutp...ernment-program
Tłumaczenie: Xebola
 

Żydowska Puszka Pandory - Dybbuk Box

$
0
0

"Wszystkie wydarzenia które zaraz opiszę zdarzyły się naprawdę i mogą być potwierdzone dzięki kopiom rejestrów szpitalnych i oświadczeń przysięgłych, które dołączam jako część oferty.
 
We Wrześniu 2001 roku brałem udział w wyprzedaży majątku w Portland w stanie Oregon. Przedmioty na aukcji należały do kobiety, która odeszła w wieku lat 103. Jej wnuczka poinformowała mnie jej babka urodziła się w Polsce gdzie się wychowała, wyszła za mąż, założyła rodzinę i żyła, aż została zesłana do nazistowskich obozów koncentracyjnych podczas II Wojny Światowej. Przeżyła jako jedyna z całej swojej rodziny. Straciła rodziców, braci, siostrę, męża, dwójkę synów i córkę. Jej samej udało się przetrwać obóz i uciec z kilkoma innymi więźniami do Hiszpanii gdzie żyła do końca wojny. Podobno w Hiszpanii weszła w posiadanie skrzynki na wino. Skrzynka była jednym z trzech przedmiotów, które zabrała ze sobą do kiedy wyemigrowała do USA. Pozostałe dwa to kufer i skrzynka z przyborami do szycia. 
 
Wykupiłem skrzynkę na wino wraz z pudełkiem na przybory do szycia i kilkoma meblami. Po aukcji wnuczka kobiety powiedziała mi "Widzę, że kupiłeś Skrzynię Dybbuk'a (Dybbuk Box)". Chodziło jej o skrzynię na wino, którą nabyłem. Zapytałem się jej czym jest "Dybbuk Box". Odpowiedziała mi że, jej babcia zawsze trzymała skrzynkę w swoim pokoju, była zawsze zamknięta. "Babcia nazywała ją Skrzynią Dybbuk'a". Kiedy spytała kobietę co jest w środku ta splunęła trzy razy przez palce i powiedziała, że Dybbuk i Kaselim. Powiedziała też, że skrzynia nie może być nigdy otworzona. Wnuczka poinformowała mnie też, że babcia pragnęła by skrzynia została zakopana z nią w grobie. Niestety takie życzenie było przeciwko przeciwne do zasad żydowskiego pochówku więc jej prośba nie została spełniona. Zapytałem się wnuczki czym są Dybbuk i Keselim, niestety nie wiedziała. Nie chciała też otworzyć ze mną skrzyni. Jej babka była bardzo stanowcza i poważna kiedy mówiła jej, że skrzyni nie wolno otwierać więc ta postanowiła uszanować jej życzenie. 
 
Zaproponowałem jej że zwrócę jej skrzynię jednak odmówiła mi słowami "Nie, nie ty to kupiłeś!"

Kiedy powiedziałem, że nie potrzebują zwrotu pieniędzy i, że skrzynkę dostanie za darmo wyraźnie się zezłościła i stanowczo odmówiła. Kiedy starałem się porozumieć krzyczała tylko "Nie chcemy tego!" zaczęła płakać i odesłała mnie do wyjścia. Wziąłem więc to co kupiłem i odszedłem.
 
W czasie kiedy kupiłem skrzynkę byłem w posiadaniu małego zakładu odnowy antyków. Postawiłem mój nabytek w mojej pracowni, która znajdowała się w piwnicy. Miałem zamiar ją odnowić i dać na urodziny w prezencie mojej matce. Jakoś dziwna sytuacja podczas sprzedaży nie zaprzątała mi głowy. Otworzyłem sklep i poszedłem załatwić kilka spraw zostawiając sklep pod opieką młodej ekspedientki. 
 
Pół godziny później ktoś zadzwonił na moją komórkę. To była moja ekspedientka, była skrajnie wystraszona. Zaczęła krzyczeć, że ktoś jest w mojej pracowni, rozbija szkło i przeklina. Napastnik zamknął wszystkie wyjścia i nie mogła się wydostać. Chciałem zadzwonić na policję, ale bateria w moim telefonie rozładowała się. Szybko wsiadłem do mojego samochodu i pędziłem do sklepu osiągając w pewnym momencie prędkość 161 km/h.  Kiedy przybyłem do sklepu rzeczywiście wszystkie bramy były zamknięte. Wszedłem do środka i zastałem moją ekspedientkę zapłakaną w kącie. Pobiegłem do piwnicy. Na końcu schodów uderzył mnie intensywny zapach kociej uryny (w moim sklepie nigdy nie było żadnych kotów). Żarówki nie działały. Jak się później okazało wszystkie żarówki w mojej pracowni były rozbite. Dziewięć normalnych jarzeniówek zostało rozbitych,a dziesięć świetlówek leżało na podłodze w kawałkach. Nie znalazłem niestety napastnika, a z mojej piwnicznej pracowni jest tylko jedno wejście, więc intruz wychodząc spotkałby się ze mną twarzą w twarz. Tak się jednak nie stało. Chciałem porozmawiać z ekspedientką niestety nie było jej już w sklepie. 
 
Nigdy już nie wróciła do pracy (pracowała dla mnie 2 lata). Nie chciała rozmawiać ze mną o tym co stało się tego dnia. Nigdy bym nie pomyślał, że mogło to mieć jakiś związek z tajemniczą skrzynką.
 
Jak już wspomniałem eksponat po renowacji miał być prezentem urodzinowym dla mojej matki. Dwa tygodnie po zakupie zabrałem się za robotę. Odkryłem, że skrzynka ma bardzo ciekawy mechanizm. Otwierając drzwiczki sprawiał on, że otwierały się drzwi na przeciwko i wysuwała się mała szufladka. Było to bardzo sprawnie zrobione. W środku znajdowały się następujące przedmioty: Jedna moneta U.S z 1928 roku, jedna moneta U.S z 1925 roku, pukiel blond włosów (spięty wstążką), pukiel ciemno brązowych/czarnych włosów (spięty wstążką), granitowa tabliczka z wyrytymi w hebrajskimi znakami (powiedziano mi, że znaki wyryte na tabliczce wymawia się SHALOM), jeden ususzony pączek róży, mały złoty pucharek oraz dziwny czarny świecznik z nóżkami w kształcie macek ośmiornicy.
 
Zatrzymałem wszystkie przedmioty i starałem się zwrócić je do rodziny właścicielki skrzynki. Odmówili jednak więc sprzedam przedmioty w ofercie wraz ze skrzynką.
 
Po otwarciu skrzyni postanowiłem, że nie trzeba jej odnawiać. Była w bardzo dobrym stanie więc wyczyściłem ją tylko i nasmarowałem olejem cytrynowym. Wtedy dostrzegłem, że na skrzynce wyryta jest inskrypcja po hebrajsku. Nie miałem pojęcia co było tam napisane. Kiedy nadszedł czas urodzin 28 Października 2001 roku moja matka poinformowała mnie, że świętowanie urodzin będzie trzeba przełożyć ponieważ wyjeżdża z moją siostrą poza miasto. Trzy dni później 31 Października 2001 roku moja mama przyszła do mnie do sklepu. Mieliśmy iść razem na urodzinową kolację, ale najpierw wręczyłem jej skrzynkę w prezencie. Wydawało mi się, że się jej spodobała. Kiedy oglądała skrzynkę odszedłem na chwilę wykonać telefon. Zaledwie pięć minut później jedna z moich pracownic przybiegła do mnie krzycząc, że coś jest nie tak z moją matką. 
 
Kiedy przybiegłem zobaczyłem jak moja mama siedziała na krześle ze spuszczoną głową. Jej twarz nie miała żadnego wyrazu a łzy spływały po jej policzkach. Starałem się z nią porozumieć nie dałem rady. Nie mogła się ze mną porozumieć. Okazało się, że miała wylew. Karetka zabrała ją do szpitala. Doznała częściowego paraliżu i nie mogła mówić (później umiejętność mowy wróciła). Rozumiała rzeczy, które się do niej mówiło i mogła odpowiadać wskazując na litery alfabety. Kiedy spytałem się jej o to co się stało dnia którego dostała wylewu. Wskazała na literku N-O G-I-F-T (tłumacz "nie, prezent" albo "nie ma prezentu"). Powiedziałem jej, że przecież dałem jej prezent ona odpowiedziała wskazując litery H-A-T-E G-I-F-T ("nienawidzić prezent"). Zaśmiałem się i powiedziałem żeby się nie przejmowała, przeprosiłem za nieudany prezent i dodałem że jeśli będzie się starać powrócić do zdrowia kupię jej co będzie chciała.
 
Nadal nie spodziewałem się, że wydarzenia te mogły być związane ze skrzynką. Właściwie nie wierzyłem w wydarzenia paranormalne, aż do wydarzeń z ostatniego miesiąca.
 
Postaram się teraz skrócić dalsze wydarzenia. Postanowiłem dać skrzynkę mojej siostrze. Przeleżała u niej tydzień i po tygodniu zwróciła ją mi. Narzekała, że nie może zamknąć drzwiczek do skrzynki. Za każdym razem kiedy starała się je zamknąć chwile później znowu były otwarte. Skrzynka nie ma żadnych sprężyn ani mechanizmu, który otwierałby drzwi. U mnie w warsztacie nigdy się nie otwierała. Postanowiłem dać przedmiot do mojego brata i jego żony. Wrócił do mnie po trzech dniach. Mój brat powiedział, że skrzynka pachniała dla niego jak jaśmin, lecz dla jego żony wydzielała wyraźny zapach kociej uryny. Podarowałem skrzynkę mojej dziewczynie, która po zaledwie dwóch dniach poprosiła mnie żebym ją sprzedał. Sprzedałem skrzynkę uroczej starszej parze. Trzy dni później znalazłem skrzynkę u drzwi do mojego sklepu. Miała przyczepioną karteczkę z napisem "This has a bad darkness" ("To ma złą ciemność" /w sobie/). Nie miałem pojęcia co to znaczyło jednak skończyło się na tym że zabrałem skrzynkę z sobą do domu. Wtedy sprawy się pogorszyły.
 
Po przyniesieniu jej do domu zaczęły napadać mnie straszne koszmary. Wyglądały mniej więcej tak: Idę z przyjacielem najczęściej z kimś kogo znam i komu ufam w śnie, patrzę nagle w oczy osoby, która ze mną jest i zdaję sobie sprawę, że patrzy na mnie coś o przerażającego co nie jest moim przyjacielem. Mój przyjaciel zmienia się w coś co mógłbym opisać tylko jako najbrzydsza, demonicznie wyglądająca, stara baba jaką kiedykolwiek widziałem. Zaczyna mnie strasznie bić i wrzeszczeć, a kiedy wstaje znajduję rany i siniaki w miejscach w których zostałem pobity. Nadal nie zdawałem sobie sprawy ze źródła tych problemów.
 
Miesiąc temu moja siostra, mój brat oraz jego żona zatrzymali się u nas na noc. Następnego ranka podczas śniadania moja siostra opowiedziała nam o strasznym koszmarze który męczył ją przez noc. Powiedziała, że miał go już kilka razy wcześniej, a później w szczegółach opisała sen, który mnie nękał. Mój brat i jego żona zastygli podczas słuchania tej historii, ponieważ (jak się później okazało) mieli identyczny sen tej samej nocy oraz podczas kilku innych. Włosy stanęły mi dęba. Ustaliliśmy, że koszmary zdarzały się akurat podczas nocy kiedy skrzynka przebywała u każdego z nas. Zadzwoniłem do mojej dziewczyny i spytałem czy ostatnio miewała jakieś koszmary. Odpowiedziała, że tak oraz opisała identyczną starą babę jaka nękała nas wszystkich w snach. Kiedy spytałem się o datę kiedy miała koszmary odpowiedziała, że nie pamięta dokładnie. Później spytałem się czy przypadkiem nie było to noc przed tym jak oddała mi skrzynkę do sprzedaży. Odpowiedziała "Tak! Chwila... Skąd możesz to wiedzieć?!".
 
Od czasu naszej rodzinnej dyskusji cała sprawa poważnie się skomplikowała. Tydzień później zacząłem widzieć rzeczy, które mogę opisać jako dziwne cieniste postaci kątem mojego oka. Goście w moim domu także to widzieli. Położyłem skrzynkę w składziku na dworze, lecz później w nocy obudził mnie alarm przeciwpożarowy. Gdy poszedłem sprawdzić co się pali jedyne co zastałem to przerażająco mocny zapach kociej uryny. NIGDY NIE MIAŁEM KOTA I NADAL GO NIE POSIADAM. Wybiegłem na dwór i złapałem skrzynkę. Zabrałem ją do domu i starałem się znaleźć o niej informacje w internecie. Byłem jednak tak zmęczony, że zasnąłem na klawiaturze komputera. Miałem ten sam okropny koszmar. Gdy wstałem około 4:30 (gdy poczułem czyjś oddech na moim karku) okazało się, że w moim domu intensywnie pachnie jaśminem. Kątem oka dostrzegłem GIGANTYCZNĄ ciemną postać która zniknęła gdy tylko na nią spojrzałem.
 
Zniszczyłbym skrzynkę w sekundę, ale boje się, że mogę rozgniewać coś co jest poza moim rozumowaniem. Powiedziano mi, że na eBay są ludzie, którzy rozumieją takie sprawy i skupują takie przedmioty. Jeśli jesteście tymi ludźmi błagam, błagam kupcie tą skrzynkę i zróbcie z nią co tylko wam się podoba.
 
Pomóżcie mi.
 
Jak widzicie nie ma ceny wywoławczej ani minimalnej stawki. Jeśli sprawicie, że skrzynka zniknie z mojego życia oddam ją za każde pieniądze.
 
Wymiary to 12.5" x 7.5" x 16.25"
 
WSZYSTKIE PRZEDMIOTY ZNALEZIONE W SKRZYNI SĄ CZĘŚCIĄ OFERTY I ZOSTANĄ WYSŁANE WRAZ Z PRODUKTEM.
 
12 Czerwca 2003 roku o godzinie 02:15:30 PTD sprzedawca zaktualizował ofertę:
 
Nie mam możliwości żeby odpowiedzieć na wszystkie pytania zadane mi przez e-mail więc podam kilka odpowiedzi na te najpopularniejsze.
 
1. Nie, nie jestem religijny.
 
2. Nie, nie chcę żadnego rodzaju egzorcyzmów, seansów albo śledztw paranormalnych w moim domu.
 
3. Nie, nie sprzedam oddzielnie żadnych rzeczy, które znajdowały się w skrzynce.
 
4. Nie, nie mówię po hebrajsku i nie wiem co oznacza "Kaselim", nie wiem nawet czy to słowo jest hebrajskie.
 
5. Pod koniec aukcji chcę porozmawiać ze zwycięzcą z dwóch powodów:
 
a) Żeby upewnić się, że osoba, której sprzedałem skrzynkę jest osobą w pełni dorosłą, która zapoznała się z tym co napisałem i jest w pełni świadoma swoich decyzji.
 
b) By udzielić odpowiedzi na wszystkie pytania jakie zostaną zadane, których odpowiedzi nie można wywnioskować z tego co napisałem. Skrzynka może być dowieziona przez sieci takie jak U.S.MAIL, FED-EX i UPS do zwycięzcy aukcji. Po wykonaniu czynności, o których powiedziałem nie mam związku z tym co dzieje się dalej z eksponatem w jakimkolwiek kształcie lub formie, Zdania nie zmienię.
 
6. Do wszystkich, którzy zaoferowali modlitwę za mnie, mimo, że nie jestem religijny jestem otwarty na każdą opcje, która może pomóc. Więc nie ważne jakiej jesteście religii - DZIĘKUJE!
 
 
14 Czerwca 2003 roku o godzinie 05:21:06 PTD sprzedawca zaktualizował ofertę:
 
Dodatkowo: Nie będę wykonywał żadnych ofert poza tą aukcją - NAWET ZA CENĘ WIĘKSZĄ NIŻ PODA ZWYCIĘZCA AUKCJI. Jeśli macie pieniądze jakie mi oferujecie możecie podbić aukcję zamiast dokonywać ze mną personalnych ofert. Myślę, że rozumiecie moje podejrzenia.
 
DODATKOWO:
 
Dla tych którzy chcą wiedzieć czy nadal odczuwam coś nadnaturalnego. Wszystko było OK, aż do piątku 13 Czerwca kiedy znalazłem wszystkie 10 rybek w nowym akwarium MARTWE.
 
Mam szczerą nadzieje, że wszystko niedługo się skończy."

(Opis aukcji oryginalnego właściciela skrzynki na eBay; Tłumaczenie: Własne)
 

DBox_250_082412.jpg


Dybbuk Box (ew. Dibbuk Box) to skrzynka na wino nawiedzana podobno przez stworzenie z religii żydowskiej zwane Dybbuk. 
 
Skrzynka została nabyta przez Kevina Mannisa. Jak opisał w swojej aukcji nabył ją na wyprzedaży majątku polskiej Żydówki imieniem Havela, która przeżyła Holokaust. Wnuczka opisała mu historię skrzyni oraz odmówiła zwrotu. Znalazł on przedmioty o których napisałem w tłumaczeniu. Nabywcą skrzynki był  Iosif Neitzke student Truman State University w Kirksville, Missouri. Zeznał, że skrzynka spowodowała wypalenie wszystkich żarówek w jego domu oraz wypadnięcie wszystkich jego włosów. Jason Haxton, Dyrektor Museum of Osteopathic Medicine w Kirksville, Missouri śledził poczynania Neitzka na jego blogu. To on odkupił od niego skrzynkę i wydarzenia związane z przedmiotem opisał w swojej książce "The Dibbuk Box". Twierdził, że przedmiot spowodował u niego wysypkę, krwawe kaszle oraz rany na całym ciele. Skrzynka została poddana wielu badaniom. Haxton skontaktował się Rabinem by omówić sprawę. Zlecił on zrobienie "arki" dla skrzynki z drzewa akacjowego (takiego użyto do zbudowania świątyni Salomona). Haxton poprosił więc znajomego Amisza o pomoc w wykonaniu Arki oraz reprodukcji samej skrzynki. Po skończeniu prawdziwa skrzynia została ukryta.
 
research-9.jpg  research-10.jpg  research-11a.jpg  research-21.jpg
(Na obrazkach widzimy: Drewno z którego została zrobiona Arka, Amisza który ją zbudował, oryginał oraz nieskończoną reprodukcję skrzyni oraz Arkę bliską ukończenia)
 
Badania przeprowadzone nad skrzynią:
 
research-13.jpg research-14.jpg research-15.jpg research-16.jpg research-18.jpg
 
(podczas badań pojawiła się plaga robaków i skorpionów oraz bardzo szybko rozwinęła się pleśń)
 
Notatki z badań:
 
 
research-7.jpg research-8.jpg
 
 
Prawdziwa Skrzynia po lewej reprodukcja po prawej:
 
research-11b.jpg
 
Jako ciekawostkę dodam, że motyw skrzynki był wykorzystywany w filmie "The Possesion" (Kroniki Opętania) z 2012 roku (w tym roku została także napisana książka Haxona
 
Źródła:
http://www.dibbukbox.com/research.htm
http://www.dibbukbox.com/story.htm (oryginalny tekst z eBay)
https://en.wikipedia...wiki/Dybbuk_box
http://www.paranorma...dybuk/?hl=dybuk (więcej o tym czym dokładnie jest Dybbuk na forum)

Haunted Cork Sneek Peek, czyli duchy z Charles Fort.

$
0
0

Pułkownik Warender był jednym z pierwszych dowódców w Charles Fort, a ostra dyscyplina, niedługo stała się jego wizytówką. Surowe kary spotykały jego żołnierzy za najmniejsze przewinienia, zwykle chłosta batem, albo rozstrzelanie przez pluton egzekucyjny. 

 

   W forcie mieszkała z nim również jego córka Wilful, znana z urody i nienagannych manier. Nie trzeba oczywiście dodawać, że szybko wpadła w oko kilku oficerom. Szczęśliwcem, którego zaloty nie poszły na marne i zakończyły się zaręczynami, był Sir Trevor Ashurst. 

Pułkownik zaręczyny zatwierdził, będąc pewnym, że Sir Trevor jest dobrym oficerem, którego oddanie wojsku dorównuje jego miłości do Wilful. 

Ustalono szybko datę ślubu i wkrótce Sir Trevor i Wilful stanęli na ślubnym kobiercu. Oczywiście wesele stało się okazją, aby pochwalić się zarządzanym fortem i kochający ojciec, ale i sumienny dowódca zaprosił wszystkich oficerów z regionu, aby pokazać swój fort.

Uroczystość obchodzono z wielką pompą, alkohol lał się strumieniami i tańczono, dopóki słońce nie schowało się za horyzontem.

 

[attachment=1277:fort_001.jpg]

fot.Haunted Cork - Darron Mann

 

Po wielu godzinach spędzonych na tańcu i piciu wina, nowożeńcy zapragnęli zostać sami. Niezauważeni uciekli poza mury obronne, aby razem obejrzeć zachód słońca. W jego zachodzących promieniach Wilful zauważyła rosnące na skałach kwiaty. Powiedziała, że wyglądały by pięknie w ich kwaterze i poprosiła, aby jej nowo poślubiony mąż narwał ich dla niej. Sir Travor zgodził się zejść na dół, ciepło ją zapewniając o szybkim powrocie. Kiedy Wilful wróciła, on zdał sobie sprawę z tego, że wypił dużo wina i wyprawa po kwiaty może być zbyt niebezpieczna.

 

[attachment=1278:fort002.jpg]

fot.Haunted Cork - Darron Mann

 

  Trząsł się z zimna, gdyż wieczornego wiatru nie był w stanie zatrzymać jego cienki, galowy uniform. Niedaleko ujrzał wartownika, owiniętego w ciepły pled. Nakazał mu zerwać kwiaty i je przynieść. 

 

Wartownik nie był szczęśliwy, że musi wykonać takie polecenie, gdyż wiązało się to z opuszczeniem stanowiska wartowniczego, a za to groziła surowa kara. Sir Trevor zrozumiał protesty wartownika i poprosił go o pled, aby nim owinięty mógł stanąć na straży, podczas gdy żołnierz zejdzie po kwiaty. W ciepłym pledzie, znużony zabawą i winem nawet nie wiedział kiedy zasnął.

 

  Pułkownik Warender zdał sobie sprawę, że niedługo zabawa dobiegnie końca i to już ostatnia okazja, aby pochwalić się fortem i zaprowadzonymi porządkami. Szybko zebrał najwyższych rangą gości i postanowił zabrać ich na wycieczkę po forcie. 

 

  Na każdym posterunku, wartownicy po rozpoznaniu swojego dowódcy oddawali mu honory, będąc w nieskazitelnym umundurowaniu i pełnym rynsztunku, czym zasłużyli na pochwały nie tylko od pułkownika, ale i jego gości. Opływając w komplementy, pułkownik Warender wraz z grupą gości doszedł do ostatniego posterunku; tego, gdzie zamiast żołnierza miał na straży stać Sir Trevor. Warender, jak było w zwyczaju zawołał, lecz nie usłyszał odpowiedzi, pomimo tego, że od strażnika dzieliło go kilkanaście kroków. Dowódca zawołał raz jeszcze i znowu nie było odpowiedzi. Zrozumiał, że wartownik zasnął na służbie. Za taki akt niesubordynacji była tylko jedna kara, Warender wyciągnął pistolet i zastrzelił wartownika, nie wiedząc, że to jego świeżo upieczony zięć.

 

[attachment=1279:fort003.jpg]

fot.Haunte Cork - Darron Mann

 

   Strzał z broni zaalarmował innych żołnierzy, którzy przybiegli do miejsca, gdzie ich dowódca zastrzelił śpiącego wartownika. Pułkownik nakazał im, aby przeciągnęli ciało na plac apelowy i wezwali wszystkich w forcie, gdzie będą mogli zobaczyć, co czeka tych, którzy nie wypełniają należycie swoich obowiązków. 

Kiedy na placu zebrali się wszyscy żołnierze i goście weselni, pułkownik Warender podniósł uroczyście głowę zastrzelonego człowieka i ze zgrozą spojrzał w otwarte oczy Sir Trevora. Obecna podczas tej sceny Wilful z krzykiem uciekła poza mury fortu i rzuciła się ze skał w miejscu, gdzie ostatni raz widziała się z ukochanym. 

 

   Pułkownik zdał sobie sprawę z tego co zrobił i odszedł wciąż trzymając w ręce pistolet, którym zabił Sir Trevora. Chwilę później rozległ się kolejny strzał, to Warender odebrał sobie życie z tej samej broni.

Po dziś dzień, duch Wilful snuje się po zabudowaniach fortu i w okolicach skał, gdzie rosły kwiaty.

 

Sama historia była by bez wartości, gdyby nie miała jeszcze otoczki. Wszystko wskazuje na to, że pierwsza udokumentowana obserwacja miała miejsce około 1820 roku. Ówczesny dowódca fortu major Black, zauważył młodą kobietę w białej sukni przez drzwi swojego mieszkania. Kiedy postać zbliżyła się do schodów, Black ciągle myślał, że kobieta się zgubiła i próbował za nią pójść. Kiedy podszedł bliżej, zawahał się, zdając sobie sprawę, że coś było nie tak. Po chwili już wiedział, że odzież kobiety była nie na miejscu, staromodna, a jej kroki nie wydawały żadnego dźwięku na kamiennej podłodze. Major Black wziął się w sobie i postanowił podejść jeszcze bliżej. Tymczasem kobieta wsunęła się do sypialni. Kiedy major tam wszedł, w środku nie było nomen omen żywego ducha.

 

Wydarzenie utkwiło w pamięci majora i przy najbliższej odprawie oficerów podzielił się nim z kolegami. Okazało się, że podobne wydarzenie miało miejsce kilka dni temu, kiedy to dziecko jednego z nich bawiąc się na dworze w pobliżu kwatery majora widziało podobną kobietę w bieli wewnątrz pomieszczenia. 

 

W następnych latach zaobserwowano wiele manifestacji kobiety w bieli, ale najgorsze miało dopiero nadejść. 

Sto lat później, wojskowy lekarz, który spadł ze schodów poinformował, że "wypadek" miał miejsce w wyniku popchnięcia i pociągnięcia przez niewidzialną siłę. Tuż przed utratą przytomności widział szybko oddalającą się kobietę w białej ślubnej sukni. 

 

Niedługo później, jeden z oficerów doniósł, że widział kobietę w bieli w swoim pokoju. Kiedy chciał się do niej zbliżyć, nagły podmuch wiatru pozbawił go równowagi. Następnie został popchnięty przez korytarz i zrzucony w dół ze schodów.

 

Następnych ataków fizycznych już więcej nie odnotowano. Być może owa dama dotarła do kresu swojej drogi, znalazła zbawienie. 

Obecnie duch Wilful objawia się w letnie wieczory w miejscu, gdzie są kwiaty pod murami. Trzeba tylko uważnie patrzeć wzdłuż murów...

 

Tłumaczenie i opracowanie: Staniq

 

Źródło: [attachment=1280:haunted_cork.jpg] książka Haunted Cork.

 

 

Elvis żyje! Ale czy Michael Jackson też?

$
0
0

O tym, że Elvis żyje, wiemy od dawna. Co chwilę jakiś nawiedzony człowiek rozpoznaje go na ulicy, pomimo tego, że dziś miałby już 80 lat ( ur. 1935 r. ) i nie bardzo przypominałby sam siebie z przed 38 lat ( zm. 1977 r. ). Najciekawsze jest to, że w jego śmierć nie uwierzyło wielu fanów, pomimo tego, że wydarzenie nie było tajemnicą. 

 

Od 1976 roku cierpiał on na wiele dolegliwości, m.in. na jaskrę, wysokie ciśnienie krwi, uszkodzenie wątroby i jelita grubego, spowodowane nadużywaniem narkotyków. Mając tak zorany organizm, nie robił nic, aby sobie pomóc. Umiera rok później, a na jego pogrzebie było około 80 tys. ludzi, widziano jego ciało w otwartej trumnie.

 

Widać to za mało. Zapewne umieranie na oczach fanów, jak i dokumenty potwierdzone przez lekarzy to nie wszystko i zawsze komuś będzie brakowało tylko naocznego zejścia z tego świata, a i wtedy zawsze będzie mógł powiedzieć, że umierał sobowtór, któremu za to (sic!) zapłacono.

Sfingowana śmierć, to nie tylko domena Elvisa. Po śmierci Michaela Jacksona, okrzykniętego Królem Popu ( notabene - Elvis Presley nazywany był Królem Rock and Roll'a ), powstały teorie spiskowe, które zakładały, że M.Jackson sfingował swoją śmierć. Podawane powody były różne: od problemów prawnych, aż po pragnienie zwyczajnego spokoju, jak i przynależność do tajnych organizacji, oraz bycie ufokiem, mającym problemy ze swoim wizerunkiem, który rozpadał się pod wpływem środowiska ziemskiego. Było jeszcze kilka bardziej absurdalnych powodów, o których przez przyzwoitość nie wspominam.

 

W sieci dawno temu pojawiły się filmy, mające dowodzić, że Michael Jackson sfingował swoją śmierć. Pytanie - dlaczego? - ciągle pozostaje otwarte.

Oto jeden z nich:

 

 

Staniq

 

Źródło: internet

Suicide Squad

$
0
0

Sprawa się rypła. Wiemy już to od jakiegoś czasu, ale... Lemingi nie popełniają masowego samobójstwa! Filmowcy imali się różnych sztuczek, aby nagrać ich rzekomy "skok po śmierć".

 

[attachment=4425:wilderness.jpg]

fot/google

   

Wyżej, to plakat do filmu Walta Disney'a "True - Life Adventure", nagrodzony w 1958 roku Oscarem. Jest to film o dzikiej przyrodzie w zaśnieżonych północnych częściach kontynentu północnoamerykańskiego, gdzie najbardziej zapamiętanymi scenami były te, obejmujące śmierć lemingów, które utonęły po skoku ze skał do morza.
   
   Sceny pokazane przez filmowców zostały spreparowane tak, aby spotęgować wrażenie masowego samobójstwa tych zwierząt, a co nie miało wiele wspólnego z rzeczywistym zachowaniem tych zwierząt. Niestety, Disney sprokurował tym samym przeświadczenie na przyszłe lata o masowym, pozbawionym celu samobójstwie Lemingów, które rzucają się z klifu aby zginąć.

   

   Narracja w filmie w scenach towarzyszących Lemingom, zaczyna się następująco:

Mówi się o tym maleńkim zwierzątku, że popełnia zbiorowe samobójstwo pędząc stadnie na skalisty brzeg i rzuca się do morza. Historia ta, jest jedną z trwałych opowieści o Arktyce, a jak to często bywa w człowieczym pędzie do wiedzy, bywają historie prawdziwe i fałszywe. Jak jest naprawdę, zobaczymy za chwilę.

 

   To co widz obserwuje, wydaje się być hordami lemingów ciągnącymi do Morza Arktycznego, a popychanymi przez nieznany, aczkolwiek zabójczy instynkt. Skaczą do wody, płyną by w końcu utonąć...(mówi na o tym narrator). Czynią to podobno dlatego, że mylą rozległe wody morskie z wodami jeziora, gdzie po drugiej stronie czeka na nie zbawienny brzeg.

  

 

   Niemniej, narrator mocno sugeruje, że jest to niewytłumaczalny, kompulsywny marsz śmierci, w który lemingi niezwykle mocno się angażują:

 

To rodzaj przymusu, który chwyta każde z tych małych gryzoni, który porywa je w niewytłumaczalnym histerycznym tańcu, gdzie dzielą wspólny krok w marszu zabierającym je do spełnienia swojego dziwnego losu. Ich przeznaczeniem jest skoczyć w odmęty oceanu. Stają się ofiarami obsesji swojej jednokierunkowej myśli: „Do przodu! Pójść dalej!” Jest jeszcze szansa, aby zawrócić, ale one rzucają się ponad tą myślą w przestrzeń... i tak odgrywana jest legenda ich masowego samobójstwa.

 

  Nic z tego co zostało pokazane na filmie, nie jest naturalnym zachowaniem Lemingów, do tego, Disney'owska White Wilderness została nakręcona w kanadyjskiej prowincji Alberta, która nie jest prawdziwym siedliskiem dla tych zwierząt i nie ma otwartego dostępu do morza.

  Filmowcy musieli sprowadzić Lemingi do Alberty, aby móc je sfilmować na potrzeby filmu, podobno kupując je od dzieci Eskimosów, które złapały je w innych prowincjach. Te kilkadziesiąt lemingów udawało stado (dzięki starannie dobranej technice filmowania i montażu), które następnie zagoniono na brzeg urwiska, aby skakały do morza, którym były wody Bow River, a nie Morza Arktycznego.

 

   Nad filmem i montażem jego różnych segmentów z White Wilderness pracowało przez trzy lata aż dziewięciu filmowców. Niestety, nie wiadomo, czy Walt Disney zatwierdził, lub wiedział o działaniach James'a R. Simon'a głównego operatora sekwencji o Lemingach.

   Z pewnością, filmowanie zwierząt w ich naturalnym środowisku do łatwych nie należy, dzikie zwierzęta nie chcą współpracować i bardzo trudno uchwycić najbardziej ekscytujące momenty z ich życia, co min. widać choćby w ówczesnej serii telewizyjnej „Wild Kingdom”.

   Niemniej jednak, to co zostało odzwierciedlone na ekranie było sfabrykowaniem legendy na potrzeby filmu, a nie oddaniem rzeczywistości uchwyconej okiem kamery.

 

   Lemingi nie popełniają zbiorowego samobójstwa. Nawet cykliczne wybuchy populacji, zmuszające je do dalekich migracji nie mają takiego efektu. Owszem, zwierzęta umierają w wyniku upadku z klifu, utonięcia w jeziorze lub rzece. Te zgony nie są ani aktami samobójstwa, ani wynikiem działań kompulsywnych. Wynika to tylko i wyłącznie z tego, że wyruszają na nieznane terytorium z powodu „przeludnienia”, więc w grupie często jest tłoczno i niezamierzone zepchnięcia ze skalnej półki to częste zdarzenia.
  
W jednym z prasowych artykułów na temat tego mitu, alaskański Department of Fish and Game zauważa:

 

   Disney musiał skądś zdobyć ten pomysł -  powiedział Thomas McDonough stanowy konsultant ds. dzikiej przyrody – pomylił migrację z rozproszeniem.
Na populację Lemingów wpływ ma wiele czynników, od drapieżników, poprzez żywność, klimat aż do działalności człowieka włącznie.
   Lemingi potrafią pływać i są zdolne do dość poważnych pływackich wyczynów w celu dotarcia do nowych miejsc żerowania. W idealnych warunkach w ciągu jednego roku populacja nornic może wzrosnąć dziesięciokrotnie. Kiedy wyczerpią już lokalne pokłady żywności, rozpraszają się podobnie jak łosie, bobry i wiele innych zwierząt.
   Owszem, czasem toną, ale jest to przypadkowa, a nie zamierzona śmierć i nie ma w tym nic z pędu do samobójstwa jak to, przedstawione w filmie. Narrator "White Wilderness” wyjaśnia, że trudne jest życie Lemingów w świecie „mroźnego chaosu” i te biedne stworzenia co siedem do dziesięciu lat zmniejszają swoją populację w ten właśnie sposób.
   To co przeinaczono na filmie, to w zasadzie jest masowe rozprzestrzenianie -  powiedział Gordon Jarrell zoolog, specjalista od małych ssaków z University of Alaska Fairbanks – a czasami jest to dość kierunkowe, czego klasycznym przykładem są Lemingi z gór skandynawskich. Po dojściu do wody są spychane przez napierające na nie inne Lemingi. Jeżeli zbiornik jest mały, przepłyną bez szwanku, jeżeli duży, zaczynają pływać w poprzek. Jeśli przemokną do skóry, są w zasadzie martwe.
   Jarrell powiedział, że zawsze, kiedy ludzie dowiadują się, że zajmuje się Lemingami, pytają: jak to jest z samobójstwem Lemingów. Czy one naprawdę popełniają samobójstwo?
To jest częste pytanie – powiedział. Czy one naprawdę dążą do tego, aby się zabić?
Nie! Odpowiedź jest jednoznaczna, nie!

  

Jak to się dzieje, że nawet film przyrodniczy potrafi być zakłamany? Czy w świecie mediów nie ma już żadnych świętości? Oszustwo dopada nawet takie ikony świata filmu jak Disney.
Tragedia...

 

Źródło: internet [attachment=4426:2676677_orig.jpg]

Viewing all 87 articles
Browse latest View live