Quantcast
Channel: Paranormalne.pl - Artykuły
Viewing all 85 articles
Browse latest View live

Sekrety scjentologii: żona lidera sekty, Shelly Miscavige była po raz ostatni widziana ponad dekadę temu

$
0
0
Aktorka Leah Remini w 2013 roku opuściła Kościół Scjentologiczny. W 2016 roku rozpoczęła emisję serii dokumentalnej "Scientology and the Aftermath". Pierwszy sezon skupiał się na przedstawieniu prześladowania byłych członków Kościoła przez jego obecny zarząd, natomiast druga seria kładzie nacisk na tajemnice sekty, takie jak na przykład to, gdzie idą pieniądze organizacji. Inny sekret, ten, przez który Leah postanowiła opuścić kult, to pytanie: co stało się z Shelly Miscavige?


Dołączona grafika
Shelly Miscavige i Leah Remini, fot/google


 
Po pierwsze- kim jest Shelly Miscavige?
Shelly to żona lidera scjentologii, Davida Miscavige'a, który jest przewodniczącym rady nadzorczej Religious Technology Center (jest to organizacja zajmująca się ochroną praw Kościoła Scjentologicznego. Zajmuje się też ochroną 'czystości doktryny'. Można ją porównać do katolickiej Kongregacji Nauki Wiary. W przypadku Scjentologów nie jest to jednak część kościoła, tylko niezależna fundacja). David był prawą ręką L. Rona Hubbarda, czyli pisarza, który wymyślił doktrynę scjentologii, a w roku 1980 stał się faktycznym dowódcą kultu.
 

Dołączona grafika


David i Shelly Miscavige, fot/google

 
David i Shelly poznali się, kiedy obydwoje byli członkami Commodore's Messenger Organization, elitarnej grupy dla osób w Sea Org, czyli organizacji zrzeszającej najbardziej oddanych członków Kościoła. Pobrali się w 1982 roku, a Shelly została asystentką Davida. Stała się pierwszą damą scjentologii, zawsze pojawiającą się u boku męża aż do 2007 roku.
 
Jej przyjaciele, a w szczególności Leah Remini, zaczęli się martwić jeszcze zanim po raz ostatni pojawiła się publicznie, ponieważ nie było jej na ślubie Toma Cruisa z Katie Holmes, co w kręgach sekty było wydarzeniem określanym jako ''ślub stulecia''.
 
 

Dołączona grafika

Katie Holmes i Tom Cruise, fot/google

 
David Miscavige był drużbą Toma Cruisa, dlatego nieobecność jego żony tym bardziej wydała się dziwna. Leah Remini zaczęła wypytywać o swoją przyjaciółkę innych członków sekty, jednak nikt nie dawał jej bezpośredniej odpowiedzi. Zaginięcie Shelly było bezpośrednim powodem bardzo publicznego odejścia aktorki z sekty.
 
Nancy Many, która opuściła scjentologię w 1996 roku, powiedziała: ''Leah zaczęła pytać o żonę Davida i została przez to zaatakowana".
Shelly Miscavige była ostatni raz widziana publicznie 9 miesięcy po tym, jak Leah Remini zaczęła o nią wypytywać. Od tego momentu
minęło już 11 lat. Jej przyjaciele naprawdę się o nią boją.
 
­
Według Australijczyka Mike'a Rindera, byłego dyrektora do spraw specjalnych scjentologii, Shelly wyrażała obawy o stan Kościoła przez wiele miesięcy, aż do sierpnia 2005 roku. ''Wtedy ostatni raz z nią rozmawiałem''- mówi Rinder.
 
W 2013 roku Remini udało się opuścić Kościół i jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobiła, było zgłoszenie zaginięcia Shelly. Oddział Policji w Los Angeles uznał zgłoszenie za ''bezzasadne'' i zamknął sprawę. Jednak policjanci unikali odpowiedzi na pytania, czy Miscavige ma się dobrze, przez co Remini nigdy nie przestała nagłaśniać sytuacji. Według niej, bardzo prawdopodobne jest, że Shelly jest przetrzymywana wbrew własnej woli lub w inny sposób uciszana i izolowana od ludzi, z którymi kiedyś była blisko. W 2016 roku powiedziała: "Wciąż potrzebuję odpowiedzi. Nie wiem, czy ona jest żywa (...). Policjanci powinni powiedzieć ''tak, widzieliśmy się z nią'', ale nie powiedzieli mi tego, powiedzieli, że reprezentant ją widział lub z nią rozmawiał. Będę nadal zbierać informacje''.
 
Kościół od dawna odrzuca sugestie, że Shelly zaginęła i utrzymuje, że ma się dobrze i ''bez przerwy pracuje dla Kościoła poza spojrzeniem opinii publicznej''.
 
Kościół twierdzi także, że Remini zgłosiła zaginięcie Shelly ''w złej wierze'' i powinna po prostu ''skupić się na swoim własnym życiu''. W oświadczeniu wydanym jeszcze przed premierą serialu dokumentalnego Remini, sekta stwierdziła, że aktorka ''chce zwrócić na siebie uwagę poprzez złośliwe rozgłaszanie kłamstw o Kościele przy pomocy garstki zgorzkniałych gorliwców, którzy lata temu zostali wyrzuceni z Kościoła przez chroniczną nieszczerość i korupcję, a ich fałszywe roszczenia zostały obalone przez Kościół dawno temu, między innymi poprzez wyroki sądowe''.
 
Gdzie zdaniem przyjaciół jest Shelly, jeśli jest żywa?
 
Wspomniany wcześniej Mike Rinder odszedł z sekty 2007 roku i również wystąpił w serii dokumentalnej Leah Remini. Powiedział, że Shelly została kiedyś na pewien czas wysłana do posiadłości Kościoła nad jeziorem Arrowhead, dodając, że ''Została tam wysłana kiedy zdenerwowała Davida". Mike powiedział także, że podczas jednej z ostatnich rozmów jakie prowadził z Shelly, ta spytała go, czy David nosił obrączkę ślubną podczas niedawnego spotkania mężczyzn. Dlaczego miałaby się tym martwić? Cóż, ponieważ wiele źródeł twierdzi, że Shelly zrobiła coś wielkiego, co bardzo zdenerwowało jej męża w 2006 roku.
 
Według źródeł wszystko zaczęło się, kiedy David poprosił Shelly o reorganizację struktur dowodzenia Sea Org w 2006 roku. Projekt "Org Board'' był źródłem ciągłych kłótni pomiędzy małżeństwem, a David odrzucał każdy szkic, który proponowała jego żona. Później, kiedy Davida nie było na miejscu, Shelly upubliczniła swój plan zarządu bez zgody męża.
 
Były funkcjonariusz Sea Org, Marc Headley, twierdzi,że Shelly została pozbawiona swoich powinności i była ściśle pilnowana na pogrzebie swojego ojca w 2007 roku. Warto jednak dodać, że Marc nie ma tych informacji z pierwszej ręki, ponieważ w tamtym czasie nie był już członkiem sekty i nie mógł pojawić się na uroczystości pogrzebowej.


Dołączona grafika

''Dziura", fot/Sinar Parman

 
Od tamtej pory wciąż pojawiają się spekulacje na temat tego, gdzie jest Shelly Miscavige. Niektórzy byli członkowie sekty uważają, że jest w ''Dziurze" (zdjęcie powyżej), placówce w Kalifornii, gdzie rzekomo wysoko postawieni członkowie są wysyłani w celu zostania upokorzonymi i ukaranymi za złamanie reguł. Inni myślą, że jest w posiadłości nad jeziorem, o której wspominał Mike Rinder.
 
Niektórzy spekulują, że zmarła na raka, który przez scjentologów uważany jest za chorobę spowodowaną przez ''cielesne thetany", które sesje scjentologiczne mają oczyszczać.
 
Jeżeli chodzi o stwierdzenie Policji z Los Angeles, że funkcjonariusze nawiązali kontakt z Shelly, to nigdy nie określili jaki kontakt to był, i czy kiedykolwiek rozmawiali z twarzą w twarz z osobą zidentyfikowaną jako Shelly Miscavige. Leah Remini jasno twierdzi, że nie spocznie, dopóki nie uzyska jasnych dowodów na to, że jej przyjaciółka żyje.
 
 
 
Źródła:
https://www.distract...miscavige-today
https://www.news.com...0822c14892428d4
https://pl.wikipedia...chnology_Center

1930 - Trująca mgła w Belgii

$
0
0

Coś w temacie zimowo-smogowym.

 

Belgia była w latach międzywojennych wysoce uprzemysłowionym krajem. Znajdowało się tam wiele kopalń węgla kamiennego, rozwinęło się hutnictwo i przemysł. Jednym z miejsc, w którym fabryki takie zagęściły się silnie, była dolina rzeki Mozy na północ od Liege. Na krótkim odcinku o długości 20 kilometrów zlokalizowane były cztery duże koksownie, trzy walcownie, cztery huty szkła i trzy huty cynku, fabryka nawozów sztucznych oraz kilka mniejszych zakładów. Najnowszym była uruchomiona w 1930 roku huta cynku w Tilleur.
Każda taka fabryka spalała na swoje potrzeby ogromne ilości węgla, dym trafiał do powietrza. Huty cynku przerabiały rudy siarczkowe poprzez powolne prażenie, zasiarczone spaliny trafiały do powietrza. Na dodatek użytek fluorytu jako topnika powodował, że dymy z hut zawierały znaczne ilości fluorowodoru. Dopóki silny wiatr znad morza przewietrzał dolinę między wzgórzami, nie było problemu.

gr1_lrg.jpg

Na początku grudnia 1930 sytuacja uległa jednak zmianie. Temperatura bardzo spadła, wyż nad Europą zatrzymał normalną cyrkulację, pojawiła się inwersja temperatury - powietrze w warstwach przyziemnych było wyraźnie chłodniejsze od tego powyżej. W takiej sytuacji ustaje konwekcja, ciepłe spaliny z kominów fabryk ochładzają się w przyziemnych warstwach atmosfery. Po dotarciu do granicy inwersji napotykają powietrze równie ciepłe lub cieplejsze. Przestają się zatem unosić i rozpływają się na boki, gromadząc w przestrzeni nad ziemią. Gdy ukształtowanie terenu sprzyja zaleganiu "jeziora" wychłodzonego powietrza a wiatr jest słaby, dymiące kominy domów i fabryk generują poważne zadymienie, które w połączeniu z mgłą w wilgotnym powietrzu tworzy smog. Właśnie dlatego miasta położone na terenach o charakterze kotliny bądź doliny mają zimą duży problem z jakością powietrza.

1200px-SmokeCeilingInLochcarron.jpg
Smog w dolinie Mozy z dniach 1-5 grudnia osiągnął wyjątkowe natężenie. Widoczność silnie spadła, a ludzie o wrażliwym układzie oddechowym zaczynali się dusić, odczuwając palenie w piersi. Mieszanka pyłów, sadzy, tlenku węgla, tlenków siarki i fluorowodoru utrzymująca się na terenie zamieszkanym przez kilka tysięcy osób, zabiła w krótkim czasie 65 osób. Wiatr powiewał słabo od wschodu, dlatego chmura zaczynała się zaraz za Liege ale nie obejmowała miasta, rozwiewała się dopiero za Huy, gdzie teren wokół doliny wyraźnie spłaszczał się.

 

Zdarzenie wywołało duże zaskoczenie. Początkowo władze uznały, że przyczyną zgonów był po prostu chłód, doniesienia jakoby przyczynił się do tego dym z niedawno otwartych fabryk dementowano jako plotki. Jednak incydenty trującej mgły zaczęły się powtarzać. Po dwóch dniach ze smogiem w lutym 1931 zachorowało kilkadziesiąt osób. Kolejny, trwający kilka dni incydent smogowy z połowy kwietnia spowodował masowe padnięcie wypasanego w dolinie bydła. Po protestach i marszach lokalnej ludności, sprawę zaczęto wreszcie porządnie badać. Komisja ministerstwa zdrowia opisała, że w wyniku zastoju powietrza, dużych emisji tlenków siarki z 27 okolicznych zakładów przemysłowych i mgły znad morza, w dolinie powstała kwaśna mgła kwasu siarkowego IV, który podrażniał płuca. W późniejszym latach inny badacz większą rolę przypisał związkom fluoru, głównie w formie kwasu fluorokrzemowego.

 

Był to najgorszy taki przypadek w Europie aż do Wielkiego Smogu w Londynie w grudniu 1952 roku, kiedy to kilka dni silnego zadymienia przyczyniło się do śmierci kilkunastu tysięcy ludzi.

 

Artykuł z bloga:

https://curioza.blog...nad-belgia.html

tam też źródła

Teleportacja. Konsekwencje etyczne

$
0
0

Jednym z najwcześniejszej udokumentowanych opisów teleportacji, wtedy, ponad sto lat temu zwanej ,,przekazywaniem materii na odległość", było opowiadanie pt. "The Man Without a Body" autorstwa Edwarda Page'a Mitchella z 1877 roku. Dziesiątki lat później w złotej erze rozwijającej się fantastyczno-naukowej myśli ludzkiej powstawało multum opcji teleportacji, od rozbijania obiektu teleportowanego na atomy, który następnie wiernie odtwarzano, po sposób, który polegał na trójwymiarowym systemie skanującym obiekt teleportowany na fundamentalnym poziomie, a następnie wysyłania bazy danych zeskanowanego obiektu do stacji docelowej i składanie go w takim miejscu z zapasów materii organicznej tam dostępnej. Nie ważne z jakim dziełem kinowym, serialowym, czy powieściowym mielibyśmy do czynienia, teleportacja większych niż poziom subatomowy obiektów wciąż pozostaje w sferze marzeń. Jednak nie byłyby to bardzo, bardzo odległe marzenia, gdyż teleportacja jest możliwa, nawet uwzględniając zbudowanie takiej technologii w oparciu o fakt, iż cząstki w naszym ciele też są splątane, a fizyka kwantowa, ,,kwantowej teleportacji" nie zabrania. 

 

Teleportacja kwantowa człowieka oznacza dla niego całkowity rozkład jego ciała - rozkład oryginalnego obiektu. Gdy po takowym procesie zostaniemy z powrotem ,,złożeni do kupy", wciąż jesteśmy tą samą osobą w sensie przenośnym, ale całkowicie nową osobą w sensie dosłownym. Być może podczas niezaprzeczalnie skomplikowanego procesu teleportacji, materialne składniki ciała i mózgu są transmitowane bezbłędnie. Ae czy mamy gwarancję, co się dzieje ze składnikami niematerialnymi? Teleportacja kwantowa jest niewątpliwie procesem osobliwym, pozostawiającym masę pytań; dziś pcha ona naukowców i myślicieli do dość specyficznych konkluzji. Jeśli bowiem, w wyniku teleportacji, ciało człowieka zostaje zrekonstruowane idealnie, dlaczego towarzysząca mu świadomość, czy dusza nie miałaby również zostać idealnie skopiowana?

 

Jeśli teleportacja ludzi ma zostać kiedykolwiek urzeczywistniona, ludzie bez wątpienia będą wyrażać obawy, co do jej skuteczności i reperkusji dla ich osobowości, która albo zostanie przetransportowana i odtworzona w identycznym - wejściowym - stopniu, albo narodzi się na nowo... lub jej nie będzie. Rozszaleje się debata na temat konsekwencji etycznych i teologicznych, co najmniej równie gwałtowna, jak w przypadku klonowania ludzi. Rozłam w Kościele? Ustawienie limitu wiekowego teleportowania? Co nas zatem czeka?

 

tenor.gif?itemid=11313969

 

 

Źródło: "David Darling: Teleportacja", 2006, Wyd. Amber

Najsławniejsza ucieczka z Alcatraz - a może jednak była udana?

$
0
0
Zapewne nikomu z Was nie trzeba przybliżać Alcatraz. Z pewnością wszystkim kojarzy się z jednym z najsławniejszych (jeśli nie w ogóle najsłynniejszym) więzieniem na świecie. Być może ustępuje jedynie fikcyjnemu Shawshank State Penitentiary.

Jeśli jednak jakimś cudem uchował się na świecie ktoś, komu ta nazwa nic szczególnego nie mówi, to prezentuję istotne fakty w pigułce: Alcatraz to wyspa nieopodal San Francisco, w latach 1934-1963 mieściło się na niej więzienie o zaostrzonym rygorze. Według oficjalnych danych nikomu nie udało się z niego uciec -co oczywiście nie oznacza, że nikt nie próbował.
 

alcatraz.jpg
Więzienie o zaostrzonym rygorze na wyspie Alcatraz


Ogólnie rzecz biorąc na przestrzeni 29 lat funkcjonowania tego nieco przymusowego kurortu wypoczynkowego o wątpliwym poziomie atrakcyjności jego kuracjusze podjęli łącznie 14 prób skrócenia sobie turnusu wypoczynkowego. Jednak zgodnie z oficjalnymi statystykami nikomu nie udała się ta sztuka. Z 36 więźniów próbujących dać nogę z Alcatraz 23 złapano, 6 zastrzelono, dwóch z pewnością utonęło w zimnych wodach Zatoki San Francisco, pięciu zostało uznanych za zaginionych - z racji braku jakichkolwiek śladów przyjęto także utonięcie.

Nas natomiast najbardziej interesować będzie tylko jedna próba ucieczki z powyższej grupy 14. Konkretnie chodzi o najsławniejsze tego typu przedsięwzięcie z udziałem trzech skazańców: Franka Morrisa oraz braci Anglinów - Johna i Clarence’a.
 

zbiegowie.jpg
Trzej panowie, którzy postanowili dać dyla bez pytania o zgodę.


Jeśli ktoś zna przebieg wydarzeń związanych z przygotowaniami do ucieczki oraz samym jej przebiegiem, spokojnie może sobie przewinąć dalej do punktu Garść ciekawostek z czasów bardziej nam współczesnych. Tym, których temat ten żywotnie interesuje, mogę śmiało polecić obejrzenie filmu noszącego dosyć przewrotny tytuł „Ucieczka z Alcatraz” (tak, ja też bym się na tej podstawie nie domyśliła choćby szczątkowego zarysu fabuły) z Clintem Eastwoodem w roli Franka Morrisa.

Sam film nie dość, że całkiem szczegółowo przedstawia wszystkie istotne fakty związane z poczynaniami Morrisa oraz braci Anglinów, to jeszcze jest interesujący z tego powodu, że demonstruje kunszt aktorski Clinta Eastwooda wykraczający nieco poza cedzone przez zęby bon moty, dwa wyrazy twarzy na krzyż (oba wskazujące na oczekujące już wkrótce leczenie kanałowe trzonowców) oraz metodę prowadzenia narracji fabularnej sprowadzającą się do ostrzegawczego strzału w plecy i wycedzenia wspomnianego powyżej bon mota z miną pacjenta czekającego przed drzwiami do stomatologa preferującego przedwojenne metody leczenia.
 

clint.jpg
Pan Eastwood grzebie w ścianie, bo mu tak kazali, mimo ewidentnego bólu zęba trzonowego.


Zakładam, że mało komu będzie się chciało w tym momencie robić przerwę na oglądanie filmu, więc w skrócie przedstawię przebieg wydarzeń.

Otóż panowie Morris oraz Anglin (sztuk dwie) własnoręcznie wykonanymi narzędziami powiększyli otwory wentylacyjne w swoich celach do rozmiarów pozwalających im się przez nie przecisnąć. Wysiłek ten był dość opłacalny, jako że tuż za ścianą cel biegł korytarz techniczny, którym można było się przedostać prawie na dach budynku więzienia. Trójka uciekinierów pracowała nad ścianami w swoich celach przez mniej więcej pół roku.

Gdy nadszedł dzień „DN” (skrót od „Dajemy Nogę”), czyli 11 czerwca 1962 roku - gwoli ścisłości to raczej noc „DN” - skazańcy ułożyli na swoich pryczach przygotowane uprzednio z papieru namaczanego w wodzie makiety głów (tu ciekawostka - głowy pokryte były prawdziwymi włosami uciekinierów wykradzionym potajemnie z pomieszczenia więziennego fryzjera), przedostali się do korytarza technicznego zasłaniając wykute w ścianach otwory specjalnie przygotowanymi maskownicami, także z papieru i przedostali się pod dach budynku.
 

glowy.jpg
Głowy wykonane przy użyciu więziennej wariacji na temat techniki papier-mâché


Tam po odkręceniu klap blokujących dostęp na górę wyszli na dach, a następnie przedostali się na brzeg wyspy. Znana jest nawet dokładna godzina tego wydarzenia, jako że około 23:15 strażnicy usłyszeli na dachu jakiś hałas, ale z racji wietrznej nocy i tego, że się nie powtórzył, uznali, że nie będą sprawdzać jego przyczyny.

Teraz czekał ich najtrudniejszy fragment ucieczki, jako że do przepłynięcia w zależności od wybranego kierunku mieli od 2 do 5 kilometrów. Do tego należy dodać bardzo silne prądy występujące w Zatoce San Francisco, mgłę utrudniającą orientację oraz (a właściwie przede wszystkim) wodę o temperaturze około 10 °C.
 

noc.jpg
Idealna noc na odświeżającą kąpiel w Zatoce San Francisco


Dorzućmy do tego kilka przydatnych informacji:
  • Sprawny pływak jest w stanie przepłynąć odcinek o długości dwóch kilometrów w około 60 minut. Mówimy tutaj z jednej strony o pływaniu w basenie, a z drugiej o osobie pływającej jedynie rekreacyjnie, nie o zawodnikach startujących w triathlonie.
  • Czas przeżycia w zimnej wodzie różni się w zależności od źródła, jednak stosunkowo nieznacznie. Opierając się na danych United States Search and Rescue Task Force możemy przyjąć, że w wodzie o temperaturze 10 °C przeciętny człowiek zachowa przytomność przez mniej więcej godzinę, szanse przeżycia maleją praktycznie do zera po około dwóch godzinach.
  • Frank Morris w chwili ucieczki miał 36 lat, bracia Anglin odpowiednio 31 i 32 lata. O ile nie wiadomo absolutnie niczego o zdolnościach pływackich Morrisa, o tyle bracia Anglinowie znani byli powszechnie ze swoich umiejętności oraz dodatkowo okazjonalnego uprawiania popularnego „morsowania”, czyli krótkich kąpieli w lodowatej wodzie.
Wiemy na pewno, że zbiegowie wykonali własnoręcznie z ukradzionych płaszczy przeciwdeszczowych nadmuchiwane tratwy. Nie pozwalały im one na ułożenie się na nich, ale służyły jedynie jako dodatkowa pomoc oraz punkt oparcia. Miejscem, z którego wyruszyli na ciemne wody Zatoki San Francisco był północny brzeg wyspy Alcatraz.

Na temat wyboru kierunku ucieczki powstały na początku dwie teorie. Pierwsza z nich, która szybko zyskała sobie wśród śledczych popularność głosiła, że zbiegowie udali się w stronę odległej o około 3 kilometry od Alcatraz wyspy o nazwie Angel Island, której południowa część porośnięta była lasem umożliwiającym im ukrycie się przez pierwsze godziny. Druga teoria zakładała, że uciekinierzy podążyli w przeciwnym kierunku, na południe, w stronę gęsto zaludnionego wybrzeża San Francisco - w takim przypadku dystans do przebycia był najkrótszy z możliwych i wynosił niespełna dwa kilometry.
 

dystans.jpg
Opcje do wyboru, jakie mieli przed sobą uciekinierzy


Oczywiście śledczy rozważali także inne opcje, ale odrzucono je błyskawicznie traktując jako zbyt nieprawdopodobne - przede wszystkim z uwagi na to, że dystans do pokonania zwiększał się w każdym przypadku do pięciu, albo i więcej kilometrów.
W każdym razie ucieczkę odkryto rankiem 12 czerwca i zarządzono natychmiastowe poszukiwania. Jednak okazały się one całkowicie bezskuteczne. Pomimo miesiąca intensywnych poszukiwań, efekty prac okazały się nad wyraz mizerne:
  • 14 czerwca odnaleziono dryfujące nieopodal południowego wybrzeża Angel Island wiosło. Nie udało się jednak określić jego pochodzenia.
  • Tego samego dnia, mniej więcej o tej samej porze i w tym samym rejonie wyłowiono z morza zawinięty szczelnie w folię pakunek zawierający portfel oraz listę danych kontaktowych krewnych braci Anglinów.
  • 21 czerwca znaleziono resztki materiału przypominającego ten stosowany do produkcji płaszczy przeciwdeszczowych dostarczanych między innymi do więzienia Alcatraz. Płaszcze takie były jednak dostępne również w normalnej sprzedaży. Resztki te znaleziono w okolicach południowego filaru mostu Golden Gate.
  • W październiku tego samego roku opublikowano raport norweskiego statku SS Norefjell, którego załoga twierdziła, że dostrzegła unoszące się na wodzie ciało. Zdarzenie to miało miejsce 17 lipca, około 28 kilometrów na zachód od Golden Gate. Nie podjęto jednak próby wyłowienia zwłok, nie wiadomo więc czyje ciało zaobserwowali Norwegowie. Szansa na to, by był to jeden z trójki uciekinierów były znikome (ciało topielca zazwyczaj nie unosi się na powierzchni wody po miesiącu przebywania w morzu), najprawdopodobniej były to zwłoki samobójcy, który pięć dni wcześniej skoczył z Golden Gate.
  • Kilka miesięcy później w rejonie wskazanym przez załogę norweskiego statku znaleziono na brzegu ludzkie kości. Ich badanie pozwoliło uznać, że należą do mężczyzny w wieku Franka Morrisa i podobnego do niego wzrostu. Pochowano je z należytym szacunkiem pod nazwiskiem „John Bones Doe”.
Jako że śledczym FBI nie udało się ustalić niczego więcej - na przykład nie zgłoszono kradzieży samochodu w noc ucieczki, włamania, drobnych rozbojów, ani dosłownie niczego, co mogłoby stanowić jakikolwiek punkt zaczepienia -, po prostu uznali oni, że cała trójka utonęła w wodach Zatoki San Francisco, a ich ciała zostały wyniesione przez prąd na pełne morze. Jednak trzeba oddać sprawiedliwość amerykańskim funkcjonariuszom - śledztwo zostało zamknięte dopiero po 17 latach, bo w grudniu 1979 roku. Frank Morris, John Anglin oraz Clarence Anglin pozostali jednak na liście poszukiwanych przestępców.

Kilka drobiazgów, które zasługują na uwagę

Cała sytuacja nie wygląda jednak na tak prostą i nieskomplikowaną, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Przede wszystkim na uwagę zasługuje wydarzenie z 16 grudnia 1962 roku, a więc pół roku po ucieczce Morrisa i braci Anglinów. Otóż jeden z więźniów, John Paul Scott, działając w pojedynkę zdołał wydostać się z więzienia, wskoczył do wody i przepłynął nieco ponad 5 kilometrów, lądując ostatecznie na brzegu w Fort Point. Czyli w bezpośredniej bliskości południowego filaru mostu Golden Gate, praktycznie w tym samym miejscu, w którym znaleziono kilka miesięcy wcześniej resztki płaszcza przeciwdeszczowego.

Fakt ten zasługuje na uwagę z kilku względów. Po pierwsze Scott był nieco starszy od Franka Morrisa, liczył sobie bowiem 35 lat w chwili ucieczki. Po drugie pokonał wpław (dysponował jedynie niewielką pomocą w postaci pływaków z dwóch nadmuchiwanych gumowych rękawiczek) dwukrotnie większą odległość, niż badający sprawę ucieczki śledczy uznawali za maksymalną możliwą do przeżycia. Po trzecie Scott został znaleziony nieprzytomny i w stanie skrajnej hipotermii, jednak żywy. Po pobycie w szpitalu odzyskał zdrowie i wrócił do więzienia. Po czwarte, Scott musiał stawić czoła wodzie o temperaturze 12 °C (nieco cieplejszej, niż w dniu ucieczki Morrisa i Anglinów) oraz silnym prądom dochodzącym miejscami do 6 węzłów. Można też wspomnieć o ostrych jak brzytwa krawędziach ukrytych pod powierzchnią wody skał oraz sporadycznie pojawiających się w wodach Zatoki San Francisco żarłaczach białych oraz innych niebezpiecznych gatunkach rekinów - jednak jak widać Scottowi nie przysporzyły one żadnego kłopotu.

Oficjalne stanowisko FBI także okazało się być eufemistycznie rzecz biorąc nie do końca zgodne z prawdą. Wyniki dochodzenia oraz raport końcowy pomijały kilka wydarzeń, które mogły (i powinny) stanowić wręcz kluczowy obiekt dalszych badań, jednak z nieznanych do dziś przyczyn zostały one pominięte. Do najważniejszych z nich należą:
  • Odnalezienie śladów tratwy (a konkretniej pozwijanych resztek płaszcza przeciwdeszczowego) na południowym brzegu Angel Island w dniu 12 czerwca, a więc dzień po ucieczce. Co więcej, policjant, który znalazł płaszcz, opisał, pomierzył i sfotografował ślady stóp biegnące od płaszcza i ginące na twardym gruncie. Ślady wskazywały jednak na obecność tylko jednej osoby. Ta poszlaka została całkowicie zlekceważona przez prowadzących śledztwo.
  • Rankiem 12 czerwca komisariat policji w Sausalito (leżący w odległości ok. 4 kilometrów na północ od północnego końca Golden Gate) otrzymał zgłoszenie o kradzieży niebieskiego Chevroleta 150 z 1955 roku o nr rejestracyjnym KPB-076.
  • 12 czerwca zgłoszono także kradzież niewielkiej łodzi z przystani po wschodniej stronie Angel Island.
  • 12 czerwca, około godziny 11:30 w położonym około 160 kilometrów na wschód od Golden Gate mieście Stockton policja otrzymała zgłoszenie od motocyklisty twierdzącego, że został wręcz zepchnięty z drogi przez trzech mężczyzn jadących z dużą prędkością niebieskim Chevroletem.

slady.jpg
Różnego rodzaju interesujące ślady, być może powiązane z ucieczką


Dlaczego żadne z tych doniesień nie wzbudziło zainteresowania osób prowadzących śledztwo? To jest dobry materiał na teorię spiskową... :)

A skoro już mowa o teoriach spiskowych - sporą popularnością wśród miłośników tajnych spisków cieszy się hipoteza, zgodnie z którą FBI z premedytacją pomija niewygodne dla z góry założonego wyniku śledztwa wątki, tuszując w ten sposób fakt rzeczywistej ucieczki Morrisa i braci Anglinów oraz dotarcia przez nich na ląd. Oczywiście ta konkretna teoria wykłada się na tym samym, co większość podobnych hipotez, a mianowicie na pytaniu „po co?”. Frank Morris i bracia Anglin byli zupełnie przeciętnymi przestępcami, pośledniej klasy złodziejami rabującymi lokalne banki, bez użycia broni. Nie wpadł w ich ręce żaden łup o wysokiej wartości, nie współpracowali z żadnymi ważnymi osobami, nie parali się zorganizowaną działalnością przestępczą, mafijną, szpiegostwem itp. Po co więc FBI miałoby im ułatwiać ucieczkę tuszując jej przebieg?

Garść ciekawostek z czasów bardziej nam współczesnych

Wystarczy już może tego przynudzania, bo prawdziwie interesujące rzeczy zaczynają się dopiero teraz.

W 2013 roku trzej holenderscy naukowcy, Olivier Hoes, Fedor Baart oraz Rolf Hut przeprowadzili gruntowne badania pływów w Zatoce San Francisco wykorzystując do tego zarówno dane współczesne, jak i archiwalne z ostatnich 80 lat. Na tej podstawie i przy użyciu zaawansowanego systemu modelującego zachowanie cieczy przygotowali model demonstrujący prądy i pływy w Zatoce między innymi w nocy 11 czerwca 1962 roku. Uzyskane przez nich wyniki pozwoliły na wyciągnięcie naprawdę interesujących wniosków:
 

prady.gif
Symulacja pływów i prądów w noc ucieczki. Większe obiekty to hipotetyczne tratwy ze zbiegami.

  • Wszelkie próby dotarcia w linii prostej do Angel Island (w kierunku północnym) lub do wybrzeża San Francisco (w kierunku południowym) były z góry skazane na niepowodzenie. Po prostu występujące w tym okresie prądy były zbyt silne, by nawet najsprawniejszy pływak był w stanie sobie z nimi poradzić.
  • Jedyną szansę powodzenia uciekinierzy mieli tylko wtedy, gdy wyruszyli na morze z północnego brzegu wyspy Alcatraz kierując się od razu w kierunku zachodnim. Co więcej, musieli to zrobić w bardzo wąskim oknie czasowym, mniej więcej między godziną 23:30, a północą. Wyruszając na początku tego okna najprawdopodobniej zostaliby wyrzuceni na brzeg po północnej stronie Golden Gate, natomiast pół godziny później mieli większą szansę trafić na południową stronę mostu. Wypłynięcie przed godziną 23:30 najprawdopodobniej wyniosłoby uciekinierów na pełne morze, natomiast po północy cofnęłoby ich na środek Zatoki San Francisco. Co ciekawe, zbiegowie trafili dokładnie w to właśnie okno czasowe, najprawdopodobniej na jego początek.
  • Jeszcze bardziej interesująco prezentują się kolejne wnioski. Otóż model holenderskich naukowców pozwala na wysunięcie przypuszczenia, że wszelkiego rodzaju przedmioty dryfujące na wodzie w okolicy północnego filaru Golden Gate (w domyśle - resztki tratwy, wiosło, zgubiony wodoszczelny pakunek z portfelem itp.) około godziny 1 - 2 w nocy 12 czerwca, mogłyby zostać zniesione wraz z prądem przypływu w okolice Angel Island i tam zostać wyrzucone na brzeg.
Wnioski zaprezentowane w trzecim punkcie zostały dodatkowo potwierdzone eksperymentalnie w 2014 roku przez naukowców z Uniwersytetu Technicznego w Delft oraz instytutu badawczego Deltares. Korzystając z warunków pływowych identycznych, jak w nocy z 11 na 12 czerwca 1962 roku przeprowadzili oni eksperyment, który niezbicie potwierdził, że przedmioty wrzucone do wody w okolicach północnego filaru Golden Gate rzeczywiście po kilku godzinach wyrzucane są na południowy brzeg Angel Island lub dryfują przez długi czas w tym właśnie obszarze.

Ci sami naukowcy przeprowadzili także inny eksperyment, który wykazał, że wcześniej przyjęte założenie dotyczące tratwy jako jedynie podparcia dla trzech płynących mężczyzn mogło być z gruntu rzeczy błędne. Naukowcy wykorzystując te same materiały, jakimi dysponowali Morris oraz bracia Anglin zdołali zbudować nadmuchiwaną tratwę w kształcie walca o odpowiednio wysokiej wyporności. Oznaczało to, że trzech mężczyzn mogło usiąść na niej okrakiem i przy pomocy zaimprowizowanych wioseł po prostu płynąć na niej, zmniejszając tym samym do minimum znaczenie czynnika hipotermii, uważanego w trakcie pierwotnego śledztwa za kluczowy element całego dochodzenia.

W 2010 roku przeprowadzono także analizę DNA pobranego z kości Johna Bonesa Doe i porównano wyniki z próbkami uzyskanymi od żyjących krewnych Franka Morrisa. Badanie to jednoznacznie wykluczyło możliwość, by szkielet Johna Bonesa Doe był w rzeczywistości kośćmi Morrisa.
 

bones-doe.jpg
Miejsce znalezienia anonimowego szkieletu, określanego jako John Bones Doe.


W 2013 roku departament policji w San Francisco otrzymał odręcznie napisany list, którego treść spowodowała ponowne otwarcie śledztwa dotyczącego ucieczki z Alcatraz w 1962 roku. Autor listu podpisujący się jako John Anglin twierdził w nim, że Frank Morris żył pod przybranym nazwiskiem w Luizjanie, konkretnie w mieście o nazwie Alexandria, gdzie zmarł w 2008 roku i został pochowany na tamtejszym cmentarzu. Ponadto zdaniem nadawcy Clarence Anglin zmarł w 2011 roku, nie podano jednak bliższych informacji. Sam autor listu oferował ujawnienie wszystkich informacji dotyczących ucieczki w zamian za uniewinnienie i zapewnienie pełnej opieki medycznej.
 

list.jpg
List człowieka podającego się za Johna Anglina.


Szczegółowe badania listu przeprowadzone przez biegłych FBI nie dały jednoznacznej odpowiedzi na pytanie dotyczące jego prawdziwości. Śledczy po analizie zarówno charakteru pisma, jak i treści uznali, że autorem jest mężczyzna w wieku około 80 lat, słabo wykształcony i nienawykły do pisania, co pasowałoby do profilu Johna Anglina. Jednak brak jakichkolwiek szczegółowych informacji na temat samej ucieczki (które pozwoliłyby podnieść wiarygodność listu) oraz przede wszystkim brak jakichkolwiek danych umożliwiających kontakt z nadawcą spowodowały zamknięcie tego konkretnego wątku sprawy.

Sporo mniej lub bardziej ciekawych poszlak przyniosło śledztwo prowadzone wśród krewnych i znajomych zbiegów. Na przykład w 2011 roku liczący sobie 89 lat mężczyzna nazwiskiem Bud Morris twierdził, że jest kuzynem Franka Morrisa. Na początku lat 60. ponoć regularnie dostarczał Frankowi do Alcatraz przesyłki z pieniędzmi oraz książkami naukowymi. Ponadto Bud stwierdził, że około 1965 roku spotkał się kilka razy z Frankiem twarzą w twarz. Fakt takiego spotkania potwierdziła także córka Buda Morrisa, która pamiętała spotkania z „wujkiem Frankiem”, kiedy miała kilka lat. Jednak wiarygodność tych zeznań nie została nigdy potwierdzona, ani też bliżej zbadana.

Z kolei krewni i przyjaciele braci Anglinów twierdzili, że przez wiele lat otrzymywali ręcznie wypisane kartki pocztowe, głównie z okazji Bożego Narodzenia, jednak bez podpisu ich nadawców. Kartki te nie zawierały także znaczków, ani żadnych konkretnych informacji. Analiza zachowanych przez te lata kartek wskazywała na to, że co najmniej część z nich mogła zostać nadana z Brazylii - a przynajmniej zostały wyprodukowane w tym kraju i nie były przeznaczone na eksport.

I na koniec, w 2018 i 2019 roku znany dziennikarz śledczy Christof Putzel przeprowadził własne śledztwo, na podstawie którego uzyskał kolejną garść interesujących poszlak. Oprócz kwestii opisanych już powyżej, a potwierdzonych przez Putzela warto wspomnieć o tym, że ślady rzekomej obecności trójki zbiegów dziennikarz znalazł między innymi w Oklahomie, Indianie i Karolinie Południowej, głównie poszukując informacji o niebieskim Chevrolecie z trzema pasażerami widzianym tam w czerwcu 1962 roku (i odnotowanym między innymi w raportach policyjnych).

Putzel ponadto znalazł kilka interesujących śladów w Brazylii, między innymi farmę, na której zdaniem miejscowych od 1965 do 1980 roku zamieszkiwało dwóch braci, uciekinierów z USA. Równie ciekawe poszlaki dotyczą Franka Morrisa, którego potencjalne ślady bytności Christof Putzel odnalazł między innymi na terenie Oklahomy. Informacja ta jest o tyle interesująca, że Oklahoma jest stanem leżącym bardzo blisko Luizjany. Dość powiedzieć, że południowo-wschodni kraniec Oklahomy leży o raptem 80 kilometrów od północno-zachodniego rogu Luizjany. A jak pewnie doskonale pamiętacie, to właśnie w Luizjanie znajduje się Alexandria, w której według listu J. A. miał zostać pochowany Frank Morris...

Na koniec chciałabym dodać jeszcze kilka drobiazgów.

Po pierwsze, Frank Morris był uważany za człowieka o bardzo wysokiej inteligencji. W trakcie przeprowadzonych w latach 50. badań na iloraz inteligencji uzyskał wynik 133 punktów, co pozwoliło mu się uplasować w wąskim gronie 2% najinteligentniejszych ludzi w Stanach Zjednoczonych.

Po drugie znany był ze swoich zamiłowań do książek, których szczególnie w trakcie pobytu w więzieniach poprzedzających przeniesienie do Alcatraz „pochłaniał” mnóstwo.

Po trzecie bracia Anglinowie cechowali się zaledwie przeciętnymi możliwościami intelektualnymi, za to byli mężczyznami nawykłymi do ciężkiej pracy fizycznej, odporni i mieli spore umiejętności manualne nabyte dzięki pracy w warsztatach mechanicznych.

Po czwarte, wokół całej ucieczki narosło mnóstwo różnego rodzaju mitów, teorii oraz mniej lub bardziej niesprawdzalnych informacji i doniesień. Starałam się odfiltrować je tak, by zostawić jedynie te najbardziej wiarygodne. Mam nadzieję, że mi się udało. Jeśli nie, proszę śmiało korygować i uzupełniać.

Ciekawe, czy kiedyś poznamy jednoznaczną odpowiedź na pytanie, czy Frank Morris oraz bracia Anglinowie zdołali zrealizować swój plan „DN”?

 



Autor: D.K., opracowano dla serwisu paranormalne.pl.  
Wyrażam zgodę na powielanie artykułu w innych serwisach internetowych
wyłącznie po zaopatrzeniu w przypis zgodny z poniższym wzorem:



VRP.png
Artykuł powstał dla serwisu paranormalne.pl, autor: D.K.

Statystyka udowodni wszystko. Humorystyczne podejście Ericha Von Danikena do rzeczywistości

$
0
0

,,Koń, jaki jest, każdy widzi", to jedna z najsłynniejszych definicji prawiących i opisujących otaczającą nas rzeczywistość, jaka kiedykolwiek mogła powstać. Owa sentencja, która w tak ,,wzniosły" i bogaty sposób przekazuje nam, to czym jest ,,ssak nieparzystokopytny z rodziny koniowatych", to twór myślowy  autorstwa ks. Benedykta Chmielowskiego, twórcy głośnych „Nowych Aten”, czyli swoistego kompendium wiedzy o otaczającym go świecie.
 
Nie bez powodu przytaczam tę wysmakowaną, z perspektywy współczesnego obywatela coraz prężniej rozwijającej się Cywilizacji, definicję. Można śmiało zastosować ją do osoby Ericha von Danikena, bowiem ten kto słyszał co nieco o tym gawędziarzu i specjaliście z dziedziny paleoastronautyki, a nigdy nie czytał żadnej z jego książek, nie oglądał słynnych "Starożytnych Kosmitów" - serialu dokumentalnego od "History Channel", w którym często występuje, i nie spotkał go osobiście, może być zdania, że ,,Daniken, jaki jest, każdy widzi". Niby oszust, szarlatan, znachor i miłośnik teorii spiskowych. Jednak prawda jest zgoła fikuśna, psotliwa i inna w tym względzie. Erich von Daniken to przede wszystkim człowiek z dystansem, stonowanym - nie na ,,hop siup" - podejściem do profesji, którą się zajmuje, oraz ze specyficznym, ciętym humorystycznym podejściem do nauki, tak zwanych ,,tajemnic ludzkości" i otaczającego nas świata w ogóle.
 
                      240995368-30621490.jpg
 
Przytaczając poniższy dłuższy kawałek tekstu z jednej z publikacji Ericha von Danikena pt."Oczy Sfinksa. Tajemnice piramid", nie trudno nie zgodzić się z faktem, że statystyka może udowodnić i podważyć dosłownie wszystko. Że może posłużyć, jako oręż do walki ze sceptykami, lub odwrotnie, jako potężna broń mogąca być przedłużeniem woli i myśli naukowców próbujących obalać najdziwniejsze mity, natrętne półprawdy i inne doniesienia oraz błahostki, które zakorzenione w zbiorowej populacji ludzi, trwają do dziś, prawie że jako legendy:
 
,,'Marynowane ogórki są przyczyną katastrof samolotowych, wypadków drogowych, wojen oraz raka.' To zaskakujące stwierdzenie ogłosił zirytowanemu światu naukowemu 'Journal for Irreproducible Results' (Gazeta niepowtarzalnych wyników) latem roku 1982. Przytoczone statystyki były niepodważalne. 99,9% wszystkich ofiar raka w którymś momencie swego życia zjadło marynowanego ogórka, wszyscy żołnierze wręcz opychają się nimi, także 99,7% pilotów i kierowców od czasu do czasu jada marynowane ogórki. Oczywiście doniesienie to było żartem, ponieważ 'Journal for Irreproducible Results', który ukazuje się w Park Forest w stanie Illinois, co kwartał przynosi parodie rozpraw naukowych.(...)"
 
,,Spróbujmy sami zrobić takie dziwaczne zestawienie i zbadajmy relację między spożyciem cebuli przez Egipcjan a budową piramid. Otóż kiedy budowano wielką piramidę w Giza, Egipcjanie byli namiętnymi zjadaczami cebuli i rzepy. Jak informuje Herodot, przy wznoszeniu tej piramidy 100 tysięcy robotników miało pracować przez 20 lat. Zakładając, że jeden robotnik wcinał dziennie tylko jedną cebulę o ciężarze 100 g, to 100 tys. robotników musiało zjeść dziennie 10 tys. kg. W ciągu dziesięciu dni robi się 100 tys. kg (100 ton) czyli w ciągu miesiąca 300 ton. Jeśliby na budowie pracowano nawet tylko przez 6 miesięcy w roku, to w ciągu tego czasu trzeba byłoby tam sprowadzić 1800 ton cebuli. Ponieważ w tamtych czasach nie było ani ciężarówek ani kontenerów, cebule trzeba byłoby dostarczać w workach na łodziach a z tych z kolei przeładowywać na woły i osły, więc przy wyładowywaniu ważących po 50kg worków i rozdzielaniu cebuli musiałoby pracować w dzień 200 robotników. No a przecież budowniczowie piramid nie żywili się samą cebulą, trzeba im będzie jeszcze przyznać co najmniej kilogram owoców, ryżu, jaj i warzyw brutto. Przy 100 tys. robotników daje to 100 tys. kg dziennie czyli 3 mln ton miesięcznie. Dla żartu można do tych 3 mln ton dodać jeszcze ciężar żywności, którą spożywano w pozostałych częściach Egiptu (poza placem budowy), sumę podzielić przez powierzchnię upraw w ówczesnym Egipcie i pomnożyć dla dni świątecznych ku czci Ozyrysa i Horusa, kiedy to opychano się podwójnie. Stosując takie schematy obliczeń łatwo można potem uzyskać dane, ile razy piramida mieści się w obwodzie Ziemi, albo odległość od Słońca do Alpha Centauri w metrach sześciennych czy średnicę dziury ozonowej, która powiększała się niepowstrzymanie wskutek emisji gazów wydzielanych przez opychający się cebulą naród.(...)"
 
,,Jeśli ktoś szuka w piramidach (oraz innych starożytnych budowlach) matematycznych współzależności, znajdzie ich nieskończenie mnóstwo. Również długość biurka, przy którym właśnie pracuję, pozostaje w jakiejś proporcji do miar kosmicznych.(...)W odniesieniu do piramid przeprowadzono jeszcze bardziej absurdalne obliczenia z uwzględnieniem jeszcze bardziej niesłychanych współzależności. Oto przykład: Jeśli wspomnianą w Apokalipsie św. Jana liczbę 666 przedstawić w centymetrach jako odległość od środka sarkofagu w piramidzie Cheopsa i zgrać to z osią obydwu kanałów wentylacyjnych w królewskiej komorze grobowej, to otrzymamy jako wynik szósty miesiąc roku 1987. Tego dnia powinna się właściwie zacząć trzecia wojna światowa. Z niewiadomych powodów świat w ogóle nie przejął się tą datą."
 
Bez względu na to, jak bardzo Erich von Daniken jest kontrowersyjną postacią, jak specyficzny styl pisania i przekazywania treści prezentuje - często lubi wplatać w swe prace liczne gawędziarskie dygresje, jak przykładowo ta przytoczona powyżej, jedno szwajcarowi trzeba przyznać, i to mówiąc prosto i łopatologicznie: facet zna się na swojej robocie, ma olbrzymią wiedzę historyczną i archeologiczną, lubi zaciekawić i wkurzyć niejednego wywołującego nacisk sceptyka. To, że Daniken otworzył świat na ścieżki Paleoastronautyki, to jego wybór i każdy powinien w jakiś sposób powinien to uszanować. 
 
 
 
Źródło tekstu przytaczanego: "Erich von Daniken: Oczy Sfinksa. Tajemnice piramid"; Wydawnictwo Prokop, Wydanie I, Warszawa 1992

Historyczne nawiedzenia w pałacu Hampton Court, czyli... o przerażeniu słów kilka

$
0
0
Duch niejedno ma oblicze. Niektórzy doświadczyli z nim spotkań kilka inni wcale. Ja jestem właśnie to "wcale". Żadne nawiedzone cmentarze, budowle, miejsca czy osoby nie raczyły mnie obdarzyć taką obserwacją, pomimo tego, że potrafiłem z uporem trwać tam bardzo długo.
Nic z tego. Ktoś powie, że fakt, iż ja ich nie spotkałem nie przesądza o tym, że ich nie ma. Być może. Dla mnie duchy nie istnieją, co (jak zawsze podkreślam) nie przeszkadza mi w tym, aby o nich napisać. To taki sceptyczny paradoks, bo same historie z duchami w tle lubię.
 
Krzycząca królowa, szara dama i mężczyzna w masce - poznaj nasze słynne zjawy!
Wszyscy kochamy dobrą historię o duchach. Ale nikt nie wiedział lepiej niż wiktoriańczycy, że to strach sprzedaje bilety. 
 
Na początku XX wieku mroczne epizody historii pałacu były opowiadane dla przyjemnych dreszczy, a legendy o duchach rosły, dopóki goście nie spodziewali się spotkania ektoplazmatycznego za każdym rogiem.
Ale czy jest więcej fałszywych zdjęć i upiornych widoków niż nam się wydaje?
 
Niespokojne rodziny królewskie
Najlepiej sprzedającymi się pocztówkami w Hampton Court na początku XX wieku były fotografie duchów w historycznych przestrzeniach. Fałszowano je, podwójnie naświetlając, tym samym dając gawiedzi powód do "mrowienia kręgosłupa".
Do dziś podtrzymuje się, że co najmniej dwie żony Henryka VIII nawiedzają Pałac Hampton Court: jego ukochana trzecia żona Jane Seymour, która zmarła po porodzie w 1537 r., oraz najsłynniejsza - jego piąta żona Catherine Howard, stracona za cudzołóstwo w 1542 r.
 



Dołączona grafika

 
                              Zdjęcie/hrp. To typowa pocztówka z początku XX wieku "dowodzi", że ujawnia biedną królową Katarzynę,                                                    „uchwyconą” na filmie w Horn Room w pałacu.

 
Zjawa ze schodów Silverstick
Smutna biała zjawa niosąca zapalony lichtarz jest trzecią żoną Henryka VIII, Jane Seymour. Zmarła z powodu powikłań poporodowych w Hampton Court, zaledwie kilka dni po porodzie upragnionego syna Henry'ego, księcia Edwarda. Zachwycony swoim męskim spadkobiercą król był zdruzgotany nagłą utratą swojej „doskonałej” królowej.
Na schodach pojawiała się blada postać, która kiedyś doprowadziła kogoś do pokoju w którym Jane urodziła i umarła, w rocznicę urodzin Edwarda w październiku 1537 r.
 



Dołączona grafika

                                   
Zdjęcie/hrp. Jane Seymour, jedyna z sześciu żon Henry'ego leżąca obok niego w królewskim grobowcu w zamku                                       Windsor.

 
Krzycząca Królowa
Piąta żona Henryka VIII, Catherine Howard, była równie dzika, jak Jane Seymour łagodna. Duch Katarzyny jest znacznie głośniejszy, a obserwacje częściej zgłaszane.
Catherine została ścięta w wieży w 1542 roku, w wieku 19 lat, za cudzołóstwo i zdradę. Twierdzi się, że po aresztowaniu w Hampton Court przerażona nastolatka uwolniła się od swoich strażników. Pobiegła wzdłuż tak zwanej Nawiedzonej Galerii, krzycząc błagalnie do Króla o litość.
Nigdy nie dotarła do Henry'ego, który modlił się w kaplicy. Strażnicy odciągnęli ją i nigdy więcej nie widziała Henry'ego. Mówi się, że jej udręczony duch powtarza teraz tę bolesną podróż, krzycząc przez wieczność.
 



Dołączona grafika

                                     
Zdjęcie/hrp. Pałac Hampton Court. The Haunted Gallery (Nawiedzona Galeria).

 
Szara Dama
W pałacu wielokrotnie widywano „Szarą Damę”, czyli Sybil Penn. Sybil była sługą czterech monarchów Tudorów, oraz "mokrą pielęgniarką" Edwarda VI.
W 1562 r. Z oddaniem opiekowała się Elżbietą I podczas gdy chorowała ona na ospę. Królowa wyzdrowiała, ale biedna Sybil złapała ospę i wkrótce potem zmarła.
Sybil została pochowana w pobliskim kościele w Hampton, jak przystało na rolę lojalnego sługi rodziny.
 
Kołowrotek
Spokój grobowca Sybil został zakłócony, gdy kościół został odnowiony w 1829 r. Wkrótce potem zaczęły się rozprzestrzeniać opowieści o „szarej damie” widzianej po korytarzach State Apartments i Clock Court w pałacu.
Sybil jest również powiązana z tajemniczymi odgłosami wirującego koła, które podobno dochodziły zza ściany jej służbówki. Legenda głosi, że kiedy ściana została usunięta, odkryto stary, często używany kołowrotek.
 



Dołączona grafika

                                        Zdjęcie/hrp. Kiedy w Hampton Court zapada ciemność, łatwo wyobrazić sobie kogoś lub coś w cieniu ...
 
Dziwne doznania
W maju 2000 r. Znany psycholog Richard Wiseman przeprowadził eksperyment w Hampton Court, aby sprawdzić, czy duchy naprawdę są „w umyśle”.
 
Poprosił wolontariuszy o opisanie siebie jako „wierzących” lub „niewierzących” w zjawiskach paranormalnych i poprosił ludzi w obu grupach, aby opisali wszelkie niezwykłe doświadczenia podczas wędrówki.
Jak można się spodziewać, „wierzący” zgłaszali ogólnie bardziej upiorne odczucia, ale co ciekawe, wielu uczestników odnotowało więcej niezwykłych incydentów w tych samych miejscach - w Nawiedzonej Galerii i gregoriańskich pokojach, niezależnie od tego, czy wiedzieli o legendach czy nie. To sugeruje, że coś się dzieje, ale dokładnie co, nie jest jasne…
 
Pewnego dnia w 1999 roku, podczas oddzielnych wycieczek, dwie kobiety zemdlały dokładnie w tym samym miejscu w Haunted Gallery.
 



Dołączona grafika

                                           Zdjęcie/hrp
 
'Puk, puk... kto tam?'
W 1871 r. Podczas rutynowych prac wykopano dwa męskie szkielety w płytkich grobach pod krużgankami w Fountain Court.
Ich odkrycie przyniosło ogromną ulgę jednemu z mieszkańców pałacu: starszej kobiecie mieszkającej w pobliskiej służbówce. Skarżyła się na ciągłe walenie w ściany i pukanie, ale nikt jej nie uwierzył. Wszystkie zakłócenia ustały, gdy szczątki zostały odpowiednio pochowane.
Sugeruje się, że anonimowi mężczyźni byli ofiarami okrucieństwa Roundhead podczas wojen domowych (1642–51). Być może pochowano ich pośpiesznie w nieoznaczonych grobach, których obecność została zatajona podczas budowy barokowego pałacu Wrena w 1689 r.
 



Dołączona grafika

                                             Zdjęcie/hrp. Krużganki w Fountain Court.
 
Zjawa w oku kamery
W październiku 2003 r. Pałacowa telewizja przemysłowa uchwyciła obraz upiornej postaci, najwyraźniej otwierającej drzwi przeciwpożarowe.
Gdyby było to w czasach mediów społecznościowych, obraz z pewnością stałby się viralem. Z pewnością by przyciągał uwagę mediów.
Żadna żywa dusza nigdy nie zgłosiła się, by przyznać, że to był ich żart. Drzwi otwierały się przez trzy kolejne dni, a „widmo” pojawiało się za każdym razem.
 












                                              
 
                                               
 
                                               
 
                                               
 
Źródło: internet, archiwa Historycznych Pałaców Królewskich
Autor: Staniq.
Publikacja tylko z odnośnikiem do artykułu i po uzyskaniu zezwolenia od autora.

Umiejętna manipulacja i kontrola, czy zełgana moralność i czyste szaleństwo? Kim był Charles Manson i na czym polegał jego fenomen.

$
0
0

Czy Charles Manson, określany przez wielu jako jeden z najgorszych dewiantów i psychopatów XX wieku, był tak szalony za jakiego się go powszechnie uważało? Ba, za jakiego uważały go media, rozpowszechniające jego niechlubną legendę do świadomości mas społecznych? Czy przypięta do jego osoby łatka ,,seryjnego mordercy" miała w ogóle sens, jeśli nie zabił on żadnej osoby, podczas gdy był jedynie ,,głosem przewodnim", dającym okazję swym wyznawcom do nakreślenia własnego bestiariusza i zabicia 7 osób w dniach 8-9 sierpnia 1969 roku w Beverly Hills, w tym jedną z nich: Sharon Tate - będącą w zaawansowanej ciąży żonę Romana Polańskiego. znanego już w Hollywood reżysera? Czy ,,sława" przypisana Mansonowi była ,,godna" jego osoby?
 

 

                                           manson_trans_NvBQzQNjv4Bqek9vKm18v_rkIPH
 
 
Morderstwo Sharon Tate oraz 6 innych osób również, uczyniło Charlesa Mansona jednym z najbardziej znanych przestępców i ,,mitycznych morderców-psychopatów" w historii kryminologii. Fenomen psychokryminalistyki bądź sztuczka podstepnego manipulatora i niecnego intryganta. Coś w tym jest, że mimo kontrowersyjnej postawy Mansona wobec ideologii Helter Skelter i udziału w bestialskim pozbawieniu życia 7 niczemu winnych osób w pamiętnych dniach pierwszej dekady sierpnia 1969 roku, i dziwnego wynaturzonego charakteru i kodeksu moralnego, w którym niestrudzenie trwał, nawet mimo śmierci 19 listopada 2017 roku w szpitalu w Bakersfield, Charles Manson wciąż roztacza swoją osobą charakterystyczną aurę. Woła zza grobu wszystkich tych, którzy poddali się systemowi, którzy nie mają racji...
 
 
Trudno jest wydać jednoznaczny werdykt, czy w jakimkolwiek, pośrednim bądź bezpośrednim związku z istotą seryjnego zabójcy określić, czy Charlesa Millesa Mansona jest seryjnym mordercą. Portret jego działań i osobowości wpływającej na fanatyczną grupę religijno-filozoficzną, tzw. ,,Rodzinę", której przewodził, i pod którego to wpływem członkowie: Charles Watson („Tex”), Patricia Krenwinkel, Susan Atkins i Linda Kasabian, dopuścili się okrutnych, bezczeszczących życie ludzkie zabójstw, wskazuje Mansona, jako pośredniego wielokrotnego mordercę lub mającego współudział w zbrodni przestępcę. Co ciekawe, dla profilerów behawioralnych i specjalistów analizujących mroczne umysły kryminalistów, Charles okazał się dość cennym nabytkiem. Dzięki programowi rozwoju technik psychokryminalistycznych, w tym tworzenia profilu osobowościowego (profilu sprawcy), rozwijanego w latach 70-tych w USA, które zapoczątkowało FBI, poprzez badanie umysłów takich jednostek jak Manson właśnie, łatwiej i przystępniej jest zrozumieć wspólny kontekst poszczególnych przestępstw i wynaturzonych, często mających różne podłoże, morderstw. A to z kolei jest bardzo ważne dla zrozumienia motywów, jakimi kieruje się seryjny morderca. Spędziwszy wiele godzin z Mansonem w więzieniu w San Quentin, agenci FBI z Jednostki Nauk Behawioralnych, doszli do wniosku, że tym, co zmotywowało go do zainspirowana swoich zwolenników, żeby dopuścili się rzezi, której ofiarą padli Sharon Tate i jej przyjaciele pewnej nocy w Los Angeles w 1969 roku oraz Leno LaBianca i jego żona Rosemary następnej nocy, nie była apokaliptyczna żądza krwi związana z Helter Skelter, jak powszechnie sądzono. Manson był nieślubnym dzieckiem szesnastoletniej prostytutki. Wychowywał się u ciotki, fanatyczki religijnej, i wuja, sadysty, zanim w wieku dziesięciu lat zamieszkał na ulicy. Jego osobowość nie miała okazji, aby wykształcić się we właściwy sposób. W swoim życiu na przemian siedział w więzieniu i wychodził na wolność. Marzył o sławie, majątku i uznaniu, podobnie jak my wszyscy, ale tak naprawdę chciał zostać gwiazdą rocka. Gdy mu się to nie udało, zdołał wykreować się na guru i zadowolił się darmową ,,przejażdżką przez życie", bo jego ulegli zwolennicy zapewniali mu jedzenie, dach nad głową i narkotyki. Jego ,,Rodzina" złożona ze społecznie nieprzystosowanych wyrzutków z klasy średniej, dla jądra jego odmiennej osobowości była pożywką, stabilizacją dla dewiacji; dawała mu wystarczająco dużo okazji do manipulacji, dominacji i sprawowania władzy. Paradoksem w tym rzekomym szaleństwie Mansona, stojącym za tajemnicą jego osoby, nie jest żadna paranoja, psychoza, schizofrenia, czy zaburzenia psychiczne temu podobne. Po prostu, żeby trzymać ,,Rodzinę" w ryzach i podtrzymywać zainteresowanie sobą, Charles głosił apokalipsę, symbolizowaną przez piosenkę Beatlesów pt. ,,Helter Skelter" - ostateczną wojnę społeczną i rasową... Wojnę, z której on jeden miał wyjść zwycięsko.
 
                         nintchdbpict000000541285.jpg?w=620
 
Z Charliem wszystko było wszystko w porządku aż do 9 sierpnia 1969 roku, kiedy to jeden z jego zwolenników i potencjalny uzurpator pragnący zająć miejsce przywódcy, Charles ,,Tex" Watson, wtargnął do domu w Beverly Hills należącego do reżysera Roman Polańskiego i jego żony, aktorki filmowej Sharon Tate, będącej w ósmym miesiącu ciąży. Po brutalnej masakrze, w której śmierć poniosło 5 osób (Polańskiego nie było wtedy w domu), Manson uświadomił sobie, że musi utrzymać władzę, dać do zrozumienia, że w istocie zaplanował te morderstwa jako początek Helter Skelter, i nakazać swojej Rodzinie dokonanie kolejnej zbrodni, bo w przeciwnym razie straci wiarygodność i odda przywództwo Watsonowi. A wtedy jego ,,darmowa przejażdżka" dobiegnie końca. W wypadku Mansona do przemocy doszło nie wtedy, gdy zaczął manipulować innymi, dążyć do ich zdominowania i zdobycia nad nimi władzy, lecz wtedy, gdy zaczął tracić władzę.
 
 
To czego dowiedziano się od Mansona, nie oznacza, że nie jest on takim potworem, jak sądziliśmy. Oznacza jedynie, że okazał się potworem trochę innego rodzaju. Zrozumienie takich różnic, u takiego typu osobowości i takiej naturze ludzkiej, jakimi odznaczał się Charles Manson - guru fanatycznej, niesławnej ,,Rodziny", pomaga kryminologom, profilerom kryminalistycznym, agentom FBI, i innym specjalistom działającym w obszarze psychokryminalistyki, zgłębić ten typ zbrodni i, co równie ważne, ten typ charyzmy. Specyfika egzystencji Charlesa Mansona, cała jego osoba i aura osobowości, którą wokół siebie roztaczał, wszystko to paradoksalnie rzecz ujmując, wiele wniosło w kierunku rozwoju nauk behawioralnych w kryminologii. Wiedzę od niego uzyskaną zastosowano, próbując zrozumieć inne sekty, takie jak ta prowadzona przez wielebnego Jima Jonesa, Gałąź Dawidowa Davida Koresha z Waco, rodzina Weavera z Ruby Ridge, ruch Freemen (Wolni Ludzie) z Montany, cały ruch milicji i wiele innych.
 
 
Zainteresowanych tematyką seryjnych, wielokrotnych, czy masowych morderców; tematyką analizy osobowości dewiantów kryminalnych, trudnych do rozwikłania śledztw; tematyką szerokiej gałęzią kryminologii z uwzględnieniem dominanty psychologicznej, oraz zaintrygowanych osobą Charlesa Mansona i wydarzeniami z dnia 8 i 9 sierpnia 1969 r. w Los Angeles, z nieskrywaną chęcią odsyłam do następującej literatury:
 
- "Mindhunter. Podróż w Ciemność"; John Douglas, Mark Olshaker
- "Manson. CIA, narkotyki, mroczne tajemnice Hollywood"; Tom O'Neill, Dan Piepenbring
- "Seryjni mordercy"; Jarosław Stukan
 
(Źródło: "Mindhunter. Podróż w ciemność"; John Douglas, Mark Olshaker")

Paradoks ,,Doliny Niesamowitości”. Czy w przyszłości przekroczymy nieprzekraczalne? Androidy ,,piękniejsi” niż ludzie?

$
0
0

Z biegiem czasu, wraz z nieustannym postępem technologicznym, pędzącym niczym czołg rozpędzony do prędkości światła, my ludzie jako Cywilizacja osiągamy coraz więcej. I chcemy jeszcze więcej. Granica tego, co nieosiągalne przesuwa się coraz dalej. To wszystko się zmienia, fluktuuje, zaciera. Jednym z poruszanych na forum naukowym oraz futurologicznym , problemów, związanych z  rewolucją technologiczną, w którą tak intensywnie zaangażowana jest ludzkość jest ,,Dolina Niesamowitości”.

 

 

Zjawisko społeczno-technologiczne, które urasta do rangi fenomenu i pułapki filozoficzno-etycznej, zwane ,,Doliną Niesamowitości” po raz pierwszy zbadał w 1970 roku japoński naukowiec doktor Masahiro Mori. Polega ono na tym, że robot zbyt doskonale imitujący człowieka wzbudza w nas odrazę. (Prawdę mówiąc pierwszym, który przewidział taki efekt, był Darwin, który opisał go w swojej opublikowanej w 1839 roku książce "Podróż na okręcie ‘Beagle’", a następnie analizował go Freud w wydanym w 1919 roku eseju "Niesamowite"). Od ponad 40 lat zjawisko to jest starannie studiowane nie tylko przez badaczy AI, ale także przez twórców animacji, reklam oraz każdego, kto zajmuje się promowaniem produktu mającego związek z postacią człowieka.

 

 Blade-Runner-The-Final-Cu-009.jpg?width=

 

Według doktora Mori, im bardziej robot tudzież android przypomina człowieka, tym większą czujemy do niego empatię, dopóki nie zostanie przekroczona pewna granica. Kiedy jego wygląd zbytnio zbliży się do wizerunku człowieka, następuje nagły spadek empatii – stąd dolina niesamowitości. Robot, który wygląda niemal tak samo jak my, z wyjątkiem kilku ,,niesamowitych cech, budzi w nas lęk i odrazę. Gdyby zaś przypominał stuprocentowego człowieka, nie do odróżnienia od jakiegoś Kowalskiego lub Nowaka, czy innego Smitha ponownie zaczęlibyśmy odczuwać wobec niego pozytywne emocje. Pociąga to jednak za sobą pewne implikacje. Na przykład pytanie, czy roboty powinny się uśmiechać. Z jednej strony wydaje się oczywiste, że powinny się uśmiechać, żeby przywitać ludzi i wprawić ich w dobry nastrój. Uśmiech to powszechnie przyjęta oznaka ciepłych uczuć i przyjaźni, ale gdy u robota staje się zbyt realistyczny, zaczyna przyprawiać ludzi o ciarki. Według wielu inżynierów, popularyzatorów nauki i futurologów , roboty powinny się uśmiechać tylko wtedy, gdy mają wygląd dziecka (to znaczy wielkie oczy i okrągłe buzie) lub gdy są doskonałą imitacją człowieka, i nic pomiędzy.

 

 

,,Dolinę Niesamowitości”, której efektowi ulegają ludzie, poddano dotychczas różnorakim badaniom fizykalnym. Jednym z nich był rezonans magnetyczny. Czego się więc z obrazowania mózgu dowiedziano? Załóżmy, że umieszczamy kogoś w tomografie, bądź rezonansie i pokazujemy mu film o robocie, który wygląda całkiem jak człowiek, ale jego ruchy są nieco rwane, mechaniczne. Mózg, ilekroć widzi jakiś obiekt, próbuje przewidzieć jego ruch w przyszłości. Zatem widząc robota, który wygląda jak człowiek, przewiduje, że robot będzie poruszał się jak człowiek. Gdy zaś ten porusza się jak maszyna, powstaje niezgodność, która wzbudza w nas pewien dyskomfort. W szczególności aktywizuje się płat ciemieniowy (zwłaszcza ta część płata, w której kora ruchowa łączy się z korą wzrokową). Uważa się, że w tej części płata ciemieniowego znajdują się neurony lustrzane. To ma sens, ponieważ kora wzrokowa rejestruje obraz humanoidalnego robota, a jego ruchy są przewidywane przez korę ruchową i neurony lustrzane. Wreszcie znajdująca się tuż za naszymi oczami kora oczodołowo-czołowa prawdopodobnie składa to wszystko do kupy i stwierdza: ,,Hmmm, coś tu nie gra”.

 

                                               kobieta-patrzaca-na-robota-dolina-niesam

 

Nie jest do końca pewne, w 100% przewidywalne, czy Sztuczna Inteligencja wtłoczona w robotyczny, przypominający lub całkowicie odwzorowujący ciało ludzkie, konstrukt, osiągnie, załóżmy, za kilkadziesiąt lat taki poziom, aby mówić o tej przewidywanej, obecnie ,,debatowanej" formie ,,Doliny Niesamowitości”. Sęk w tym, że wielu naukowców zajmujących się badaniem AI projektowaniem robotów i grono innych specjalistów, jest zdania, że w przyszłości wygląd robotów powinien nosić cechy nieco dziecięce, nawet gdy zaczną one dorównywać nam inteligencją. Dopiero gdy nauczą się realistycznie odtwarzać funkcjonowanie człowieka, projektanci nadadzą robotom tudzież androidom w pełni ludzki wygląd. 

 

A Wy, czy chcecie takiej rewolucji?

 

 

(Źródło: "Przyszłość Umysłu. Dążenie nauki do zrozumienia i udoskonalenia naszego umysłu"; Michio Kaku, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2014)


XIX-wieczne eksperymenty z czwartym wymiarem. Od magii do nauki

$
0
0

Londyn, druga połowa XIX wieku. W sercu wiktoriańskiej Anglii, pośród tajemnic epoki, ery rozkwitu nauki, rewolucji przemysłowej i przemian kulturowych, miały miejsce pewne niebagatelne zdarzenia, będące konsekwencją wcześniejszych szeroko zakrojonych badań Henry'ego Slade'a, niby-naukowca, uważanego za wynaturzonego cudaka, egocentryka i dziwaka, mistycznego medium.

Osnute misterią, niczym mgłą spowijającą oświetlone żółtawym światłem rombowych latarni brukowane uliczki wiktoriańskich miast i miasteczek, lata drugiej połowy XIX wieku, zwłaszcza lata 70-te, to czas kontrastujących z nauką cudów. I nie jest to wyssaną z palca kwestią, bo wraz z totalnym skokiem jakościowym, ot rewolucją w nauce, szła wzrastająca, równie intensywnie eksplorowana nieco inna strona ludzkiej dociekliwości i wiedzy. To inna interpretacja sposobu postrzegania świata, odnajdywanie tego co w nim ukryte, niedostrzegalne, niewytłumaczalne. Pseudonauka, paranauka, czy spirytyzm - to one ponad 100 lat temu zawojowały, nazwijmy to, drugą stronę medalu ludzkiej natury. Ciekawość znacznie w tym człowiekowi pomogła. Nie zaprowadziła go do piekła, bo raczej to metaforyczne stwierdzenie. W najgorszym przypadku pod względem rozwoju naukowej myśli ludzkiej, skierowała ona śmiałych odważnych myślicieli wprost w objęcia nieznanego, mistycznego zakątka rzeczywistości. Jednym z ambasadorów tak specyficznego ,,para" doświadczania ,,prawdziwej" struktury Wszechświata, którą wielu ojców XIX-wiecznej nauki odrzucało z empirycznego, doświadczalnego punktu Widzenia, jest wspomniany wyżej Henry Slade. Zanim czwarty wymiar wkroczył do powszechnej świadomości XIX-wiecznych uczonych i miłośników nauki; zanim dyskusje na temat czwartego wymiaru opuściły tablice matematyków i wtargnęły do salonów, pojawiając się podczas rozmów przy kolacji w całym Londynie i wielu wiktoriańskich miastach, musiało dojść do wielu skandalicznych wydarzeń, aby uzyskało to statusu poważnego problemu naukowego.


 

dr-henry-slade.jpg

Zaczęło się niewinnie. Slade, medium że Stanów Zjednoczonych odwiedził Londyn i zaczął przeprowadzać seanse spirytystyczne z udziałem znanych osobistości miasta. Szybko jednak został aresztowany za oszustwo i oskarżony o ,,używanie sprytnych sposobów i sztuczek chiromanckich oraz innych", majacych wprowadzać w błąd klientów. Obrony Slade'a podjęli się uznani fizycy, twierdząc, że jego parapsychologiczne wyczyny dowodzą, iż potrafi on wezwać duchy przebywające w czwartym wymiarze. Trzeba dodać, że obrońcy Slade'a nie byli zwykłymi brytyjskimi uczonymi, ale wybitnymi fizykami, a wielu z nich otrzymało później Nagrodę Nobla. Główną rolę w rozpętaniu tego skandalu odegrał Johann Zollner, profesor fizyki i astronomii na Uniwersytecie w Lipsku. To właśnie on przewodniczył grupie fizyków broniących Slade'a. Sam mistyk utrzymywał, że potrafi zmienić prawoskrętną muszlę ślimaka w lewoskrętną i wyjmować przedmioty z zapieczętowanych butelek. Nie można tego dokonać w trzech wymiarach, ale jest to bardzo łatwe, gdy przeniesie się obiekty poprzez czwarty wymiar. Aby sprawdzić, czy Slade potrafi, to o czym tak rzekomo rozpowiadał tam gdzie pokazywał światu swe umiejętności, w 1877 roku przeprowadzono wiele kontrowersyjnych eksperymentów. Zollner zaprosił kilku wybitnych uczonych, aby ocenili umiejętności medium. Najpierw podano Slade'owi dwie zamknięte, niezłączone ze sobą obręcze drewniane. Czy potrafi on przeciągnąć jedną obręcz przez drugą nie łamiąc ich i spleść ze sobą? Gdyby mu się to udało, pisał Zollner, ,,byłby to cud, to znaczy zjawisko, którego nasze dotychczasowe pojęcia fizyczne i organiczne nie byłyby w stanie wyjaśnić". Następnie wręczono Slade'owi lewo i prawoskrętną muszlę. Czy potrafi zmienić prawoskrętną muszlę w lewoskrętną i vice versa? Z kolei, jednym razem dano mu zamkniętą pętlę liny. Czy uda mu się zawiązać na niej węzeł nie przecinając jej?

Znakomitą analogią do takowych operacji w czwartym wymiarze stanowi ich wykonanie w trzecim wymiarze, jak na rysunku poniżej.



 

flat.png

Obecnie wiemy, że manipulowanie wielowymiarową przestrzenią, do czego aspirował Slade, wymaga technologii daleko wyprzedzającej wszystko, co jest możliwe na naszej planecie w dającej się przewidzieć przyszłości. Cóż, ostatecznie Slade na swoich okultystycznych wiktoriańskich, wypełniających jego umysł fascynacjach, wyszedł jak Zabłocki na mydle. Najbardziej jednak interesujące w przypadku eksperymentów Slade'a było to, że Zollner prawidłowo doszedł do wniosku, że ,,magiczne czyny" Slade'a można wyjaśnić, jeśli odwołać się do przemieszczania przedmiotów w czwartym wymiarze. W trzech wymiarach na przykład nie można spleść dwóch oddzielnych pierścieni nie łamiąc ich. W wyższych wymiarach jednak pierścienie łatwo
można spleść, gdyż jest tam ,,więcej miejsca" do przesuwania pierścieni względem siebie. Gdyby czwarty wymiar istniał, pierścienie (inne próby, którymi poddano Slade'a również w ten sposób by wytłumaczono i potwierdzono) można by wyjąć z Wszechświata, spleść i z powrotem je w nim umieścić.

Paradoksalnie rzecz biorąc dzięki takim osobliwościom jak Henry Slade wyższe wymiary do dziś inspirują fizyków i matematyków na całym świecie.

Paradoks Fermiego i jego interpretacje. Gdzie ci wszyscy kosmici?

$
0
0

,,Gdzie ci wszyscy kosmici się podziali?"

 

Właśnie o to zapytał swoich kolegów laureat Nagrody Nobla Enrico Fermi, kiedy pewnego dnia w 1950 roku dyskutowali

podczas lunchu o istotach pozaziemskich odwiedzających Ziemię. Pytanie wzbudziło ogólną wesołość, ale przecież chodziło o Fermiego, fizyka uważanego przez wielu za głównego architekta ery nuklearnej. Jeżeli o nim nie słyszeliście, zajrzyjcie do układu okresowego pod numer sto - nie każdy może się poszczycić tym, że od jego nazwiska nazwano pierwiastek. Kiedy Fermi zadawał pytanie, wszyscy wiedzieli, że nie chodzi o zwykłe pogaduszki przy jedzeniu.

             Gdzie-oni-s%C4%85-Main.png

 

Fermi dokonał obliczeń i doszedł do wniosku, że jeśli we wszechświecie istnieją inteligentne istoty pozaziemskie, powinny nas już były odwiedzić - i to wielokrotnie. Właśnie do tego sprowadza się słynny paradoks Fermiego; prędzej czy później, czy to Fermi lub inny naukowiec zadałby to samo pytanie, jednak padło na Fermiego, no i tak to się zaczęło. A istota rzeczy owego paradoksu polega na tym, że istnieje trudna do zaakceptowania sprzeczność między wysokim prawdopodobieństwem istnienia pozaziemskich cywilizacji a brakiem jakichkolwiek obserwowalnych śladów ich istnienia. No cóż, powinniśmy zostać odwiedzeni przez obcych, a tak się nie stało. Niczym w raz zapoczątkowanej i nie mającej końca reakcji łańcuchowej zaczęły sypać się pytania i spekulacje odnośnie takiego stanu rzeczy. W związku z tym naukowcy niestrudzenie poszukiwali - robiąc to do dziś - rozwiązań paradoksu Fermiego, zapoczątkowanego dziesięciolecia temu. Oto kilka przykładów:

 

Międzygwiezdne Zoo: jesteśmy ,,cywilizacją hodowaną" przez inną rozwiniętą rasę. Nasi nadzorcy od czasu do czasu nas odwiedzają, choćby po to, żeby przeprowadzić na nas jakieś makabryczne eksperymenty naukowe, lecz generalnie zostawiają nas w spokoju.

 

Stoimy na szczycie: życie, niekiedy nawet inteligentne, powstało w wielu częściach Wszechświata, ale jesteśmy najbardziej rozwiniętym gatunkiem ze wszystkich.

 

Skala rozmiaru Wszechświata: przestrzeń kosmiczna jest naprawdę wielka, a nikt nie znalazł (ani nie znajdzie) sposobu na podróżowanie z szybkością przekraczającą prędkość światła ani na nawiązanie kontaktu z innymi gatunkami. Nasze ,,domy" leżą zwyczajnie za daleko od siebie.

 

Ograniczenia fizyczne: inteligentne życie istnieje na tak zwanych superziemiach, czyli skalistych planetach większych od naszej, a ich silniejsza grawitacja w praktyce uniemożliwia wystrzeliwanie rakiet w przestrzeń kosmiczną. Możliwe, że cywilizacja rozwinęła się zbyt 

blisko czarnej dziury, co również również uniemożliwiałoby jej przedstawicielom odbywanie podróży kosmicznych.

 

Kosmiczny cmentarz: inteligentne gatunki pojawią się tak rzadko, że od innych dzielą je miliony lat. Inne rozwinięte cywilizacje zdążyły już dużo wcześniej zniknąć, ulegając samozagładzie albo znikając w naturalny sposób. 

 

Ciemny las: wszystkie cywilizacje potrzebują materii i zasobów, ale ponieważ te prędzej czy później się wyczerpują, każda inna cywilizacja jest traktowana jako zagrożenie - dlatego należy się zamknąć, ukryć i nie robić hałasu, który mógłby przyciągnąć polujących na nie ,,drapieżników".

 

Zaprezentowane wyjaśnienia Paradoksu Fermiego - niektóre przygnębiające, przerażające, wprawiające w konsternacje - są tylko częścią dużo większego zbioru takich rozwiązań, a uwierzcie mi jest ich naprawdę bardzo dużo. Dla niektórych poszukiwanie odpowiedzi na ów Paradoks stało się swoistym hobby jak i naukową powinnością. Co ciekawe, istnieje możliwość, że nie potrafimy rozpoznać obcych, ponieważ całkowicie się od nas różnią albo są tak zaawansowani, że nie muszą wchodzić z nami w interakcje. Jak zauważył autor science-fiction Arthur C. Clarke: ,,Istnieją tylko dwie możliwości: albo jesteśmy sami we wszechświecie, albo nie. Obie są równie przerażające". 

 

 

(Materiały źródłowe do artykułu: "The Science of Rick and Morty", Matt Brady, Wyd. Znak litera nova; "Hiperprzestrzeń. Wszechświaty równoległe, pętle czasowe i dziesiąty wymiar", Michio Kaku, Wyd. Prószyński i S-ka)

Czas - gramatyka Wszechświata. Czy czas istnieje naprawdę?

$
0
0

                               albert-einstein-marketingland-600x179.pn

 

 

Czas to narzędzie w rękach Boga, to siła sprawcza, coś jak autonomiczny byt, za pomocą którego kształtuje się otaczająca, doświadczalna i obserwowalna przez nas rzeczywistość. Warto jednak zatrzymać się tu na chwilę i zapytać siebie: czy tak prosty, wydawałoby się realny ,,odczuwalny" przez człowieka i inne ziemskie żywe organizmy, istnieje naprawdę, skoro egzystujące na naszej planecie byty - tyczy się to również i całego Wszechświata - zanurzone są w czasie i przestrzeni, i ich życie, jakie by ono nie było, opiera się o jego upływ? Pytania te ludzkość zadaje sobie odtąd, odkąd rozum u gatunku człowieka rozwinął się na tyle, że począwszy od zwykłej jednostki, którą był, jest i będzie a skończywszy na grupie myślicieli, którymi potrafimy być, konstrukcja jego mózgu i ciekawość odkrywcy sprawiła, że zaczął on zdawać sobie sprawę ze specyfiki swojej egzystencji. Bo skoro istniejemy, musimy trwać w jakimś środowisku, które w jakiś sposób również istnieje, i jest wszystkim nawet nami samymi. To ,,środowisko”, choć tak rozległe, że jego wymiary są trudne do wyobrażenia, i rozciąga się ono daleko, daleko za to, co nazywamy niebem - w czerń wszechrzeczy, ma ono swój własny początek. Ale czy czas również może mieć początek i koniec? Czy jednak może istnieć zawsze, w różnych stanach jednocześnie?

 

Bardzo prosto jest się zapytać: co by było, gdyby czas był tylko złudzeniem, zdestabilizowanym, niepewnym i rozmazanym na wszystkie strony obrazem? Trudno, natomiast, wyjść z jednoznacznym wyjaśnieniem tej kwestii. Czy czas w ujęciu nas ludzi może nie istnieć, a nasze życie mimo wszystko ,,dziać się", ,,biec", tak jak dotychczas? Czy w takim razie czas byłby tylko ,,wypełniaczem" pomiędzy jednym a drugim zdarzeniem, lub zlepkiem nałożonych na siebie zdarzeń tudzież momentów i chwil, jak klatki obrazów nakładające się na siebie i tworzące płynny, ruchomy film? Ciężko wyjąć asa z rękawa i znaleźć konkretne, jednoznaczne wyjaśnienie na jakąkolwiek teorię, hipotezę, koncepcję i całą masę spekulacji odnoszących się do, ujmując to w najprostszy sposób, natury czasu, i wyjaśniających to czym, jak i dlaczego jest ,,czas".

 

Jedną z najdziwniejszych teorii o filozoficzno-naukowej podstawie, wyjaśniającą m.in. to, jak funkcjonuje czas, z którą to można natknąć się przeglądając odpowiednie ku temu źródła wiedzy, jest teoria prezentyzmu teoria eternalizmu. Pierwszy z poglądów zakłada, że ani przyszłość, ani przeszłość nie istnieją. Istnieje globalna teraźniejszość. Jednak teoria ta jest dużo bardziej odrzucana przez naukowców niż przeciwnik prezentyzmueternalizm. W najlepszym wypadku można mówić o teraźniejszości względnej wobec poruszającego się obserwatora. Wtedy jednak, to, co jest rzeczywiste dla mnie, różni się od rzeczywistości kogoś innego, mimo iż chcielibyśmy jak najczęściej używać tego wyrażenia w znaczeniu obiektywnym. 

 

Jakie mamy wyjście?

 

I tu, jak wspomniawszy wyżej, wkracza do gry eternalizm. Specjaliści ,,eternalizmem" nazywają pogląd, że zmiana i upływ czasu są złudzeniem - teraźniejszość, przeszłość i przyszłość są równie rzeczywiste i istniejące. Zgodnie z eternalizmem cała czasoprzestrzeń istnieje w pełni naraz i nigdy nic się w niej nie zmienia. To zabrzmi szokująco, wręcz może wprawić w konsternację, a od nadmiernego rozmyślania usunąć nasz umysł z egzystencji, ale... nic tak naprawdę nie upływa. Zwolennicy tego ujęcia rzeczywistości, eternalizmu, często przywołują słowa Einsteina, który w sławnym liście napisał: 

 

,,Dla nas, wyznawców fizyki, rozróżnienie pomiędzy przeszłością, teraźniejszością a przyszłością jest niczym innym, jak uparcie podtrzymywaną iluzją".

 

Koncepcję tę zaczęto nazywać Wszechświatem Blokowym. Zgodnie z nią o historii wszechświata należy myśleć jako o monolicie, w całości jednakowo realnym, a przechodzenie z jednej chwili do kolejnej jest złudzeniem. Czy zatem ,,eternalizm - Wszechświat Blokowy", mógłby być tym jedynym właściwym nam sposobem pojmowania świata? Czy koniecznie musimy traktować przeszłość, teraźniejszość i przyszłość jak pojedynczą teraźniejszość, w której wszystkie one istnieją w ten sam sposób? Czy nic się nigdy nie zmienia, wszystko pozostaje nieruchome? Czy zmiana jest jedynie złudzeniem? My ludzie z trudem usiłujemy dostosować swój język i intuicję do nowego odkrycia, że być może ,,przeszłość" i ,,przyszłość" nie mają znaczenia uniwersalnego. Mają natomiast znaczenie, które zmienia się z miejsca na miejsce.

 

We wszechświecie zachodzą zmiany, występuje czasowa struktura związków pomiędzy zdarzeniami, która nie jest ani trochę iluzoryczna. To ,,wydarzanie się" nie jest globalne. Jest miejscowe i złożone, a przez to nie daje się opisać za pomocą pojęcia pojedynczego, obejmującego wszystko, porządku. 

 

 

Noc niejedno ma imię. Czym jest noc i jakim jest zjawiskiem

$
0
0
,,Każdy, kto spogląda w niebo i podziwia jego piękno, jest astronomem" - powiedział kiedyś David Levy, kanadyjski astronom amator i popularyzator nauki (najbardziej znany jako współodkrywca komety Shoemaker-Levy 9, która w 1994 r. zderzyła się z Jowiszem). Zazwyczaj obserwacji nieba dokonujemy nocą. Podnosimy wtedy głowę i podziwiamy całe jego piękno. ,,Pani noc" ukazuje nam całą swą tajemnicę, swą naturę, swe ,,dzieci", Gwiazdy. Czym zatem jest noc?

Na pytanie ,,Co to jest noc?" inaczej odpowie żeglarz, astronom, zwykły Kowalski czy mieszkaniec układu Alfa Centauri. Sprawa pozornie wydaje się prosta: noc zapada, kiedy zajdzie Słońce, a więc znajdziemy się w obszarze cienia, który pokrywa połowę ziemskiego globu, zwróconą w przeciwnym kierunku niż nasza dzienna gwiazda. Problem w tym, że Słońce nie jest punktem. Jego tarcza na niebie ma rozmiar około pół stopnia kątowego. To oznacza, że nie ma ostrego przejścia między dniem i nocą, bo tarcza słoneczna znika stopniowo. Co więcej, atmosfera ugina promienie słoneczne i oświetlają one powierzchnię jeszcze długo po tym, gdy Słońce w całości znajdzie się za linią horyzontu.

Noc dla astronomów

Dołączona grafika

Astronomowie czekają, aż środek tarczy słonecznej zawędruje 18 stopni poniżej horyzontu. To jest dopiero początek prawdziwej czarnej nocy bez zabłąkanych w atmosferze promieni słonecznych. Latem w Polsce nie ma takich astronomicznych nocy, np. z perspektywy Warszawy w dniu przesilenia Słońce chowa się maksymalnie ok. 14 stopni pod linią horyzontu. Nigdy nie robi się naprawdę ciemno, północne niebo cały czas jest jasne, zmierzch przechodzi bezpośrednio w świt. Jednak oczywiście nic nie przeszkadza, by w te noce, które tak naprawdę nie są nocami, obserwować gwiazdy. Widać je, choć nie tak dobrze jak zimą. Prawdę powiedziawszy, powinniśmy się dziwić, że w ogóle jest noc.
 
Gdyby wszechświat był nieskończony i wieczny, jak kiedyś sądzono, to gdziekolwiek byśmy skierowali wzrok, napotkalibyśmy światło jakiejś gwiazdy i to nie jednej, ale wielu. Ich łączny blask powinien zamienić nieboskłon w podświetlony klosz - byłoby równie jasno dniem i nocą.



Noc dla astrofizyków

Dołączona grafika

O ,,wiekach ciemnych" Wszechświata, a także o pierwszych gwiazdach wiemy bardzo niewiele. One już nie istnieją, były dużo większe niż te dzisiejsze, błyskawicznie się wypalały i szybko ginęły jako supernowe. Jednak teoretycznie wciąż można się im przyjrzeć. Ich obraz niesie bowiem światło, które przetrwało ich śmierć i do dziś przemierza przestrzeń kosmiczną. Dociera też do Ziemi, choć jest teraz zmieszane ze światłem gwiazd, które narodziły się i umarły w późniejszych epokach. Razem tworzą słabą poświatę - tzw. pozagalaktyczne świetlne tło, które dziś badają astrofizycy.
 
Nie jest ono wystarczające, by noc zamienić w dzień, a nawet choćby minimalnie rozproszyć jej mroki. Prawdę powiedziawszy, trudno w ogóle dostrzec tę poświatę, choć astronomowie od dawna marzą ojej bliższym zbadaniu. Ten relikt, pozostałość po dawnych gwiazdach, która wiele mogłaby powiedzieć o wczesnych dziejach Wszechświata, pozagalaktyczne świetlne tło, ginie jednak w dużo silniejszym blasku Układu Słonecznego i naszej własnej Galaktyki.

Noc dla... kosmitów

Dołączona grafika



Przyjmijmy hipotetyczne założenie: Ziemia znajduje się podwójnym lub potrójnym gwiazd. Jedno ze słońc znika za horyzontem (Gwiezdne Wojny i planeta Tatooine - mimo że fikcyjnie, nie brzmi znajomo?), inne wciąż świeci na niebie. Mieszkańcy Ziemi - lub innej znajdującej się w tym położeniu tudzież podobnej sytuacji planecie - zamiast nocy mieliby przez całą dobę dzień, tylko o różnym stopniu jasności. Być może tak jest w najbliższym nam układzie Alfa Centauri, który jest potrójnym układem gwiazd i w którym mogą krążyć planety.
 
Także planety,olbrzymie ciała niebieskie, które rodzą się w gromadach kulistych - bardzo gęstych zgrupowaniach gwiazd w Drodze Mlecznej - są skąpane w morzu światła. Jeśli narodziło się tam życie, to nie zna ono nocy.Ciekawe, czy obcy byłby temu życiu sen. Z drugiej strony, istnieją także planety wyrzucone z układów ich macierzystych gwiazd, które przemierzają kosmos samotnie. Na ich powierzchni panuje wieczna i zapewne mroźna noc.



A tak poza tym...

Dołączona grafika

Srebrzyste chmury, inaczej obłoki srebrzyste, to zjawisko z pogranicza astronomii i meteorologii - wiszą na granicy kosmosu, powstają w wyniku opadania do atmosfery gwiezdnego pyłu. Niczym zwierciadło zawieszone nad Ziemią odbijają promienie słoneczne, które po zachodzie słońca padają na drugą stronę planety.Najlepszy okres, żeby zobaczyć te efemeryczne chmury mezosferyczne, to noce w czerwcu i lipcu, w okresie bliskim przesileniu letniemu, kiedy Słońce chowa się pod horyzont na głębokość od 6 do 16 stopni.

Kiedyś u zarania dziejów Wszechświata, przez mniej więcej pół miliarda lat po Wielkim Wybuchu panowała noc, wręcz iście koszmarna ciemność. Dopiero kiedy w obłokach zimnego gazu narodziły się pierwsze gwiazdy, stała się światłość... Przegnano upiory kosmicznej nocy.

Co by było, gdyby... człowiek udał się w podróż do Czarnej Dziury? Przewodnik podróżnika

$
0
0

comment_2KlwqYi0VGShcq7epBSD3tCe7yFOQeCW

 

 

 

Wyobraź sobie, że ty, jako Ziemianin zostałeś wybrany na przedstawiciela naszej Cywilizacji do podróży w samo serce Czarnej Dziury, ulokowanej, np. gdzieś w centrum Galaktyki Drogi Mlecznej. Potężna galaktyczna rasa istot wybrała właśnie Ciebie; stałeś się kronikarzem Wszechświata, świadkiem ludzkości w tym niebywałym wydarzeniu. Organizator intergalaktycznej ,,wycieczki" zdołał opanować już umiejętność wykorzystania energii układu gwiezdnego, który zamieszkuje, przymierzając się tym samym do umiejętności kontrolowania zasobów materii i energii całej Galaktyki. Przetransportowanie twojego jestestwa, w okolice ,,stosunkowo słabego oddziaływania grawitacyjnego" Czarnej Dziury, dla tak zaawansowanej, inteligentnej rasy Istot, nie nastręczy żadnych problemów. Pomijając inne aspekty takiej podróży, i nie wdając się w głębszą jej analizę, warto przytoczyć kilka przydatnych wskazówek tudzież informacji, niczym z ,,Dziennika prawdziwego skauta", które to przydadzą się tobie podróżniku podczas ,,zwiedzania" majestatycznego odkurzacza czasoprzestrzeni - potwora jakim jest Czarna Dziura. Dowiesz się tym samym, czy mówienie o tej podróży w kategoriach realności, oraz czegoś, co da się - bez względu na zaawansowanie technologiczne - w przyszłości dokonać, ma sens i jest opłacalne. 

 

 

 

VL5tbve.jpg

 

 

 

CZY MOGĘ ZAJRZEĆ DO CZARNEJ DZIURY?

 

Owszem, możesz, ale już się z niej nie wydostaniesz. Współczesna fizyka nie pozostawia złudzeń - czarna dziura nigdy cię nie wypuści ani nie zdołasz przekazać na zewnątrz żadnej informacji, a tym bardziej pozdrowień skierowanych na Ziemię, ponieważ zarówno światło, jak i fale radiowe nie są w stanie z niej uciec. To, co tam zobaczysz, pozostanie więc na zawsze twoją tajemnicą - czarna dziura otoczona jest krawędzią (fizycy nazywają ją horyzontem), poza którą przestrzeń i czas zostają zwinięte w coś, co przypomina lejek.I tu się zaczynają ,,spekulacyjne", ciężkie dla ludzkiego dwuwymiarowego umysłu do zrozumienia, schody. Otóż na samym końcu lejka znajduje się punkt o nieskończonej gęstości, zwany osobliwością, do którego została ściśnięta cała materia i gdzie czas oraz przestrzeń rozpadają się na kwanty. Ale to tylko czcze teoretyzowanie i bawienie się w ,,astrofizyczną alchemię"; nie znamy jeszcze kwantowej teorii grawitacji, więc nie wiemy, jak ta studnia wygląda i dokąd tak naprawdę prowadzi. 

 

 

PO CZYM POZNAĆ CZARNĄ DZIURĘ, DOKĄD SIĘ KIEROWAĆ?... JAK JĄ NAMIERZYĆ?

 

Na wycieczkę poznawczą trzeba wybrać dziurę samotną, która nie będzie zasysała gazu z towarzyszącej jej gwiazdy (lub gwiazd) i nie będzie otoczona wirem rozgrzanej i promieniującej plazmy. Ale zaraz, jak ją znaleźć? Bez jasnego wiru materii będzie się zupełnie zlewała z czarnym tłem kosmosu. Jednak jest na to sposób. Czarna dziura to grawitacyjny kolos, abstrakt i antybóg materii, czasu i przestrzeni, zakrzywiający przechodzące w jej pobliżu promienie świetlne. Jeśli więc znajdzie się ona na tle jasnej galaktyki lub grupy gwiazd, to skupi ich światło niczym soczewka powiększająca, a bywa, że podwoi lub potroi obraz gwiazd jak w kalejdoskopie. 

 

 

JAK CIEPŁO TRZEBA SIĘ UBRAĆ?

 

To zależy od... rozmiaru dziury. Paradoksalnie te niewielkie są cieplejsze niż te olbrzymie. Typowa czarna dziura, która powstała po wypaleniu się gwiazdy 10 razy cięższej niż Słońce (tzw. gwiazdowa dziura), jest lodowato zimna, dużo chłodniejsza od próżni kosmicznej. Ma temperaturę ledwie jedną milionową stopnia powyżej zera absolutnego, więc jej promieniowanie cieplne (tzw. promieniowanie Hawkinga) jest niezauważalne. Co wstrząsające i wywracające zwoje neuronalne ludzkiego mózgu, to fakt, że temperatura czarnej dziury wielkości jądra atomowego wynosi... aż miliard stopni! Taka mikroskopijna dziura mocno więc promieniuje, traci energię, kurczy się, co sprawia, że jej temperatura jeszcze bardziej wzrasta. Ten proces w ostatniej fazie jest lawinowy i wybuchowy. W chwili agonii czarna dziura powinna znikać w eksplozji przenikliwego promieniowania gamma (choć wciąż trwają dyskusje, czy znika całkowicie, czy też jakiś ,,ogryzek" po niej zostaje). Rzeczą oczywistą jest to, aby nie zbliżać się do takich rozgrzanych do białości promieniujących maleńkich dziur.

 

 

WYBIERZ WIĘKSZĄ DZIURĘ... ŻEBY CIĘ NIE ROZERWAŁO

 

Gdy zbliżasz się do krawędzi dziury, to narasta różnica sił, z jaką przyciągane są różne części twojego ciała. Jeśli lecisz głową do przodu - to jest ona przyciągana silniej niż położone nieco dalej stopy. W pewnej odległości różnica sił stanie się tak wielka, że cię... rozerwie. Rozerwana zostanie także twoja rakieta, czy pojazd, którym wraz z innymi przedstawicielami cywilizacji inteligentnych ras zamieszkujących obserwowalny kosmos, wybrani przez zaawansowaną ,,post-biologiczną" Cywilizację, udałeś się na podróż w kierunku czarnej dziury (raczej wycieczkę... w jedną stronę). To siły pływowe rozbijają gwiazdy, miażdżą i niszczą materię, która wpada do czarnej dziury. Fizycy określają to mianem spagettyzacji, bo grawitacja traktuje materię jak ciasto: wszystko rozwałkowuje i zgniata. Człowiek nie jest w stanie przeżyć zbliżenia do krawędzi czarnej dziury, która ma masę mniejszą niż tysiąc mas Słońca. Tylko do większych dziur da się podlecieć blisko, bo mają większy horyzont i siły pływowe osiągają śmiertelną wartość dopiero daleko za horyzontem. 

 

P.S. Pamiętaj, nie zbliżaj się do maleńkich czarnych dziur. Dziura o promieniu mniejszym od atomu ma masę miliarda ton i może promieniować z mocą 10 gigawatów! 

 

SKĄD WIEM, ŻE DOTARŁEM NA MIEJSCE?

 

Jeśli klasyczna teoria względności Einsteina jest słuszna, to horyzont niczym szczególnym się nie wyróżnia, nie wykryjemy go żadnym przyrządem. Jeśli więc się wahasz, czy wyskoczyć do środka, bardzo uważaj... nic cię nie ostrzeże. W celach krajoznawczych lub badawczych najwygodniej byłoby po prostu zaparkować na orbicie wokół czarnej dziury. Sygnałem, że docierasz w ,,rejony bez powrotu'', będą coraz bardziej zdeformowane obrazy nieba. W pewnym momencie światło tak się zakrzywia, że zostaje całkowicie uwięzione na orbicie wokół czarnej dziury. Gdy tam się zapędzisz, to patrząc prosto przed siebie, zobaczysz własne plecy. Wtedy może cię uratować tylko manewr, który opracował brytyjski astrofizyk Roger Penrose. Dzięki niemu wytrawni podróżnicy mogą dotrzeć niemal do samego horyzontu dużej wirującej czarnej dziury i jeszcze stamtąd wrócić. Teoretycznie. Trzeba zbliżyć się rakietą w kierunku zgodnym z ruchem wiru grawitacyjnego, a w bezpośrednim sąsiedztwie horyzontu włączyć silniki i ustawić ją tak, aby gazy odrzutowe (lub część wylotowa źródła energii okrętu) wpadały do czarnej dziury. Wówczas rakieta ulegnie przyspieszeniu i zostanie wyrzucona z ogromną prędkością, jak z grawitacyjnej procy. Oddali się, zabierając część energii obrotowej czarnej dziury, która wskutek tego nieco zwolni. Być może na wyższym poziomie rozwoju naszej Cywilizacji nauczymy się w ten sposób czerpać energię z czarnych dziur. 

 

 

UWAGA NA FALE GRAWITACYJNE!

 

U celu podróży zawsze musisz strzec się fal grawitacyjnych, które powstają, gdy do czarnej dziury wpadnie większa masa. Efekt przypomina rzucenie kamienia do wody - z prędkością światła rozbiegają się koncentryczne zmarszczki czasoprzestrzeni. Blisko horyzontu są wyjątkowo silne, mogą nadwyrężyć konstrukcję statku, a przede wszystkim... twoją! 

 

 

CZY W PAKIECIE SĄ ZABIEGI ODMŁADZAJĄCE?

 

Silna grawitacja spowalnia bieg czasu. Z punktu widzenia odległych obserwatorów na horyzoncie czarnej dziury czas całkowicie się zatrzymuje. Naiwni sądzą, że zamieszkanie na orbicie tego kosmicznego potwora jest dobrym sposobem na wydłużenie sobie życia. Niestety, nie jest to prawda, bo to spowolnienie biegu czasu jest odczuwalne tylko dla tych, którzy pozostają na Ziemi. Chodzi o to, że dla Ciebie, jeśli zaparkujesz przy czarnej dziurze, sekundy, minuty, dni i lata mijają tak jak zwykle. Tyle, że wydarzenia na dalekiej Ziemi zaczynają biec w przyspieszonym tempie. Po powrocie z rocznego pobytu nad horyzontem czarnej dziury może się okazać, że na Ziemi upłynęły w tym czasie już setki, a nawet tysiące lat. 

 

,,Nocleg" na parkingu przy czarnej dziurze nie jest więc najlepszym sposobem na osiągnięcie nieśmiertelności, ale to na pewno dobra metoda na podróż w daleką przyszłość.

 

 

 

 

Źródło materiałów użytych w artykule (większa część treści i zdjęcie): "Gazeta Wyborcza: NAUKA dla każdego ekstra. Astronomia - praktyczny przewodnik na wakacje; 1/2016 lipiec"

Nie dla wrażliwych. Co się dzieje z ciałem człowieka podczas spalania. Słów kilka

$
0
0

inkwizycja_931i248923uoi23uirj23t8-746x2

 

 

Co pierwsze podczas spalania się naszych ciała zajmuje się ogniem, co topi, skwierczy, pęka, a co czernieje i anihiluje do grudki szarawego popiołu?Jak wygląda ,,przeciętny” proces spalania ludzkiego ciała, które nagle bądź celowo stanęło w ogniu? Trzeba było nie lada odwagi, mocnych żołądków, wytrwałości, zdrowego rozsądku i zachowanych dobrych intencji – jednak czemuś to musiało służyć - podczas ,,obserwacji” trawionego przez ogień ciała - miejmy nadzieję - niczemu winnej ludzkiej istoty. Bo chyba nawet najgorszemu wrogowi nikt nie życzyłby niewiarygodnie okrutnej męczarni, tortury rodem z technik stosowanych przez Hiszpańską Inkwizycję - tortury jaką jest spalenie żywcem.

 

Zajęcie językami ognia kruchego ludzkiego jestestwa, z punktu widzenia biochemii  to proces tudzież zbiór skomplikowanych reakcji biochemicznych zawartych w ramach wielu etapów. Jest to zjawisko połączone z procesami fizjologicznymi, zresztą tak zwykłe, jak każde inne, ale dla świadomego gatunku ludzkiego, psychicznie dobijające, pozostawiające często na świadkach tego typu zdarzeń i procesów smętny, naruszający bezpieczeństwo psychiczne osad.

 

Co istotne, ,,spalanie człowieka" najczęściej utożsamiane jest z drugą stroną ludzkiej natury, z demonami, diabłami, występkiem, plugastwem i najgorszym, bez wyjścia, piekłem, które zawsze ,,najlepiej” witają masy ognia topiące i trawiące ciało nieszczęśnika. Na szczęście w mocno opartym o naukę współczesnym świecie, istnieją specjaliści wyniki takich obserwacji skrzętnie notujący – wyniki, które, co normalne, kiedyś ktoś musiał zapisać jako pierwszy, które stały się swego rodzaju ,,Kanonem”, jeśli tak to można nazwać, dla anatomopatologów, antropologów i całej sekcji naukowo-technicznej medycyny sądowej. A wszystko po to, aby przysłużyć się społeczeństwu, wykorzystać swoje umiejętności i zadbać o sprawiedliwość i dobre imię życia ludzkiego w celu ustalenia przyczyny i czasu zgonu człowieka (jeśli nie jest on jasny), określić płeć, wiek, i pochodzenie etniczne denata… jeśli coś z niego zostało.

 

 

sdad.jpg

 

 

Przyjrzyjmy się więc procesowi ,,spalania” biologicznego jestestwa człowieka – kupy mięśni, tkanek i tłuszczu, opartych na rusztowaniu z wapnia, fosforu i innych pierwiastków. A wygląda to w ogólnym rozeznaniu mniej więcej następująco, co można przenieść do różnych przypadków ,,spalania” wynikłych z rozmaitych sytuacji:

 

Nawet drobny, szybko ugaszony pożar potrafi zabić. Ofiara umiera, dusząc się dymem, a na jej ciele  nie widać żadnych śladów obrażeń. Nieco dłuższe przebywanie w strefie pożaru powoduje złuszczenie skóry oraz obrzmienie oczu i języka. Mimo wyraźnego oszpecenia denata nadal można rozpoznać. Zwykle jednak ogień bywa znacznie bardziej brutalny:

 

 W pierwszej kolejności płomienie niszczą skórę czaszki, błyskawicznie spopielając włosy. W ciągu kilku sekund skóra twarzy pokrywa się pęcherzami, pęka, kurczy się i pali na wiór. Cienka warstewka, która decyduje o indywidualnym wyglądzie człowieka, znika, pozostawiając jedynie sczerniałą maskę opinającą policzki i szczękę. Zapomnijcie o tatuażach, bliznach, znamionach i znakach szczególnych – nie pozostaje po nich najmniejszy ślad.

 

 

 Następnie palą się mięśnie. A po nich kości. Najszybciej ogień trawi części ciała osłonięte tylko cienką warstewką lub całkowicie pozbawione tkanek miękkich: głowę, palce, dłonie i stopy. Głowa przeobraża się w czaszkę, a parę minut później ręce i nogi zmieniają się w suche, na wpół zmumifikowane walce mięśni i kości. W tym czasie wystawione na działanie wysokiej temperatury organy wewnętrzne i jelita nabrzmiewają wewnątrz klatki piersiowej i jamy brzusznej, skóra zaś kurczy się i pęka. W rezultacie zdarza się, że narządy wybuchają, wyskakując z brzucha niczym obcy. Również krew, ścinając się i kipiąc, przebija ścianki naczyń krwionośnych. Mniej więcej po godzinie pozostają same kości. Niestety zupełnie nie przypominają idealnych białych szkieletów, jakie znamy z pracowni anatomicznej. Naturalna barwa kości jest żółta jak masło. ,,Wyprażane” szalejącymi płomieniami brązowieją, by następnie stać się kolejno czarne, niebieskawo-szare, szare, białe i wreszcie... by obrócić się w popiół.

 

 

 Nawet najmocniejsze kości wykazują tendencję do odkształcania się i pękania, kiedy działanie płomieni pozbawi je osłony mięśni i skóry. Szczególnie łatwo ulega temu procesowi bezpośrednio wystawiona na działanie ognia czaszka. Gotujący się mózg wytwarza ciśnienie zdolne rozsadzić kruche, nadpalone kości. Ale nawet jeśli tak się nie stanie, pod wpływem wysokiej temperatury czaszka zazwyczaj szybko rozpada się na kawałki.

 

 

 Gdy ogień dokończy dzieła, kości, które nie zostaną do końca spopielone, nie mają już nic wspólnego z materią organiczną. Zostają zredukowane do soli mineralnych. (To właśnie owym solom mineralnym – z kości zwierząt – zawdzięcza porcelana kostna swą wyjątkową trwałość i delikatność). Ów proces redukcji kości do kruchego białego minerału fachowo nazywany jest kalcynacją. W bardzo krótkim czasie z ważącego osiemdziesiąt kilogramów ciała człowieka pozostaje kilka kilogramów wyprażonych kości i parę skrawków poczerniałych mięśni.

 

Na koniec niniejszym zaprezentowanego opisu skompresowanego procesu spalania się ciała człowieka – niszczenia całego biologicznego jestestwa, które go tworzy – i wszystkiego tego, co z tym jest wszakże związane, powinno się dodać co nieco o zębach, zbudowanych z najtrwalszej tkanki ciała:

 

Żeby nie było: po sztucznych zębach nie pozostaje żaden ślad! Jednak długo po tym, jak m.in. czyjeś biodra i kręgosłup przeobraziły się w kupkę popiołu, naturalne zęby zachowują się we względnie dobrym stanie. Co prawda spalone zęby stają się kruche i zazwyczaj tracą szkliwo. I jeśli, jak to się zwykle dzieje, kość, w której były osadzone, ulegnie spaleniu, leżą luzem w pogorzelisku. W przypadku masowych katastrof, jeżeli starannie i cierpliwie poszukać, nawet po najstraszliwszym pożarze udaje się zazwyczaj znaleźć ząb lub dwa.

 

Ciekawostką jest, że zęby wraz z fragmentami większości kości, pozostają nawet po profesjonalnym spopieleniu zwłok. Dlatego właśnie pracownicy krematoriów nie polegają wyłącznie na działaniu ognia – po wyjęciu spalonych szczątków z pieca przesypują je do specjalnego młynka rozdrabniającego fragmenty zębów i kości na proszek, który zmieści się w urnie.

 

Z prochu powstałeś... W proch się obrócisz... 

 

(Źródło materiałów / informacji użytych do artykułu: "Tajemnice wydarte zmarłym"; Craig Emily; Wyd. Znak litera nova; Kraków 2019)

Bonnie & Clyde, najsłynniejszy duet przestępczy w dziejach. Prawda a popkulturowa fikcja

$
0
0

bonnieclyde.jpg?w=584

 

Gdy wojna z przestępczością pod koniec lat trzydziestych XX wieku w USA, dobiegła końca, krytycy kwestionowali wszystkie jej aspekty: czy była potrzebna? Czy istniała naprawdę? Czy ,,przestępcy z prowincji" rzeczywiście stanowili aż takie zagrożenie dla narodu, jak twierdziło to FBI*? Wielu historyków uważało, że wojna z przestępczością była w istocie zabiegiem reklamowym, federalnym olbrzymem, który rozgniatała zbrodnicze insekty, sprytnym zagraniem J. Edgara Hoovera, który dostosowywał swoje ambicje do potrzeb prowadzonej, przez prezydenta Franklin Delano Roosvelta, polityki Nowego Ładu. Ten sposób rozumowania sugeruje, że wydarzenia z lat 1933 - 1936 były w USA swego rodzaju ,,wielką hucpą", która nie przyniosła żadnych konkretnych korzyści. 

 

Czy aby na pewno ,,wojna z przestępczością", o której mowa była prawdziwą wojną, czy w ogóle ów konflikt można by tak nazywać? Ograniczając rzecz tylko do tego, co w okresie od 1933 do 1936 roku w materii ,,wysypu" działalności rozmaitych ,,przedstawicieli" zorganizowanej przestępczości miało na amerykańskiej ziemi miejsce, faktycznie należałoby stwierdzić, że w pewnym sensie była to wojna, lecz wojna przez małe ,,w" - pojedynek, w którym Hoover nie chciał, aby ktokolwiek poza FBI ścigał ,,jego" złoczyńców z prowincji. Takich spraw FBI miał całą masę: od Johna Dillingera, przez Machine Gun Kelly'ego a skończywszy na Baby Face Nelsonie i bodaj najsłynniejszej parze kryminalistów w dziejach zorganizowanej metodycznej przestępczości w USA, jak i na świecie. A byli to Bonnie i Clyde, i to przy ich specyficznej historii, przez popkulturę przekłamanej, wręcz mocno podkoloryzowanej, warto zatrzymać się na dłużej, i opisać to jacy byli naprawdę. 

 

Żaden z przestępców Wielkiego Kryzysu nie tkwi w świadomości Ameryki mocniej niż Bonnie & Clyde - dzięki filmowi z 1967 roku (kinowe adaptacje duetu przedstawia w fizycznej formie prawa część powyższej fotografii; po lewej jej stronie zaś, znajduje się klasyczne ujęcie prawdziwej dwójki kochanków o tak znanej kryminalnej naturze), który przedstawiał Clyde'a jako seksualnie ambiwalentnego niedojrzałego mężczyznę, próbującego poradzić sobie z piękną, ognistą Bonnie. Choć zabawni, filmowi Bonnie i Clyde byli wymysłem scenarzysty, celuloidowym peanem sławiącym młodzieńczą rebelię i sprzeciw wobec władzy autorytarnej, wpisującym się w atmosferę lat sześćdziesiątych, Bohaterowie filmu, cóż, prawdę powiedziawszy mieli niewiele wspólnego ze swoimi rzeczywistymi odpowiednikami - leniwymi łazęgami, którzy zamordowali kilkanaście niewinnych osób podczas i pomiędzy napadami. 

 

bonnie-i-clyde-80-lat-po.jpg

 

 

Prawdziwi Clyde Barrow i Bonnie Parker nie byli ani rebeliantami, ani filozofami. Próżny i niepewny siebie Clyde, złodziej z Dallas, lubił się mizdrzyć; jeden z jego znajomych twierdził, że Clyde był często gwałcony w więzieniu i zrobiłby wszystko, byle tam nie wracać. Bonnie, znudzona kelnerka ze skłonnością do egzaltacji, po nieudanym małżeństwie widziała w Clydzie bilet, który umożliwi jej ucieczkę od nudnego życia. Działalność przestępcza stanowiła dla duetu rodzaj zabawy; widać to na zdjęciach, które robili sobie nawzajem, pozując z wielkimi pistoletami, grubymi cygarami, przy porządnych samochodach. W swoich czasach byli traktowani z pogardą. Ktoś nazwał ich kiedyś ,,parą złodziei samochodowych okradających podrzędne stacje benzynowe'' i miał rację, ponieważ ówcześni kasiarze weterani zgarniali 50 000 dolarów z jednego napadu na bank, podczas gdy największy łup Bonnie i Clyde'a wynosił zaledwie  3800 dolarów. Okradli znacznie więcej stacji benzynowych i sklepów niż banków. Clyde poznał Bonnie Parker któregoś styczniowego wieczoru 1930 roku, kiedy pojawił się w domu w zachodniej części Dallas, gdzie opiekowała się dzieckiem.Ta obdarzona temperamentem i skłonnościami do melodramatycznych zachowań dziewczyna od razu zbzikowała na punkcie Clyde'a i jego ,,przygód z prawem''.

 

 

Momentem, kiedy Bonnie na dobre dołączyła do Clyde'a, był sobotni wieczór 6 sierpnia 1932 roku, kiedy to wspólnik Clyde'a Raymond Hamilton wyprowadził Bonnie z domu jej matki do Clyde'a, przy którym pozostała do końca życia. Jako złodzieje, praktycznie rzecz biorąc podrzędni przestępcy, prowadzili oni raczej koczowniczy, niezharmonizowany tryb życia. Ich wędrówki nie miały celu ani planu. Po prostu jeździli od stanu do stanu, rabując tu stację benzynową, tam sklep, a czasami nawet bank, kiedy dotkliwie brakowało im gotówki. Opowieść o ich losach jest ciągiem oderwanych od siebie epizodów, bez żadnej linii przewodniej. Ale tak właśnie żyli, przemieszczając się po obszarze obejmującym Minesotę, Missisipi, Kolorado I Nowy Meksyk, rzadko zostając na dłużej w jednym miejscu. W przeciwieństwie do Johna Dillingera, czy Pretty Boy Floyda, Bonnie i Clyde nie starali się zapewnić sobie stałej bazy aż do ostatnich tygodni życia. Namiastką domu była dla nich opuszczona stodoła na przedmieściach Grand Prairie nieopodal Dallas. W miarę jak rosła ich zła sława, coraz częściej żyli w samochodzie pełnym broni, tablic rejestracyjnych i opakowań po jedzeniu. Przestali się kąpać i w ogóle przestrzegać nawet granicznych zasad higieny. Nosili brudne ubrania, cuchnęli. 

 

Bonnie i Clyde, faktycznie, mieli aspiracje aby być wielkimi, aby wiązać z większymi, rozsławionymi zbiorowościami gangsterów nadzieje na sukces w branży i drodze życia, jaką obrali. Ich zła sława w zasadzie obejmowała tylko Dallas, gdzie pojawiali się na pierwszych stronach gazet. Poza Teksasem byli praktycznie nieznani. Ich marzenia prysły wraz z ich tragiczną śmiercią, którą sami sobie zgotowali. Zginęli 23 maja 1934 roku w policyjnej zasadzce, podczas której zostali zastrzeleni. Bonnie, ważąca około 45-48 kg, mająca półtora metra wzrostu, trafiona została ponad pięćdziesięcioma kulami. Clyde’a, ważącego około 70kg, mierzącego 174 cm wzrostu, z którym kontrastowały jego dziecięcy rysy twarzy, dosięgło dwadzieścia siedem pocisków. W nadwoziu auta doliczono się stu siedmiu przestrzelin.

 

(Źródła informacji: https://pl.wikipedia...Bonnie_i_Clyde; "Wrogowie Publiczni", Burrough Bryan, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2009)

 

* Dla wprowadzenia ułatwienia, Biuro Śledcze Stanów Zjednoczonych, określiłem w artykule jako FBI, gdyż do formy tej Organizacji przekształciło się ono w 1935 roku.


Nuda - czym jest, czy istnieje? Anatomia zjawiska

$
0
0
KTÓŻ PRZEJMOWAŁBY SIĘ NUDĄ? Uważa się, że temat to błahy, bo tylko dzieci odczuwaj nudę. Jednak nuda to jedna z najpowszechniejszych ludzkich emocji, także jedno z najmniej poznanych zjawisk psychologiczno-biologicznych i choćby z tego powodu nie należy jej bagatelizować. Jest ona nieodłączną częścią naszej codzienności, czymś tak ważnym, ale i normalnym, że nie zdajemy sobie sprawy z jej istnienia, uważając ,,zwykłą nudę... za nudę". Prawda jest jednak inna; nuda może i jest zjawiskiem równie prostym i podstawowym, co bezrobocie albo złe warunki mieszkaniowe, należy ona m.in. do świata emocji, i jest to jeden z głównych problemów, jakie dotykają ludzkość.
 


Dołączona grafika

 

Co zwykle rozumie się pod pojęciem ,,nudy"? To powszechnie znane słowo ma dwa znaczenia. Pierwsza postać nudy wynika z przewidywalnych okoliczności, których trudno uniknąć. Przykładem tego są długie przemówienia, przeciągające się nabożeństwa oraz kolacje wigilijne. Ten rodzaj nudy wiąże się z długotrwałymi, przewidywalnymi i nieuniknionymi  ograniczeniami. Czas zdaje się spowalniać swój bieg do tego stopnia, że znudzony człowiek czuje się jak gdyby  wychodził poza granice tego, co doświadcza. Nuda ma również inne cechy. Powtarzające się w nieskończoność czynności prowadzą do tego, że człowieka ma ich serdecznie dosyć, aż ,,krzyczy, że się nudzi". Podobne uczucie nachodzi człowieka po przejedzeniu się słodyczami. Przesyt rodzi niesmak, a raczej odrazę: właśnie dlatego mówi się, że komuś jest od czegoś niedobrze lub coś wywołuje mdłości. Również nuda nęka ludzi dobrze odżywionych: tak jak przesyt nie przypada w udziale głodującym. Tym trudniej znieść nudę, im silniej wiąże się ona z czymś bezwartościowym. Z kolei nawet najnudniejsze zadanie da się znieść, jeśli prowadzi ono do czegoś dobrego. Zajęcia takie jak prasowanie i gotowanie są nieciekawe, lecz zyskują na atrakcyjności jeśli wykonuje się je dla swoich dzieci a nie tylko dla siebie, lub jeśli chce się po prostu to zrobić i koniec kropka. Co istotne, możliwość wyboru oraz uczestnictwa w najmniejszej nawet wspólnocie odpędza nudę. Nudne zajęcie nie stanie się nagle pasjonujące, lecz jeśli wykonujemy je z własnej woli (aby, przykładowo, przysłużyć się wspólnocie), to nie męczy ono nas tak bardzo. 
 
Pytanie o naturę nudy stanowi zaledwie wierzchołek potężnej góry lodowej. Problem nudy jest rozważany przez zaskakująco duży odsetek dziedzin nauk: biologii, socjologii, filozofii, neurobiologii, psychologii itp. Jeśli zaniedbamy zestawienia rozmaitych przejawów nudy albo wyróżnimy z nich tylko jeden, ryzykujemy, że jej subtelniejsze odcienie oraz jej dość wyjątkowe ,,dzieje" ujdą naszej uwadze. 
 
Istnieje ,,nuda zwyczajna" i zdaje się doświadczanie tego rodzaju zwyczajnej nudy odrzuca się na bok poniekąd dlatego, że uczucie to kojarzy się z fazą dzieciństwa. Ciekawe jest to, czy takowy ,,dziecięcy charakter nudy" nie doprowadził do powstania ,,drugiej" jej odmiany, określanej niekiedy mianem ,,skomplikowanej" bądź ,,egzystencjalnej". Nuda egzystencjalna to temat-rzeka. Poświęcono jej wiele tomów rozpraw naukowych, licznych debat i dociekań; ma ona liczny wachlarz odmian. Najpierw zacznijmy od znaczenia terminu ,,nuda egzystencjalna". Czym zatem ten specyficzny rodzaj nudy jest, i czy nie jest on czasami niepotrzebnym bytem pojęciowym? Jedyna w pełni wyczerpująca ów temat definicja brzmi następująco: nuda egzystencjalna wywołuje bezbrzeżne, wszechogarniające poczucie pustki, izolacji i wstrętu w połączeniu z całkowitym brakiem jakiegokolwiek zainteresowania i trudnością ze skupieniem się na zaistniałej sytuacji. Nuda egzystencjalna jawi się raczej jako koncepcja teoretyczna. Nie można uznać jej za emocję ani uczucie. To idea łącząca nudę, nudę przewlekłą, depresję, poczucie bezużyteczności, frustracji i nadmiaru, wstrętu, obojętności, apatii i ograniczenia. Ciekawe jest to, że nuda egzystencjalna ma swoją tradycję: począwszy od nudy zdesperowanego mnicha wątpiącego w łaskę boską, zwanej inaczej ,,acedią", przez renesansową acedię, która z umysłu i duszy przechodzi na ciało, jawiąc się jako ,,melancholia", a skończywszy na wersji współczesnej, gdy ,,nuda egzystencjalna" jawi się jako osobliwa kombinacja depresji i zwątpienia w to, że świat jest dobry. 
 

 

 

Dołączona grafika

 

Filozof David Londey twierdził, że być może nie da się odpowiedzieć na pytanie ,,czym jest nuda"; być może to zjawisko nie może być ,,zjawiskiem", że nuda po prostu nie istnieje. Według niego nie ma czegoś takiego jak nuda; uważał on, że nudę należy traktować jako termin odnoszący się do całej gamy emocji, takich jak frustracja, przesyt, depresja, obojętność, czy poczucie znalezienia się w pułapce. Kiedy zanika wyraźna granica między tymi emocjami, ludziom zdaje się, że nęka ich nieistniejące uczucie nudy. Wśród badaczy ,,uwikłanych" w pracę nad badaniem nudy istnieje rozbieżność w stworzeniu klarownej, konkretnej i jednoznacznej definicji takowego zjawiska. Jedna z definicji mówi, że ,,jest to emocja, która rodzi poczucie ograniczenia lub osaczenia ze względu na niedające się uniknąć i obrzydliwie przewidywalne warunki, efektem czego staje się poczucie wyizolowania od otoczenia i zwykłego rytmu czasu". Inne z kolei wyjaśnienie terminu sprowadza się do stwierdzenia, że ,,nuda to emocja społeczna przejawiająca się poczuciem niechęci wynikającej z chwilowo nieuniknionej i przewidywalnej sytuacji". Samo sformułowanie definicji nudy... nie rozwiązuje sprawy. Można roztrząsać jej naturę na polu biochemii i dostrzec, że nuda wynika z niedostatku neuroprzekaźnika wydzielanego w ludzkim mózgu, jakim jest dopamina. Mówiąc w skrócie, dopamina wyzwala w mózgu reakcje, które po pewnym czasie prowadzą do wystąpienia pozytywnych emocji. Obniżenie poziomu dopaminy znacznie utrudnia doznawanie tych emocji. Co ciekawe, udowodniono, że podatne na nudę osoby mają z natury zaniżony poziom tej substancji. Oznaczałoby to że potrzeba im więcej nowych doznań, aby stymulować pracę mózgu i tym samym zwiększać przepływ dopaminy.

 

 

Dołączona grafika

 

Co by nie było, zwykła nuda - jeśli tak można ją określić - odgrywa ważną rolę w życiu emocjonalnym człowieka. Całkiem możliwe jest, że nuda stanowi system wczesnego ostrzegania, zaprojektowany w celu ochrony przed sytuacjami niebezpiecznymi dla dobrostanu psychicznego jednostki. Takie sytuacje mogłyby stymulować wzburzenie, złość i depresję. Być może nuda wzrasta podczas powtarzalnych i przewidywalnych doświadczeń lub kiedy czujemy się osaczeni, po to właśnie, byśmy dla własnego dobra od nich uciekli. Skoro nudzą się ludzie, to czy zwierzęta też dotyka ta wstrętna, obezwładniająca ,,emocja"? Naturalnie, zwierzęta odczuwają prostą nudę - to czy mogłaby być również egzystencjalna, ciężko jest stwierdzić, gdyż nie wiemy czym jest i jak funkcjonuje u zwierząt świadomość. Istotne jest to, że większość posiadaczy zwierząt zauważa, że ich pupile czasem się nudzą. Wtedy więcej śpią, a jeśli nie pogrążają się we śnie, to dopraszają się, by się z nimi bawić lub wyprowadzać na spacery. Jeśli jedna te ich żądania nie zostaną spełnione, kładą się, niepocieszone, w domu lub ogrodzie bądź chodzą bez celu, oklapnięte i osowiałe. Najbardziej nuda doskwiera zwierzętom przetrzymywanym w niewoli; ze zwykłej nudy stan psychiczny tych zwierząt może przejść w ,,fazę patologiczną emocji".
 
 
Nuda - być może ,,choroba filozoficzna" ludzkości - nie powinna być traktowana jako emocja dziecinna, często jako oznaka lenistwa czy bezczynnego umysłu, albo, co gorsza, nie zawsze należy uznawać ją za postawę alarmująco poważną. Nuda to chyba normalna przydatna i niewiarygodnie powszechna część ludzkiego doświadczenia. To, że doskwiera wielu z nas, nie powinno stanowić żadnego powodu do wstydu. Nuda po prostu zasługuje na szacunek za - no cóż - nużące doświadczenie, jakim przecież jest. 

 

 
 
(Źródło: "Historia Nudy; Toohey Peter; Wyd. Bellona, Warszawa 2012", "Nuda. Anatomia zjawiska (2012) - film dokumentalny")

Noc w Muzeum... ooops! Miało być w Mauzoleum. Zmierz się z poltergeistem MacKenzie'go

$
0
0

Metody komunikacji współczesnego społeczeństwa bardzo różnią się od tych stosowanych jeszcze kilkadziesiąt lat temu, a wraz z ich ciągłym rozwojem, ewoluują również sposoby, w jakie ewoluują opowieści i przekazy ludowe. Oznacza to, że nie jest niczym niezwykłym, że pochodzenie opowieści o duchach zmienia się znacznie szybciej niż w przypadku tradycyjnego opowiadania, a to oznacza, że ​​nawiedzenia nie zawsze kończą się tak, jak mogło mieć to miejsce wcześniej.

 

                                  [attachment=8521:8721932149_37c383654d_b-1024x678.jpg]

                                  fot/domena publiczna

 

W refleksjach na temat „This House is Haunted” Guy Lyon Playfair (2007) zauważa, że ​​liczba przypadków poltergeistów wydaje się spadać. To powiedziawszy, Playfair prawdopodobnie nie myślał o tym, co by się stało, gdyby poltergeist miał konto i był obserwowany w mediach społecznościowych. Pomimo rzadkości przypadków poltergeistów istnieją takie podmioty, które z pewnością dominują w mediach społecznościowych w Wielkiej Brytanii, mają fanów ("wiesz kim jesteś") i po drodze łamią kilka klasycznych „zasad”.

 

Na przykład Czarny Mnich z Pontefract przekształcił się z istoty, która terroryzowała rodzinę w latach '70 a następnie zniknęła, w sztuczkę turystyczną, która wydaje się występować na żądanie kilka razy w tygodniu dla uczestników grup poszukujących duchów.

Ale ze wszystkich poltergeistów z Wielkiej Brytanii obecnych w Internecie, ten, który podobno terroryzuje odwiedzających Greyfriars Kirkyard w Edynburgu, jest najbardziej obeznany w mediach społecznościowych, a przynajmniej tak się wydaje.

 

Popularność poltergeista Mackenzie'go można częściowo przypisać twitterowemu kontu wycieczkowemu (przemilczę nazwę), które prowadzi spacery z duchami w Edynburgu. Ich tweety prezentują światu stale rosnącą kolekcję zdjęć posiniaczonego, wzburzonego i zakrwawionego ludzkiego ciała.

 

Mówi się, że rany są dziełem sił nadprzyrodzonych, które obudziły się w 1998 roku, gdy szukający schronienia bezdomny mężczyzna włamał się do grobowca Sir George'a MacKenzie w Greyfriars Kirkyard. Każdy, kto choć trochę zna sprawę z tego nawiedzenia, będzie wiedział, że podobno mężczyzna wpadł przez podłogę do tajnej komory grobowej, wypuszczając z ciemności coś złowrogiego.

Reszta - jak mówią - to historia.

 

Z pewnością nawiedzenie Greyfriars Kirkyard przez MacKenzie poltergeist jest niesławne ze względu na swoje historyczne powiązania z więzieniem Covenanters’ prison, które znajduje się około siedemdziesięciu stóp od samego grobu MacKenziego.

 

Po buncie przeciwko Karolowi II przez Przymierze szkockich protestantów w 1600 roku MacKenzie (który był adwokatem króla) otrzymał zadanie dawania przykładu tym, którzy sprzeciwili się koronie za to, co uważali za prześladowania religijne. Zostali uwięzieni w przerażających warunkach na obszarze, który jest teraz częścią samego Kirkyard, i tam spotkał ich straszliwy koniec życia.

 

Każdego roku ludzie odwiedzają Greyfriars, aby wziąć udział w jednej z wielu wycieczek z duchami i zobaczyć, czy zostaną zaatakowani przez nie lub będą świadkami nadprzyrodzonej aktywności w więzieniu Przymierza lub wokół Czarnego Mauzoleum. Jeśli są jednymi z tych szczęśliwców (a szanse wydają się przemawiać na ich korzyść), zdjęcie ich pozbawionego twarzy, ale rannego ciała zostanie wysłane na Twittera, aby wszyscy mogli go zobaczyć.

Jednak pod powierzchnią tego trwającego dekadę aktywnego nawiedzenia jest więcej pytań niż odpowiedzi.

 

BUDZENIE DUCHA

 

Próba ustalenia pochodzenia poltergeista MacKenzie'go jest trudniejsza niż można by się spodziewać. Na przykład niektóre z najwcześniejszych relacji prasowych o nawiedzeniu w Kirkyard nie wspominają o włamaniu z 1998 roku.

 

W rzeczywistości pierwsza wzmianka w mediach o nawiedzeniu pochodzi z 1999 roku i stwierdza, że ​​badacze zjawisk paranormalnych wierzyli, że duch MacKenzie jest prawdopodobnie dręczony, ponieważ został pochowany „tuż obok starego więzienia Covenanters” (Duffy, 2001).

To raczej inna historia niż ta, którą opowiadają dziś przewodnicy wycieczek. W swojej książce o MacKenzie Poltergeist, zatytułowanej „The Ghost That Haunted Itself”, założyciel City of the Dead, Jan Andrew-Henderson (2001), przedstawia niemal fikcyjnie brzmiącą relację z rzekomego włamania w 1998 roku. Polega ona na tym, że niewinny przechodzień wyprowadza psa, który wkrótce ucieka w przerażeniu, gdy bezdomny "Tomb Rider" wyskakuje z grobowca z wrzaskiem.

 

Inni przewodnicy mają swoje własne wersje tej opowieści. Na przykład podczas wywiadu w odcinku podcastu MonsterTalk z 2018 r. Fred Fogarty (od ponad dekady przewodnik wycieczek po Kirkyard) mówi współgospodarzom Blake’owi Smithowi i dr Karen Stollznow, że tamtejszy ogrodnik przeprowadził swoje śledztwo.

Fogarty opisuje, w jaki sposób dozorca imieniem Graham został zmuszony do zbadania „głośnego odgłosu trzaskania dochodzącego z legendarnego grobowca George'a Bloody MacKenzie”, a w wywiadzie twierdzi, że tenże ogrodnik spotkał samego Grahama (Smith & Stollznow, 2018).

 

                                               [attachment=8522:19398083511_4316afd193_k-1024x686.jpg]

                                               fot/Loren Kerns

 

To właśnie ten odcinek MonsterTalk zainspirował wielu do zbadania historii stojącej za MacKenzie Poltergeist. Mieszkająca w Edynburgu Sandra Brindley również współpracowała przy badaniach nad historią pochodzenia i odkryła, że ​​chociaż kościół w Greyfriars znajduje się pod opieką Kościoła Szkocji, sam Kirkyard jest utrzymywany przez radę Edynburga.

 

Brindley był w stanie ustalić, że rada Edynburga nigdy nie zatrudniała nikogo do pracy w Kirkyard na noc i że żaden dozorca pracujący w Kirkyard nie byłby tam w nocy, ponieważ tego rodzaju prace są zwykle wykonywane w ciągu dnia.

 

To nie jedyna niespójność z historią pochodzenia tego poltergeista. W „The Ghost That Haunts Itself” Andrew-Henderson (2001) twierdzi, że poltergeist po raz pierwszy ujawnił swoją obecność w 1999 roku, kiedy kobieta zaglądająca do grobowca została powalona podmuchem lodowatego powietrza na twarz.

 

Relacje prasowe o upiornych wydarzeniach sugerują inną dziwną historię, a jeden artykuł twierdzi, że „prawie 100 incydentów w ciągu ostatnich 50 lat… wskazuje na obecność MacKenziego” (Daily Record, 1999).

 

Nowe nawiedzenie wywołane rzekomym włamaniem, czy coś, co działa już od dziesięcioleci? To zależy, kogo zapytać, bo znalezienie zapisu o włamaniu do grobowca w 1998 roku jest trudne. Wydaje się dziwne, że taka rzecz nie zostałaby zgłoszona i nie została gdzieś odnotowana, kiedy zaledwie trzy lata później dwóch nastoletnich chłopców wywołało skandal i trafiło na międzynarodowe nagłówki gazet, robiąc dokładnie to samo.

 

W 2003 roku Sonny Devlin miał zaledwie 17, a jego przyjaciel miał 15 lat, kiedy włamali się do grobowca George'a MacKenziego i użyli scyzoryka, by odciąć głowę zwłokom MacKenziego.

 

Inny nastolatek, który był obecny podczas tego zdarzenia, zeznał w sądzie jako świadek, że para jego kolegów wykorzystała następnie odciętą głowę jako kukiełkę, wkładając rękę w szyję, oraz rzucała nią jak piłką. Zostali oni jako pierwsi od 100 lat postawieni przed sądem za „naruszenie grobu” – starego prawa dotyczącego grabieży grobów.Prawnie groziło im pozbawienie wolności, ale zamiast tego zostali zwolnieni na okres próbny.

 

Całego skandalu, który towarzyszył incydentowi z 2003 roku, nie było w przypadku rzekomego incydentu w 1998 roku. To, wraz z brakiem dostępnych dowodów, wydaje się sugerować, że to zdarzenie prawdopodobnie w ogóle się nie wydarzyło. A jeśli tak, to tylko zeznania naocznych świadków, na których można polegać, nie są wystarczająco dokładne.

 

DUCH HISTORII

 

Historie o duchach tradycyjnie mają u podstaw lekcje moralności, a duchy zawsze były przydatne dla społeczeństw, które nawiedzają. Karzą ludzi zza grobu, rozgrzeszają niesłusznie oskarżonych, wskazują na ukryty rodzinny skarb, ostrzegają żywych przed nadchodzącą zagładą… ale duch George'a MacKenziego to tylko grająca na katarynce małpka, której rączka jest na co dzień kręcona przez przewodników wycieczek.

 

                                                      [attachment=8523:doomed-scrooge.jpg]

                                                      fot/domena publiczna. Duch Jacob'a Marley'a odwiedzający Scrooge'a z ostrzeżeniem.

 

Historia ducha George'a MacKenzie była opowieścią o duchu zaniepokojonym tym, co zrobił w swoim życiu. Mężczyzna pochowany tak blisko miejsca, w którym uwięził tych, którzy byli maltretowani i zabici, że jego dusza w ogóle nie jest w stanie spocząć w spokoju.

 

To ostrzeżenie dla nas wszystkich, że nasze złe postępowanie w końcu nas wszystkich dopadnie. Teraz jest to opowieść o czymś niemal nieludzkim, wyrwanym ze snu przez człowieka często określanego mianem „włóczęgi”. Nie mówi się nam o tym, co społeczeństwo wyrządziło krzywdę człowiekowi, który szukał schronienia we wszystkich takich miejscach, ale o tym, co rzekomo zrobił biednemu staremu George'owi MacKenzie.

 

KTO PIERWSZY, TEN LEPSZY

 

Kiedy nawiedzenie staje się sensacją, musi nadal dostarczać angażujące treści. Oznacza to, że to, co wcześniej było zgrabnie opakowaną historią, można byłoby opowiedzieć nowym widzom. Staje się więc rozległym gobelinem, który jest tkany na naszych oczach i musi być ciągle wymyślany na nowo i dodawany.

 

Utrzymanie historii w oczach opinii publicznej wymaga dzielenia się nowymi wydarzeniami, co oznacza, że ​​ci, którzy promują jakiekolwiek nawiedzenie, są prawdopodobnie podatni na postrzeganie nawet najbardziej nieciekawych wydarzeń jako mających znaczenie. Nawiedzenie staje się rodzajem samospełniającej się przepowiedni z każdym odwiedzającym, każdym płacącym klientem na wycieczce duchów, przyczyniając się do narracji o nawiedzeniu MacKenzie Poltergeist, ponieważ „poczuli trochę zimno”, a czuli trochę zimna, ponieważ powiedział im przewodnik, że tak czuć się mogą.

 

Moc, jaką mają narratorzy oprowadzający "spacery duchów", nie powinna być ignorowana, jeśli chodzi o badanie tego, co naprawdę się dzieje gdy ludzie wydają się być atakowani przez poltergeista Mackenzie'go.

 

Nie jest nierozsądne zasugerowanie, że mówienie odwiedzającym Kirkyard o tym, co stało się z innymi ludźmi i czego powinni się spodziewać, prawdopodobnie sprawi, że spodziewają się, że coś właśnie im się stanie. Może to nawet wpłynąć na sposób, w jaki interpretują zwyczajne zdarzenia, których nie uznaliby za paranormalne w żadnej innej sytuacji lub miejscu.

 

 

 

Fred Fogarty nie jest jednak tak przekonany do takich twierdzeń. Podczas wywiadu z MonsterTalk wyjaśnił dr Stollznowowi, że strona internetowa firmy turystycznej, literatura, a nawet scenariusz rozpoczęcia trasy zawierają ostrzeżenie o tym, jakiego rodzaju rzeczy mogą doświadczyć klienci, niezależnie od tego, w co osobiście wierzą. i że "wycieczki mogą powodować prawdziwy stres psychiczny".

Chwilę później Fogarty wycofuje się, mówiąc „można powiedzieć, że to psychosomatyczne, cóż, to możliwe, ale to nie ja to sugeruję, to nie moc sugestii, w każdym razie nie ode mnie. W naszej literaturze z tras turystycznych nie ma nic, co zachęcałoby do czegoś takiego”.

 

To, że literatura i scenariusz zwiedzania zawierają coś opisanego jako ostrzeżenie, daje pewne powody do niepokoju, głównie dlatego, że nie wiadomo, jak otwarci na sugestie będą klienci biorący udział w wycieczce. Badania wykazały, że ludzie z wcześniej istniejącymi przekonaniami paranormalnymi wydają się być „bardziej podatni na sugestię niż Niewierzący” (Wiseman i in., 2003).

Wiem, że niektórzy powiedzieliby, że nie warto badać pochodzenia opowieści o duchach, takich jak ta o poltergeiście MacKenzie'go, ale myślę, że zasługuje na przyjrzenie się temu, gdyż ci, którzy je promują, twierdzą, że ludzie są regularnie ranni.

To właśnie zamienia historię o duchach w aktywną sprawę, a aktywne sprawy powinny być badane.

 

Tak więc można uczciwie powiedzieć, że zmarli nie mogą spoczywać w spokoju w Greyfriars Kirkyard, prawie na pewno jest to spowodowane ludźmi, którzy przychodzą tu, bo chcą być podrapani przez niewidzialne ręce i tymi, którzy snują długie opowieści o widmach, a nie z powodu czegoś o nadprzyrodzonym pochodzeniu .

 

Autor: Staniq

 

Kopiowanie tylko po uprzednim pozwoleniu.

Żywy krzew w kształcie psa.

$
0
0
Gdyby mnie zapytano o nazwanie mojego ulubionego zwierzęcia ze świata rzeczywistego, mogłoby mi zająć kilka żyć, aby rozważyć mnóstwo różnych gatunków, które zamieszkują tę żyzną planetę. Gdyby mnie zapytano o nazwanie mojego ulubionego stworzenia z legendy, mogłoby mi zająć podobną ilość czasu, aby przeszukać najdalsze zakątki ludzkiej wyobraźni w poszukiwaniu najbardziej egzotycznych przykładów, chociaż przyznam, że rzadki i ulotny jednorożec może ostatecznie zdobyć to wyróżnienie. Jednak, gdyby mnie zapytano o nazwanie mojego ulubionego kryptozoologicznego stworzenia literackiego, mógłbym to zrobić natychmiast - żywy krzew w kształcie psa.
 
                                                   [attachment=8944:Hound of the Hedges, Tim Morris.jpg]
                                                    ilustracja -Tim Morris
 
Gdzie można spotkać psa jak z marzeń, którego piękne zielone futro składa się z obfitej, słodko pachnącej trawy, którego ostre zęby to kolce róży, którego zakrzywione pazury to drapiące ciernie, którego zielonożółta krew to mocna mieszanka chlorofilu, a długi pióropuszowy ogon to elegancko spleciony warkocz z liści paproci?
Tylko w cyrku oczywiście, ale nie w zwykłym cyrku - chodzi o nic innego jak o Cyrk Doktora Lao, naprawdę dziwaczną, ale niezwykłą powieść po raz pierwszy opublikowaną w 1935 roku, stworzoną przez wyjątkową wyobraźnię pisarza fantasy Charlesa G. Finneya.
 
                                                   [attachment=8945:Circus of Dr Lao, The, 1.jpg]
                                                   The Circus of Dr Lao / Charles G. Finney
 
 
Tam, wśród różnorodnych atrakcji i dziwadeł, takich jak wilkołak, satyr, jednorożec, gorgona Meduza, wąż morski, sfinks, jajo różygotu gotowe do wyklucia, syrena, chimera i złoty osioł, znajduje się to unikalne i nieuchwytne psie stworzenie, będące krzyżówką zwierzęcia i królestwa roślinnego.
 
Jednak gdzie i w jaki sposób taki fitozoologiczny cud ewoluował? Na te i inne istotne pytania, jak zawsze w swoim elokwentnym i pouczającym stylu, odpowiedział tajemniczy chiński konferansjer cyrku, sam Doktor Lao:
 
"Najprawdopodobniej najdziwniejszym ze wszystkich zwierząt w tej menażerii, a z pewnością jednym, którego żaden z Was nie powinien przegapić, jest ten najbardziej wyjątkowy ze wszystkich stworzeń - pies krzew. Wyewoluował wśród żywopłotów i trawników północnych Chin.
Ten zwierzak jest żywym, oddychającym symbolem zieleni, płodnego, wiecznie trwającego życia roślinnego, stanu przejściowego między rośliną a zwierzęciem.
Najwięksi naukowcy na świecie badali tego psa i nie są w stanie zdecydować, czy należy do królestwa zwierząt czy roślin. Wasze przypuszczenia, drogie panie i panowie, są równie dobre, jak przypuszczenia kolejnej osoby. Gdy przyjrzycie się, zauważycie, że mimo że ma formę zwykłego psa, jego różne części ciała przypominają rośliny. Jego zęby, na przykład, to sztywne, grube kolce; ogon to spleciony warkocz z paproci; futro to trawa; pazury to ciernie; a krew to chlorofil.
Bez wątpienia jest to najdziwniejsze stworzenie pod niebiańskim baldachimem. Karmimy go owocami jarzębiny i zielonymi orzechami. Czasami, chociaż rzadko, zjada również persymony. Pozwólcie, że doradzę wam, drodzy państwo, abyście zobaczyli psa z zarośli, nawet jeśli zrezygnujecie ze spotkania syreny czy wilkołaka. Ten pies jest wyjątkowy."
 
                                   [attachment=8946:Hound of the Hedges, brighter, William Lucius Appaloosius Steinmayer.jpg]
                                   Pies z zarośli - wyśmienita akwarela autorstwa Williama Luciusa Appaloosiusa Steinmayera.
 
Przed kolejną publicznością dr Lao rozwinął dalej temat pochodzenia tego zdumiewającego stworzenia i jego wyjątkowych cech:
 
"Stanowiąc uosobienie zapachu trawników, traw i gęstych żywopłotów, ten olbrzymi pies stoi samotnie w tajemniczym leksykonie życia. Większość innych osobliwości tego cyrku, niestety, obciążona jest nutką zła lub histerii. Ale nie ten wspaniały pies.
 
Jest słodki jak siano świeżo skoszone, z jeszcze nieuszczkniętymi w nim kwiatami koniczyny. Jest promienny jak poranne, rosiste ranki, które tak uwielbiają jego macierzyste trawy. Jest wspaniałym stworzeniem, jeśli można je tak nazwać. Należy jednak zaznaczyć, że męski przymiotnik odnoszący się do niego jest bardzo swobodny; w rzeczywistości ten pies ma płeć tylko w takim samym stopniu, jak lilia wodna.
Jest jedyny w swoim rodzaju na całym świecie; bez partnera i bez ojca; bez matki i bez potomstwa. Ten pies jest mniej męski niż chrzan, mniej żeński niż kapusta, mniej cielesny niż lilia tygrysia i ma tyle samo pożądania co krzak różany."
 
"Znaleźliśmy go w północnych Chinach, przy kanałach, gdzie rozwijały się pola ryżowe i gdzie rosły trawy i karłowate żywopłoty. Przez długi, długi czas ta ziemia była tylko suchym pyłem, na którym nie rosła ani jedna zielona rzecz. Następnie skonstruowano kanały, które dostarczyły wodę, a na tej suchej skórze zaczęły rosnąć piękne, zielone rośliny.
 
To, co wydawało się martwe, ożyło. To, co wydawało się jałowe, zabłysło płodnością. I jako symbol i ucieleśnienie tej bujnej płodności, trawy, chwasty, kwiaty, żywopłoty i krzewy oddały z siebie trochę i stworzyły tego psa, prawdziwe, niezrównane osiągnięcie w annałach ogrodnictwa."
 
"Po raz pierwszy zobaczyliśmy go o zmierzchu bawiącego się w pobliżu żywopłotów, skaczącego, szalejącego, gryzącego owoce z żywopłotu, kopiącego małe dziury w ziemi i wsypującego do nich uciekające nasiona. Zaniepokojony naszą obecnością, szalał wokół w wielkich, rozpędzonych kręgach, przelatując przez trawy i znikając za żywopłotami tak szybko, że oko ledwo go mogło śledzić. Jego piękna zieleń nas oczarowała. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy na świecie tak wspaniałego psa."
 
                                                [attachment=8947:Hound of the Hedges, Boris Artzybasheff, green.jpg]
                                                 Pochwycenie kryptydy/Boris Artzybasheff (1899-1965)
 
W pełni świadomi, że takie cudowne stworzenie stanowiłoby nieodpartą atrakcję w ich cyrku, dr Lao i jego towarzysze nie wahali się ani chwili, aby zdecydować o losie żywego krzewu:
 
"Więc go złapaliśmy. Spojrzał na nas swoimi dziwnymi oczami - oczami, które przypominały zielone, niedojrzałe strąki. Był całkowicie łagodny. Jego ogon z paproci lekko machał, uderzając po bokach tułowia zielonej trawy. Z jego dyszącego pyska kapała chlorofilowa ślina. Wokół jego szyi zwinął się cienki wąż z trawy, a jego listopadne uszy ukrywały zielone koniki polne i małe, czarne świerszcze."
 
"W naszych sieciach stał tam, przyglądając się nam. I o!, to pierwsze bliskie spojrzenie na jego wielką, zieloną, wspaniałą głowę!
Stał w trawach, po szyję zanurzony wśród świeżych, zielonych traw; to jego rodzicielskie trawy, te, które tak kochał.
Ich smukłe, zielone palce głaskały go i starły się go chronić przed nami. Pragnęły swoją zielenią wchłonąć jego zieleń, ukryć go, chronić; swego syna.
 
Mówię wam, nic na świecie nigdy mnie tak nie poruszyło, jak pierwsze spojrzenie na żywy krzew w kształcie psa, a ja czciłem i badałem zwierzęta przez ponad sto lat."
 
Powiedziałem: „Oto arcydzieło całego życia, tutaj, w tym wspaniałym żywym ciele, które nie jest rośliną ani zwierzęciem, ale doskonałą równowagą obu. Oto masa żywych komórek tak kompletna sama w sobie, że nawet nie wymaga żadnego wyjścia dla rozmnażania się, zadowolona, że mimo tego, że rozmnożyłaby swoją formę tysiąckrotnie, nigdy przez to, ani przez ewolucyjne zmiany tysiąca pokoleń nie poprawiłaby swojej własnej zwycięskiej kompletności."
 
"Najnieskazitelniejsze było jego poczęcie wśród skromnych chwastów i traw. Wszystko je depta, pożera, orze i niszczy. Ale one trwają, są piękne, zachowują swoją delikatność i nie żywią żadnej urazy. A jednak, kiedyś przyszedł do nich wielki gniew, czysty gniew, nigdy do końca niewytłumaczalny; w nim był bunt i inne rzeczy obce trawom; i z tego dziwnego namiętnego uczucia roślin powstał i narodził się żywy krzew w kształcie psa."
 
                                         [attachment=8948:Le Cirque du Dr Lao, Philippe Caza (1).jpg]
                                         Przygotowana okładka dla "Le Cirque du Dr Lao" autorstwa Philippe'a Caza (żywy krzew znajduje się                                               bezpośrednio poniżej pyska jednorożca).
 
Głębiej zastanawiając się nad wyjątkowym sposobem, w jaki to zielone psie istnienie zostało wygenerowane, Dr Lao doszedł do równie niezwykłego wniosku:
 
"I zastanawiałem się... również... ponieważ zawsze byłem przekonany, że piękno jest modyfikacją płci. Życie śpiewa pieśń płci. Płciowość to krzyk życia. Godzenie się i rozród to taniec życia. Rozmnażać się, rozmnażać, rozmnażać. Wypełniać i napełniać łona świata. Tumescencja i ejakulacja. Rzucać zarodki, nasiona, jaja i pąki. Ożywienie i narodziny. Bezpłodność i śmierć. Tak, tak myślałem, że takie jest życie, a takie jest środowisko, w którym życie dąży do stworzenia doskonałego żywego stworzenia."
 
"A tu mamy tego psa, wynik żadnego procesu prób i błędów, pozbawionego żądzy, nieograniczonego dziedzicznymi lękami i instynktami. I zastanawiałem się, czy w tym zielonym, trawiastym psie nie tkwi apogeum tego, czego życie kiedykolwiek mogło obiecać. Bo oto są piękno, delikatność i wdzięk; tylko brakuje zaciekłości, seksu i podstępu. I zastanawiałem się: 'Czy to nie jest zapowiedź celu życia?"
 
Dr Lao sięgnął do klatki i pogłaskał psa po głowie. Bestia szeleściła jak szept wiatru w liściach platanu.
A jaki wpływ miało to artystyczne, liryczne przemyślenie Dr. Lao na publiczność, dotyczące tego prawdziwie zdumiewającego psa z żywopłotów?
 
"O czym do licha on [ona] mówi?" zapytał Pierwszy Inspektor Kwarantanny.
"Nie mam zielonego pojęcia" odpowiedział Drugi Inspektor Kwarantanny. "Chodźmy zobaczyć syrenę. Ten cholerny pies wygląda na fejk jakoś."
Jest w tym coś pouczającego dla kryptozoologii! Oczywiście, mówią, że piękno leży w oku obserwatora - ale nawet wtedy oko musi być najpierw otwarte, podobnie jak umysł.
 
CU SITH - ZIELONY WRÓŻKOWY PIES SZKOCKICH GÓR
 
Co ciekawe, zielone futro psów nie jest całkowicie ograniczone do cyrku Dr. Lao. Rzeczywiście, ich futro może nie być pochodzenia roślinnego, ale w mitologii szkockich gór istnieje bardzo duży, celtycki pies wróżów o wyraźnie zielonym futrze, znany jako cu sith.
 
                                                            [attachment=8949:Cu Sith.jpg]
                                                             przykładowy cu sith/blogs.warwick.co.uk
 
Ponadto, istnieją nawet twierdzenia, że w tamtej okolicy istnieje pies o zielonym futrze. W tradycyjnym folklorze i legendach Szkockich Gór, cu sith to magiczny pies wielkości jednorocznego byka, wyróżniający się spośród innych psów swoim włochatym, ciemnozielonym futrem. Inne charakterystyczne cechy to ogromne łapy i długi ogon, który zwykle jest skręcony w ciasną spiralkę lub splatany na grzbiecie.
 
W odróżnieniu od większości nadprzyrodzonych psowatych, gdy cu sith biegnie po śniegu lub błocie, faktycznie zostawia za sobą odciski łap, tak szerokie jak odciski człowieka, ale porusza się całkowicie bezgłośnie - z wyjątkiem swojego potrójnego szczekania, które może być słyszalne nawet daleko na morzu, przez marynarzy na ich statkach.
 
Podczas gdy cu sith jest jedynie mityczny, niezwykle podobne stworzenie zostało zgłoszone w nowszych czasach przez kilku świadków w Banffshire, którzy zwrócili uwagę nie tylko na jego zielone futro, ale także na nieproporcjonalnie małą głowę - a w niektórych przypadkach nawet na jej zaskakujący brak!
 
Według "Ghost Hunter's Road Book" Johna Harriesa, jeśli podążysz trasą A939 z Grantown-on-Spey i będziesz jechać wzdłuż B9008, mijając Las Glenlivet, dotrzesz do ulubionego miejsca tego psa o rozmiarze małego kucyka w zielonym futrze. Niemniej jednak, ci którzy pragną poznać tego psa bliżej, powinni to robić ostrożnie - pamiętając, że sam widok zielonego psa z Banffshire miałby oznaczać bliską śmierć, niszczycielskie burze i inne nieszczęścia.
 
Najciekawszym szczegółem dotyczącym tego złowrogiego stworzenia jest to, że gdy zostaje zauważone, wydaje się być zupełnie nieświadome obserwatorów, nigdy nie wchodzi z nimi w żadną interakcję (w przeciwieństwie do wielu przypadków z udziałem widmowych czarnych i białych psów), po prostu biegnie przed nimi, jakby był trójwymiarowym projektem filmowym. Pomimo że widok tego stworzenia rzekomo przynosi zgubę, nigdy nie wyrządza fizycznej szkody nikomu.
 
                                           [attachment=8950:Banffshire green ghost dog.jpg]
                                           Czy pies z Banffshire tak wygląda?.../grafika domena publiczna.
 
Ale co mają wspólnego zielone nadprzyrodzone psy z Szkockich Gór (widmowe) i trawiaste futro psa dr Lao (w szczególności) z najnowszym zoologicznym odkryciem, o którym krótko wspomniałem na samym początku tego artykułu? Okazuje się, że mają ze sobą dość wiele wspólnego.
 
Co może zrobić alga?
 
Jak to często bywa, podczas przeglądania Internetu kilka dni temu w poszukiwaniu czegoś zupełnie innego, Muza Przypadkowości (a może Anioł Bibliotekowy?) zwróciła moją uwagę na fascynujący raport autorstwa Brandona Keima, opublikowany przez Wired Science 4 kwietnia 2011 roku. Raport ten podsumowywał zadziwiające odkrycia zespołu kanadyjskich biologów, zawarte w opublikowanym artykule:
KERNEY, Ryan; KIM, Eunsoo; HANGARTER, Roger P.; HEISS, Aaron A.; BISHOP, Cory D.; & HALL, Brian K. (2011). Wnikanie wewnętrzne zielonych alg w organizmie płaza ogoniastego. Proceedings of the National Academy of Sciences, vol 108 (nr 14; 5 kwietnia).
 
                                      [attachment=8951:Spotted Salamander, Scott Camazine-Wikipedia.jpg]
                                      wspomniany w artykule płaz ogoniasty.../grafika - domena publiczna
 
Już w XIX wieku badacze wiedzieli, że jaja plamistych salamandr wschodniej Ameryki Północnej (Ambystoma maculatum) zawierają pewien gatunek jednokomórkowej zielonej algi, Oophila amblystomatis (tzw. alga salamandry), i później okazało się, że jest to prawdziwe partnerstwo symbiotyczne.
 
Jaja salamandry zapewniają środowisko bogate w azot, w którym algi rosną bardzo efektywnie, a algi utleniają embrion salamandry wewnątrz każdego jaja (algi uwalniają tlen jako produkt fotosyntezy, napędzanej dwutlenkiem węgla wyprodukowanym przez embrion), co zapobiega deformacjom embrionu.
 
Jednak najnowsze badania odkryły, że więź między salamandrą a algą jest jeszcze bardziej bliska. Kiedy kanadyjski zespół badał algi w jajach salamandry, korzystając z technik autofluorescencji chlorofilu i amplifikacji algalnego 18S rDNA, stwierdzono, że algi nie są tylko wewnątrz jaj, ale faktycznie znajdują się w komórkach samych embrionów - wnikają do komórek w bardzo wczesnym stadium rozwoju embrionów i szerzą się po ich ciałach, największe stężenie utrzymując w przewodzie pokarmowym. Cel i korzyści tak bliskiego i wczesnego związku z algami w przypadku tego konkretnego płaza są obecnie nieznane.
 
Oczywiście, to nie dorównuje niewątpliwie roślinnemu, choć całkowicie fikcyjnemu, psu  Dr. Lao, ale ta endosymbiotyczna więź między salamandrą a algą jest bardziej kompletna niż jakiekolwiek wcześniejsze związki zwierzęta-roślina odkryte u kręgowców, co prowadzi do pozornie nieprawdopodobnego, ale wyraźnie wzajemnie korzystnego sojuszu między dwoma z najważniejszych biologicznych królestw na naszej planecie.
 
                                          [attachment=8952:Circus of Dr Lao, The, 2.jpg]
                                          przykład innej okładki do książki - The Circus of Dr Lao
 
Autor: Staniq
Na podstawie materiałów dostępnych w internecie.

Ocena dowodów na Percepcję Pozazmysłową (ESP) - Badania dotyczące ESP w snach i technice Ganzfeld.

$
0
0
Percepcja Pozazmysłowa (ESP) to termin, który po raz pierwszy został wprowadzony przez Josepha Banksa Rhine'a w 1934 roku na Uniwersytecie Duke'a w Karolinie Północnej. Termin ten służył do opisania zdolności pozyskiwania informacji bez użycia standardowych ludzkich zmysłów. Trzy główne kategorie ESP można sklasyfikować jako: telepatię (zdolność pozyskiwania informacji od innej osoby), jasnowidzenie (zdolność pozyskiwania informacji o odległym zdarzeniu lub obiekcie) oraz prekognicję (zdolność pozyskiwania informacji o przyszłych wydarzeniach).
 
  [attachment=8960:p902.png]
  fot/domena publiczna
 
Chociaż ESP jest kontrowersyjne i budzi wiele kontrowersji, prace przeprowadzone przez Rhine'a i jego żonę Louisę przyczyniły się do przeniesienia badań dotyczących ESP z ciemnych seansów spirytystycznych z XIX wieku do naukowego środowiska laboratoriów uniwersyteckich.
Ten zwrot w badaniach ESP spowodował, że badania są prowadzone w bardziej naukowy sposób, gdzie każde twierdzenie lub teoria muszą być zaakceptowane i uznane przez społeczność naukową, po przedstawieniu dowodów do przebadania i zweryfikowania przez ekspertów.
 
W dziesięcioleciach, które nastąpiły po pierwszych eksperymentach Rhine'a z ESP, opartych na badaniach polegających na zgadywaniu kart, znanych jako testy wyboru siłowego, opracowano wiele różnych podejść i metod, aby dostarczyć bardziej procesowych dowodów. Odstępując od ograniczających metod testów wyboru siłowego, badacze skierowali się ku nowej technice, która miała na celu badanie ESP w bardziej dynamiczny i ekologiczny sposób, bardziej zbliżony do spontanicznych zdolności ESP, gdzie losowo wybrany cel badania nie miał wcześniej ustalonego zakresu (np. obraz, przedmiot, scena lub rzeczywiste wydarzenie), co jest znane jako test swobodnej odpowiedzi.
 
Marzenie senne PSI
 
Na przestrzeni historii zmienione stany świadomości (ASC) były kojarzone z paranormalnymi zdolnościami i doświadczeniami, takimi jak transy wywoływane przez szamanów i medium, aby "komunikować się" ze duchami i przepowiadać przyszłość, lub mistrzowie medytacji twierdzący, że mieli doświadczenia wyjścia poza ciało i podróżowania po astralnych płaszczyznach.
W przeciwieństwie do tych stanów, które mogą wymagać treningu i dyscypliny, istnieje jeden stan zmienionej świadomości, który doświadcza prawie każdy człowiek na planecie - sen.
 
Podczas badania związku między snami a paranormalnymi procesami (psi), takimi jak ESP, Louisa Rhine z Uniwersytetu Duke'a odkryła, że spośród tysięcy raportów medialnych o doświadczeniach ESP zebranych między 1930 a 1960 rokiem, większość (65%) miała miejsce właśnie podczas snów, a głównie dotyczyła wydarzeń prekognitywnych, czyli przewidujących przyszłość, takich jak tragiczne incydenty (Rhine, 1962).
 
Choć krytycy twierdzili, że prekognitywny sen mógł być wynikiem przypadkowego zbiegu okoliczności, ponieważ duże katastrofy (wypadki lotnicze, trzęsienia ziemi itp.) regularnie zdarzają się gdzieś na świecie, a miliardy ludzi śni miliardy snów, szansa, że ktoś, gdzieś na świecie, nie śni o tym zdarzeniu, byłaby zaskakująco mała (Wiseman, 2011).
Niemniej jednak niektóre z raportów Dr. Rhine zawierały unikalne szczegóły zdarzeń, które nie mogły być przypisane jedynie przypadkowi.
 
                                                                                                                   [attachment=8961:p3678.png]
                                                                                                                   grafika/domena publiczna
 
Jedynym problemem dla badaczy zainteresowanych badaniem tego zjawiska była konieczność polegania na spontanicznym przypominaniu sobie snów przez badaną osobę następnego ranka, co mogło ograniczać się do przypomnienia jedynie jednego snu na noc, prowadząc do długotrwałych i kosztownych badań.
 
W 1953 roku nastąpił przełom w psychologicznym badaniu snu i snów, gdy dwóch psychofizjologów, Eugene Aserinsky i Nathaniel Kleitman, odkryło, że pewne fazy snu charakteryzują się szybkimi ruchami gałek ocznych (REM), a często towarzyszy im faza snu, którą badani mogą opisać, gdy zostaną obudzeni pod koniec tych okresów REM.
 
Dopiero w 1960 roku psychiatra Montague Ullman po raz pierwszy wykorzystał te badania, aby zbadać możliwości znanego zjawiska spontanicznego ESP, zwanej także Dream-Psi (np. telepatia senna - sen, który obejmuje przekazywanie informacji od jednej osoby (nadawcy) do drugiej (śpiącego odbiorcy), oraz prekognicja senna - gdzie informacje o przyszłości przenikają do snów).
 
          [attachment=8962:p3679.png]
          grafika/domena publiczna
 
Pracując w Centrum Medycznym Maimonides w Nowym Jorku, Ullman i jego współpracownicy przeprowadzili szereg badań między 1966 a 1973 rokiem, które badały zjawisko telepatycznych snów (Ullman, Krippner i Feldstein, 1966; Krippner, 1969; Ullman i Krippner, 1970; Honorton, Krippner i Ullman, 1971; Krippner i inni, 1971; Krippner, Honorton i Ullman, 1972) - łącznie 379 sesji Dream-Psi.
 
Pierwsze badanie przeprowadzone w 1966 roku polegało na oddzieleniu nadawcy i śniącego w odległych i dźwiękoszczelnych pomieszczeniach. Śniący miał przymocowane elektrody do głowy, aby badacze mogli monitorować wzorce snu REM, a pomieszczenie było wyposażone w dwukierunkową komunikację i system nagrywania, dzięki czemu badacze, nie wchodząc do pomieszczenia, mogli obudzić śniącego i zarejestrować opisy jego snów.
 
Przed wejściem do pomieszczenia, nadawca otrzymywał zapieczętowaną i podpisaną kopertę, która zawierała losowo wybrany obraz celu, wybrany spośród zbioru znanych dzieł sztuki przez asystenta badacza tej nocy (z użyciem kostki do gry i tablicy losowych liczb). Po wejściu do pomieszczenia, nadawca miał pozwolenie na otwarcie koperty i obejrzenie obrazu celu, a jego zadaniem było, gdy badacz sygnalizował to głośnym sygnałem, spróbować przekazać obraz celu śniącemu (zdarzało się to 3 do 4 razy w nocy, gdy śniący wchodził w fazę snu REM).
 
Po zakończeniu badania, zebrane materiały od śniącego były przepisywane przez drugiego asystenta i razem z czterema zdjęciami (cel oraz trzy inne niespokrewnione z celem) wysyłane pocztą do trzech niezależnych sędziów. Sędziowie, którzy nie byli świadomi, który obrazek był celem, oddzielnie oceniali dane podane przez śniącego i przyporządkowywali im oceny (1 - najwyższa, 4 - najniższa) w odniesieniu do zdjęć. Po zakończeniu oceny, wyniki były ponownie przesyłane pocztą do badaczy w celu analizy.
 
Analiza przeprowadzona przez Childa (1985) na 83 sesjach wykazała istotny wynik p = 1.7 x 10-6 oraz efekt wielkości 0.52.
Utts (1988) przeanalizował 379 sesji, a wyniki wskazywały na trafność na poziomie 83.5% (oczekiwane 50% przez przypadek) i p < 4.0 x 10-6.
Radin (1997) przejrzał 450 sesji i obliczył ogólny wskaźnik trafień na poziomie 63% (oczekiwane 50% przez przypadek) i p = 1.3 x 10-8.
 
Mimo że dowody dostarczone przez laboratoria snów Maimonides i późniejsze niezależne analizy Dream-psi wskazywały na bardzo niskie prawdopodobieństwo, że wyniki wynikały z przypadku (1 na 1 000), głównym zarzutem i problemem było to, że kilka innych laboratoriów nie było w stanie powtórzyć i potwierdzić tych samych efektów (Globus, Knap, Skinner i Healey, 1968, Belvedere i Foulkes, 1971, Van de Castle, 1977).
 
Z powodu braku replikacji wyników, wiele krytycznych opinii podważało wiarygodność prac przeprowadzonych w laboratoriach snów Maimonides. Podnoszone były argumenty dotyczące interpretacji wyników pod kątem oczekiwań (tzw. "shoe fitting" scoring) (Romm, 1977), oszustw (Hansel, 1980), braku "grup kontrolnych" (Alcock, 1981) oraz wpływu badaczy i konsultantów na procedury i pomiarów, co mogło wpłynąć na wyniki.
 
Jednak wiele procedur stosowanych w badaniach prowadzonych w laboratoriach snów Maimonides zawierało liczne kontrole, aby uniknąć tych błędów. Błędne zrozumienie projektu i procesów badawczych oraz podejście krytyków z nieufnością do tematu badania (co sugerowało niekompetencję badaczy lub złośliwość) mogło prowadzić do alternatywnych wyjaśnień wyników.
 
Jednym z konstruktywnych zarzutów było podniesienie kwestii oddawania analizy statystycznej badania różnym konsultantom w różnych momentach i badaniach, co mogło wpłynąć na wybór procedur i pomiarów oraz wpływać na wyniki. Podważana była również pełna niezależność sędziów w ocenie transkrypcji, zwłaszcza w odniesieniu do zdjęć celu, gdy opis snu jednego z uczestników jest na tyle podobny do celu, że sędzia może łatwo rozpoznać trafienie i to jest uznawane za standardowy poziom opisu, który sędzia będzie wykorzystywał przy kolejnych ocenach.
 
Mimo że zwolennicy i krytycy Dream-psi mogą nadal spierać się o dowody zebrane w badaniach Maimonides, ta debata wśród społeczności naukowej pozwala na zachowanie tego zjawiska jako interesującego obszaru badawczego i miejmy nadzieję, że zachęci do przeprowadzenia przyszłych badań.
 
Kontynuując badania nad Dream-psi, kilka linii dowodów sugeruje teorię, że informacje psi mogą być przekazywane jako bardzo słaby sygnał, który łatwo może zostać zagłuszony przez zwykłe bodźce zewnętrzne i wewnętrzne zakłócenia, i jeśli istnieje sposób na zredukowanie tego zakłócenia i zwiększenie stanu sprzyjającego zjawisku psi, to mogłoby to zwiększyć zdolności jednostki do wykrywania sygnałów psi. (Honorton, 1969, 1977) Mając tę teorię na uwadze, badacze ponownie zwrócili się w kierunku różnych stanów zmienionej świadomości jako potencjalnych faktorów zjawiska psi.
 
                                                                                         [attachment=8963:p3680.png]
                                                                                         grafika/domena publiczna
 
Procedura Ganzfelda
 
Badania nad efektami zgłaszanymi przez odkrywców Arktyki, takimi jak halucynacje i doświadczanie zmienionego stanu umysłu podczas krótkich okresów obserwacji jednolitej, białej przestrzeni śniegu, wykazały, że gdy mózg jest pozbawiony bodźców zewnętrznych lub jest wystawiony na jednolite postrzeganie środowiska, wzmacniają się szumy neuronalne, co może prowadzić do halucynacji i innego stanu świadomości, znanego jako efekt Ganzfelda. 
 
To właśnie ten efekt badacze wykorzystali do zbadania teorii słabego sygnału i pytania, czy redukcja zakłóceń sensorycznych może ułatwić występowanie zdolności psi. (Honorton i Harper, 1974; Parker, 1975).
 
                                                                                                                                [attachment=8964:p3687.png]
                                                                                                                                fot/domena publiczna
 
Podobnie jak w badaniach nad snami, procedura Ganzfelda testowała komunikację telepatyczną przy użyciu nadawcy i odbiorcy. Odbiorca, siedzący w wygodnym fotelu w dźwiękoszczelnej sali wyposażonej w system nagrywania, miał na uszach słuchawki z odtwarzanym białym szumem i założoną na oczy półprzezroczystą, matową, przepołowioną piłkę do ping-ponga, a także nad nim umieszczano czerwone światło. Takie środowisko tworzyło neutralne pole dźwiękowe i wizualne, wywołując efekt Ganzfelda i redukując bodźce zewnętrzne.
 
                                             [attachment=8965:p3686.png]
                                             fot/domena publiczna
 
Aby zmniejszyć zakłócenia wynikające z wewnętrznych bodźców somatycznych, uczestnik na początku testu przechodził ćwiczenia relaksacyjne. Nadawca, izolowany w oddzielnej, dźwiękoszczelnej sali, otrzymywał losowo wybrany cel z puli, który mógł być statycznym, na przykład drukiem lub zdjęciem, lub dynamicznym, na przykład fragmentem z taśmy wideo.
 
Podczas testu nadawca skupiał się na celu, podczas gdy odbiorca werbalnie relacjonował swoje doświadczenia i wyobrażenia. Test trwał około 30 minut. Po zakończeniu oceniano trafność celu doświadczenia.
Możliwe było to na dwa sposoby: poprzez zaprezentowanie odbiorcy czterech potencjalnych celów (z których tylko jeden był prawidłowym celem) i poproszenie go o ocenę, który z nich najlepiej pasuje do jego doświadczenia, lub zatrudnienie zewnętrznych sędziów do oceny transkrypcji werbalnej relacji odbiorcy oraz czterech celów (ocena od 1 do 4, gdzie 1 oznaczała najwyższą trafność). Jeśli cel otrzymał najwyższą ocenę spośród czterech, był to uznawane za "trafienie" (przy założeniu, że szansa trafienia wynosiłaby 25%).
 
Z analizy przeprowadzonej przez Honortona (1977) na podstawie 42 badań przeprowadzonych w 10 różnych laboratoriach, wykorzystujących procedurę ganzfeld, 23 z nich wykazały istotne wyniki dotyczące zdolności ESP, co stanowi skuteczność na poziomie 55%. Analiza przeprowadzona przez Bema i Honortona (1994), którzy przeanalizowali 28 badań przeprowadzonych między 1983 a 1989 rokiem, potwierdziła wskaźnik trafień na poziomie 35% (p<109).
 
Dowody przedstawione w tych badaniach pokazują, że procedura Ganzfelda jest bardzo replikowalna i może dostarczyć silnego wsparcia statystycznego dla teorii słabego sygnału. (Storm i Ertel, 2001; Carpenter, 2005) Ze względu na ten sukces, procedura Ganzfelda stała się przedmiotem wielu gorących dyskusji.
 
Jednym z krytyków wyniku sukcesu Honortona wynoszącego 55% był Ray Hyman (1985), który w swoim własnym raporcie opisał, że ze względu na wady proceduralne, takie jak niewystarczająca randomizacja, wycieki sensoryczne i tendencje do wybiórczego raportowania (tzw. problem szuflady z danymi; polegający na publikacji jedynie udanych badań, pozostawiając niepublikowane badania niewynoszące efektów), rzeczywista skuteczność mogłaby wynosić 30%, co byłoby zbyt słabym wynikiem, aby wspierać istnienie zdolności psi.
 
W odpowiedzi na tę krytykę Bem (1994) argumentował, że kwestia randomizacji jest mniej istotna w kontekście procedury Ganzfelda, ponieważ uczestnik bierze udział tylko w jednym teście.
Aby potwierdzić swoje stanowisko, przedstawił wyniki badania empirycznego w sprawie zgodności treści i prawdopodobieństwa sekwencji, które wykazały brak istotnego wyniku.
 
Co do kwestii wycieków sensorycznych (np. smugi lub oznaczenia na materiale celu, gdy jest on prezentowany odbiorcy do oceny, lub gdy badacz znający tożsamość celu interakcjonuje z odbiorcą), tylko jedno badanie z badań Honortona wykazało taką wadę, a nawet po jego wykluczeniu wynik wciąż był znaczący.
 
Jeśli chodzi o selektywne raportowanie za pomocą statystyki szuflady z danymi Rosenthala (1979), potrzebnych byłoby aż 423 nieudanych badań, aby zniwelować istotny wynik.
 
Z tej gorącej debaty nad wynikami badań nad procedurą Ganzfelda, Hyman i Honorton (1986) przedstawili wspólne oświadczenie, w którym obaj zgadzają się, że istnieje ogólnie znaczący efekt w bazie danych i że nie można go wyjaśnić za pomocą selektywnego raportowania czy też wielokrotnych analiz, ale wciąż różnią się co do tego, jak ten efekt stanowi dowód na istnienie zdolności psi. Konieczne są dalsze badania, które będą stosować bardziej rygorystyczne standardy.
 
Analizując dowody na temat percepcji pozazmysłowej w badaniach nad snami i procedurze Ganzfelda, obie metody były w stanie wykazać pozytywne wyniki, które nie tylko wspierają istnienie zdolności psi, ale także dają wgląd w jej procesy i może jej katalizatory.
 
Pozyskanie wiedzy na temat tego, w jaki sposób zmienione stany świadomości mogą ułatwiać zdolności psi, może zachęcić do dalszych badań nad tym, jak różne czynniki osobowości, takie jak przekonania czy kreatywność, mogą wpływać na zdolności ESP.
Chociaż krytycy zawsze będą obecni, jak w przypadku każdego innego tematu naukowego, to debata nad dowodami będzie trwać, a miejmy nadzieję, że zainspiruje dalsze badania naukowe.
 
Autor: Staniq
 
Źródła:
Alcock, J. E. (1981). Parapsychology, science or magic? A psychological perspective. New York: Pergamon Press
Aserinsky, E. and Kleitman, N. (1953). Regularly occurring periods of eye motility and concurrent phenomena during sleep. Science, 118, 273-274
Belvedere, E. and Foulkes, D. (1971). Telepathy and dreams: A failure to replicate. Perceptual and Motor Skills, 33, 783-789
Bem, D. J. and Honorton, C. (1994). Does psi exist? Replicable evidence for an anomalous process of information transfer. Psychological Bulletin, 115, 4-18
Carpenter, J.C. (2005). Implicit measures of participants’ experiences in the ganzfeld: Confirmation of previous relationships in a new sample. Proceedings of Presented Papers: The Parapsychological Association 48th Annual Convention, 36-45.
Child, I.L. (1985). Psychology and anomalous observations: The question of ESP in dreams. American Psychologist, 40, 1219-123
Globus, G., Knap, P., Skinner, J. and Healey, J. (1968) An Appraisal of telepathic communication in dreams. Psychophysiology, Vol 4(3), 1968, 365.
Hansel, C. E. M. (1980). ESP and parapsychology: A critical re-evaluation. Buffalo, NY: Prometheus Books.
Honorton, C. (1969). Relationship between EEG alpha activity and ESP card-guessing performance. Journal of the American Society for Psychical Research, 63, 365-374
Honorton, C. Krippner, S. and Ullman, M. (1971). Telepathic transmission of art prints under two conditions. Proceedings of the 80th annual convention of the American Psychological Association, pp. 319320
Honorton, C. and Harper, S. (1974). Psi-mediated imagery and ideation in an experimental produce for regulating perceptual input. Journal of the American Society for Psychical Research, 68, 156-168
Honorton, C. (1977). Psi and internal attention states. In B.B. Wolman (Ed.), Handbook of parapsychology (pp. 435-472). New York: Van Nostran Reinhold
Hyman, R. (1985). The ganzfeld psi experiment: A critical appraisal. Journal of Parapsychology, 49, 3-49
Hyman, R. and Honorton, C. (1986). A joint communiqué: The psi ganzfeld controversy. Journal of Parapsychology, 50, 351-364
Krippner, S. (1969). Investigations of "extra-sensory" phenomena in dreams and other altered states of consciousness. Journal of the American Society of Psychosomatic Dentistry and Medicine, 16, 7-14.
Krippner, S., Ullman, M., & Honorton, C. (1971). A precognitive dream study with a single subject. Journal of the American Society for Psychical Research, 65, 192-203.
Krippner, S., Honorton, C., & Ullman, M. (1972). A second precognitive dream study with Malcolm Bessent. Journal of the American Society for Psychical Research, 66, 269-279.
Metzger, W. (1930). Optische Untersuchungen am Ganzfeld: II. Zur phanomenologie des homogenen Ganzfeld [Optical investigation of the Ganzfeld: II Towards the phenomenology of the homogeneous Ganzfeld]. Psychologistche Forschung, 13, 6-29
Parker, A. (1975). Some finding relevant to the change in state hypothesis. In J.D. Morris, W. G. Roll, and R. L. Morris (Eds.), Research in parapsychology, 1974 (pp. 40-42). Metuchen, NJ: Scarecrow Press
Radin, D. I. (1997) Unconscious perception of future emotions: An experiment in presentiment. Journal of Scientific\exploration, 11, 163-180
Rhine, J. B. (1934). Extra-sensory perception. Boston: Boston Society for Psychic Research.
Rhine, L.E. (1962). Psychological processes in ESP experiences. I. Waking experiences. Journal of Parapsychology, 26, 88-111
Romm, E. G. (1977). When you give a closet occultist a Ph.D., what kind of research can you expect? Humanist, 37(3), 12-15
Rosenthal, R. (1979). The “file drawer problem” and tolerance for null results. Psychological Bulletin, 86, 638-641
Storm, L. and Ertel, S. (2001). Does psi exist? Comments on Milton and Wiseman’s (1999) meta-analysis of ganzfeld research. Psychological Bulletin, 127, 424-433
Ullman, M., Krippner, S. and Feldstein, S (1966). Experimentally induced telepathic dreams: Two studies using EEG-REM monitoring technique. Int. J. Neuropsychiat. 2, 420
Ullman, M. and Krippner, S. (1970). Dream studies and telepathy. Parapsychological Monographs, No 12. New York: Parapsychology Foundation
Utts, J. M. (1988). Successful replication vs. statistical significance. JP, 52, 305-320
Van de Castle, R. L. (1977). Sleep and dreams. In B. Wolman (Ed.) Handbook of parapsychology (pp. 473-499). New York: Van Nostrand Reinhold
Wiseman, R. (2011). Paranormality: Why We See What Isn't There. Macmillan
Zusne, L. and Jones, W. H. (1982) Anomalistic psychology: A study of extraordinary phenomena of behavior and experience. Hillsdale, NJ: Lawrence Erlbaum Associates.

Katastrofa rosyjskiego UFO 1969r. Tuszowanie przez KGB.

$
0
0

Ta ściśle tajna taśma KGB wyszła na jaw, gdy rzekomo grupa filmowców i producentów zapłaciła 10 000 dolarów za materiał filmowy o UFO i oznaczyła go jako „Tajne akta UFO KGB”.

 

[attachment=9057:russaufo.jpg]  [attachment=9058:russaufo3.jpg]  [attachment=9059:russiaufo2.jpg]

fot/domena publiczna/fragmenty filmu

 

Film ten rozgrywa się w Sverdlovsku, w Rosji (dawniej Jekaterynburg) w marcu 1969 roku. Na nagraniu KGB widać wojsko i naukowców reagujących na upadek UFO. W wyniku tego upadku UFO, które spadło z nieba utknęło prawie w połowie w ziemi pod pewnym kątem.

 

Wraz z filmem sprzedano wiele dokumentów, a nie tylko same puszki z filmem. Oglądając nagranie, można wyraźnie dostrzec jego autentyczność. Żołnierze są ubrani zgodnie z tamtymi czasami, a używane pojazdy to ten sam model, który był w użyciu w KGB w tamtym okresie.

 

Jak to zwykle bywa w przypadku obserwacji UFO i istot pozaziemskich, wielu ludzi stara się obalić tezę, że nagranie to było po prostu oszustwem. Niemniej jednak, to nagranie jest zbyt realistyczne, aby mogło zostać stworzone przez amatorskiego filmowca.

 

Jeśli to rzeczywiście jest oszustwo, to na jego produkcję zostało wydane sporo pieniędzy, a także przeprowadzono dokładne badania na temat KGB przed jego realizacją. Dlatego, dopóki ktoś nie przedstawi materiałów zza kulis lub innych konkretnych dowodów, nie mamy nic innego do zrobienia, jak tylko wierzyć, że to prawdziwy upadek UFO w Rosji, który został zatuszowany, aż skorumpowany urzędnik postanowił ujawnić prawdę.

 

Prawdziwy dowód znajduje się jednak w samym nagraniu. Rozpoczyna się od momentu, gdy wojsko udaje się na miejsce katastrofy w zaśnieżonym lesie. Gdyby to było fałszywe wideo stworzone przez ekipę filmową, na miejscu byłoby znacznie więcej śladów stóp i śladów pojazdów, niż te, które można zauważyć podczas wchodzenia na teren.

 

Niestety nie pokazano, jak wydobywają statek kosmiczny, ale tylko to, jak usuwają drzewo i metalowe szczątki. W dokumentach dołączonych do filmu udokumentowano również obecność organicznego stworzenia wewnątrz statku kosmicznego. Stwierdzono także, że to istota została poddana sekcji zwłok, a następnie zniszczona.

 

Poniższy materiał filmowy jest dla tych, którzy dopuszczają istnienie cywilizacji pozaziemskich, jak i dla tych, którzy są sceptyczni.

 

                          https://alien-ufo-re...crash_video.mp4

 

Autor: Staniq

Kopiowanie i publikacja w innych serwisach tylko po uzyskaniu pozwolenia.

Viewing all 85 articles
Browse latest View live